Kobe Bryant żegna się z NBA, NBA żegna Kobiego Bryanta

Maciej Kwiatkowski
Maciej Kwiatkowski
Wieczorem tego dnia hali trudno było znaleźć kibiców 76ers. I to nawet pomimo tego, że na ten sam wieczór przypadła uroczystość uhonorowania zmarłego w tym roku legendarnego centra "Szóstek" Mosesa Malone'a. Morze żółtych koszulek wypełniało sektory. Kiedy spiker przedstawiał graczy Lakers, ledwo słychać było, gdy wymawia "From Lower Merion High School in Philadelphia, Kobe Bryant"

Pierwszy rzut - celny. Drugi - to samo. Trzeci - nie, ale kolejny już tak. W pierwsze 90 sekund meczu Bryant trafił trzy rzuty z dystansu, z czterech, które oddał.

- Widziałem w ich oczach strach. Myśleli pewnie 'Cholera, znów rzuci 81 punktów?' - śmiał się po meczu, mówiąc o młodych, regularnie przegrywających graczach 76ers.

Skończył trafiając tylko 7 z 26 rzutów...

- To była piękna koszykówka - żartował.
Kobe Bryant żegna się z kibicami po ostatnim meczu w rodzinnej Filadelfii Kobe Bryant żegna się z kibicami po ostatnim meczu w rodzinnej Filadelfii
2 grudnia 2015, Waszyngton

Wtorkowy mecz w Filadelfii był jego 14 w sezonie. Po nim skuteczność Bryanta wynosiła 30,1 proc. z gry, co przy oddawanych średnio 17,6 rzutach na mecz, stanowiło najgorszy wynik w NBA, od końcówki lat 40-tych, gdy koszykarze biegali jeszcze w spodenkach o długości bokserek i rzucali spod brody.

To była ta ciemna strona mocy, która podążała razem z nim przez długie lata jego kariery - duża liczba rzutów jakie oddawał. Boiskowy egoizm był czymś za co krytykowany był nawet wtedy, gdy do kosza trafiał co drugi jego rzut. Już jako 17-latek w trakcie pierwszego sezonu w NBA nie bał się brać spraw w swoje - i wyłącznie swoje - ręce. Bryant stał się ikoną koszykówki jeden na jednego i podobnie jak Michaelowi Jordanowi długie lata zajęło mu zrozumienie tego, że potrzebuje grać zespołowo, aby zdobywać mistrzostwa.

W sercu na zawsze pozostał samotnym łowcą, charyzmatycznym wzorem ciężkiej pracy nad swoim rzemiosłem. I jako stary wyga nie zamierzał nagle zmieniać swojego charakteru nawet, gdy obręcz widział już dużo gorzej, niż kiedyś, a nogi nie niosły go już jak wtedy, gdy fruwał nad obręczą.

- Albo przeżyjemy, albo umrzemy - mówił po meczu w Filadelfii trener Lakers Byron Scott, a wokół jedni kpili z "wyczynów" Bryanta, inni próbowali przebić się przez kult jego pożegnania, zarzucając mu, że alienuje na boisku młodych graczy Lakers, na których oparta ma być przyszłość klubu.

W Waszyngtonie przywitał Bryanta tłum kibiców Lakers wychylających się zza barierki, kiedy wbiegał z szatni na parkiet. Ludzie krzyczeli jego imię, trzymali w rękach telefony, koszulki, długopisy, błagając o podpis. Już podczas pierwszej przerwy w grze na wielkim ekranie zawieszonym pod kopułą hali pojawiły się podziękowania dla Kobiego, a kibice dali mu owację na stojąco, skandując "Kobe!". Bryant ukłonił im się w pas i grał dalej.

A grał swój do tego momentu najlepszy mecz sezonu. Naprzeciw niego grali rozbici kontuzjami i problemami w szatni Washington Wizards. Wśród nich Marcin Gortat, mający wówczas w głowie kłopoty zdrowotne swojej mamy Alicji.

W końcówce nie było już złudzeń komu kibicują fani w Waszyngtonie. Rozlegało się "Let's Go Lakers!", a Bryant na 31 sek. przed końcem trafił rzut dający Lakers dwupunktowe prowadzenie i rozstrzygający o zwycięstwie. To był jego 31 punkt w tym meczu. Chwilę później lider Wizards John Wall popełnił fatalną stratę. Kibice w hali wygwizdali go, zaraz znów skandując "Kobe! Kobe!". Po meczu zapłakana mama Walla w tunelu do szatni mówiła dziennikarzom, że nie może uwierzyć w to w jaki sposób potraktowany został jej syn.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×