Kobe Bryant żegna się z NBA, NBA żegna Kobiego Bryanta
Pierwszy rzut - celny. Drugi - to samo. Trzeci - nie, ale kolejny już tak. W pierwsze 90 sekund meczu Bryant trafił trzy rzuty z dystansu, z czterech, które oddał.
- Widziałem w ich oczach strach. Myśleli pewnie 'Cholera, znów rzuci 81 punktów?' - śmiał się po meczu, mówiąc o młodych, regularnie przegrywających graczach 76ers.
Skończył trafiając tylko 7 z 26 rzutów...
- To była piękna koszykówka - żartował.Wtorkowy mecz w Filadelfii był jego 14 w sezonie. Po nim skuteczność Bryanta wynosiła 30,1 proc. z gry, co przy oddawanych średnio 17,6 rzutach na mecz, stanowiło najgorszy wynik w NBA, od końcówki lat 40-tych, gdy koszykarze biegali jeszcze w spodenkach o długości bokserek i rzucali spod brody.
To była ta ciemna strona mocy, która podążała razem z nim przez długie lata jego kariery - duża liczba rzutów jakie oddawał. Boiskowy egoizm był czymś za co krytykowany był nawet wtedy, gdy do kosza trafiał co drugi jego rzut. Już jako 17-latek w trakcie pierwszego sezonu w NBA nie bał się brać spraw w swoje - i wyłącznie swoje - ręce. Bryant stał się ikoną koszykówki jeden na jednego i podobnie jak Michaelowi Jordanowi długie lata zajęło mu zrozumienie tego, że potrzebuje grać zespołowo, aby zdobywać mistrzostwa.
W sercu na zawsze pozostał samotnym łowcą, charyzmatycznym wzorem ciężkiej pracy nad swoim rzemiosłem. I jako stary wyga nie zamierzał nagle zmieniać swojego charakteru nawet, gdy obręcz widział już dużo gorzej, niż kiedyś, a nogi nie niosły go już jak wtedy, gdy fruwał nad obręczą.
- Albo przeżyjemy, albo umrzemy - mówił po meczu w Filadelfii trener Lakers Byron Scott, a wokół jedni kpili z "wyczynów" Bryanta, inni próbowali przebić się przez kult jego pożegnania, zarzucając mu, że alienuje na boisku młodych graczy Lakers, na których oparta ma być przyszłość klubu.
W Waszyngtonie przywitał Bryanta tłum kibiców Lakers wychylających się zza barierki, kiedy wbiegał z szatni na parkiet. Ludzie krzyczeli jego imię, trzymali w rękach telefony, koszulki, długopisy, błagając o podpis. Już podczas pierwszej przerwy w grze na wielkim ekranie zawieszonym pod kopułą hali pojawiły się podziękowania dla Kobiego, a kibice dali mu owację na stojąco, skandując "Kobe!". Bryant ukłonił im się w pas i grał dalej.
A grał swój do tego momentu najlepszy mecz sezonu. Naprzeciw niego grali rozbici kontuzjami i problemami w szatni Washington Wizards. Wśród nich Marcin Gortat, mający wówczas w głowie kłopoty zdrowotne swojej mamy Alicji.
W końcówce nie było już złudzeń komu kibicują fani w Waszyngtonie. Rozlegało się "Let's Go Lakers!", a Bryant na 31 sek. przed końcem trafił rzut dający Lakers dwupunktowe prowadzenie i rozstrzygający o zwycięstwie. To był jego 31 punkt w tym meczu. Chwilę później lider Wizards John Wall popełnił fatalną stratę. Kibice w hali wygwizdali go, zaraz znów skandując "Kobe! Kobe!". Po meczu zapłakana mama Walla w tunelu do szatni mówiła dziennikarzom, że nie może uwierzyć w to w jaki sposób potraktowany został jej syn.