Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. X

22 stycznia 2006 roku Kobe Bryant w starciu przeciwko Toronto Raptors zdobył 81 punktów. To drugi wynik w dziejach NBA, tuż za Wiltem Chamberlainem i jego 100 "oczkami" z sezonu 1961/62.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Zestawienie jakim dysponował Phil Jackson nie pozwalało na konkurowanie o mistrzostwo ani w kampanii 2005/06, ani w kolejnej. Wśród partnerów "Black Mamby" trudno było szukać wielkich nazwisk, a najsolidniejszym z nich wydawał się być Lamar Odom, który jednak ani razu nie wystąpił w Meczu Gwiazd. Taki układ sił czynił z Bryanta bezdyskusyjnego lidera i ze średnimi punktów odpowiednio 35,4 oraz 31,6 pozwolił mu sięgnąć po dwie z rzędu korony króla strzelców ligi zawodowej. Urodzony w Filadelfii rzucający obrońca rozgrywał wówczas swój dziesiąty oraz jedenasty sezon na parkietach NBA i o ile na początku swojej kariery osiągnięciami przebijał Michaela Jordana, o tyle na tym etapie miał mniej o m.in. jeden pierścień, sześć nagród dla najlepszego strzelca, pięć statuetek MVP sezonu zasadniczego oraz cztery MVP finałów. Trochę go to bolało, no ale Kobe Bryant chciał być przecież postrzegany jako Kobe Bryant, a nie tylko wierna kopia "Jego Powietrzności". "MJ" ma na swoim koncie mnóstwo występów, które na przestrzeni lat urosły do miana legend. Co jednak ciekawe, na liście zawodników z największą liczbą punktów w pojedynczym meczu plasuje się na dopiero jedenastej lokacie z dorobkiem 69 "oczek" w konfrontacji z Cleveland Cavaliers. Aż sześć pozycji w pierwszej dziesiątce okupuje niezapomniany Wilt Chamberlain, ale pomiędzy niebotyczne wyniki osiągane przez zwanego "Szczudłem" środkowego udało się wedrzeć takim graczom jak David Robinson, Elgin Baylor (obaj po 71 punktów) czy David Thompson (73 punkty). Kobe Bryant rzucając 22 stycznia 2006 roku w Staples Center 81 "oczek" osiągnął więc nie tylko najlepszy wynik w czasach nowoczesnej koszykówki, ale taki, który zapewne nie zostanie poprawiony jeszcze przez wiele lat. Wystarczy spojrzeć w statystyki i dowiedzieć się, że w kolejnych dziesięciu latach najbardziej zbliżył się do tamtego wyczynu Carmelo Anthony, uzyskując w meczu z Charlotte Bobcats... 62 punkty.
W pamiętnym spotkaniu z Toronto Raptors "Czarna Mamba" spędził na parkiecie Staples Center niespełna 42 minuty, popisując się skutecznością 28/46 z pola oraz 18/20 z linii rzutów wolnych. Do dorobku 81 "oczek" Kobe dołożył jeszcze 6 zbiórek, 2 asysty, 3 przechwyty oraz blok, a jego team zwyciężył wówczas 122:104. - To po prostu się wydarzyło, nikt tego nie planował - mówił Kobe tuż po końcowej syrenie. - Byłoby kłamstwem, gdybym powiedział, że już to do mnie dotarło. Ja po prostu dostosowywałem się do wydarzeń na boisku. Co najważniejsze, moje punkty miały znaczenie, bo bardzo ich potrzebowaliśmy. Ten fakt zwiększa ich wartość. Przed tym spotkaniem mieliśmy cztery dni wolnego i byłbym strasznie wkurzony, gdybyśmy przegrali. Pragnąłem być inspiracją dla kolegów i wyszło z tego coś naprawdę wyjątkowego. Takie show przed naszymi fanami znaczy dla mnie bardzo wiele. Dojrzewałem przed tą publicznością, która teraz ogląda mnie jako starszego, ale wciąż młodego mężczyznę. Choć Bryant należał do zawodników o wyjątkowo trudnym charakterze, to koszykarski świat nie mógł przejść obojętnie obok zdobyczy, która ustępowała jedynie legendarnemu, 100-punktowemu występowi Wilta Chamberlaina. Ten jednak zdecydowana większość kibiców i tak znała tylko z opowieści. Słyszeć o czymś szczególnym, a być tego świadkiem to bowiem dwie zupełnie odmienne sytuacje. - To nie jest sposób w jaki chciałbym, żeby zespół wygrywał mecze, ale świetnie jest mieć na podorędziu broń, której w razie potrzeby można użyć. To było coś, co zostanie zapamiętane na zawsze, koszykówka na zupełnie innym poziomie. Pamiętam wiele wielkich meczów, ale czegoś takiego nie widziałem nigdy wcześniej - mówił Phil Jackson. - Człowiek siedział, obserwował i miał wrażenie, że na jego oczach dzieje się cud. Każdy z nas pamięta spotkania, w których ktoś zdobywał 50 lub więcej punktów. Kobe w drugiej połowie rzucił ich 55 - dodał właściciel Jeziorowców - Jerry Buss. - On jest po prostu nie do powstrzymania. Próbowaliśmy wszelkich sposobów obrony: każdy swego, mieszanej oraz strefowej. Wprowadziliśmy też do gry niższych zawodników, żeby odcinać go od piłki, ale wszystko na nic - ocenił Sam Mitchell, ówczesny coach Toronto Raptors. Pełni uznania dla Kobego byli również rywale. - Po prostu podziwialiśmy jak wykonuje kolejne rzuty. On oddawał próby w zupełnie niespodziewanych momentach, nagle wjeżdżał w pomalowane i dlatego był tak trudny do powstrzymania. Trzech lub czterech różnych zawodników próbowało go pilnować, lecz żaden z nich nie był w stanie podołać temu zadaniu - skomentował Chris Bosh. - Byłem wściekły na cały swój zespół. Patrzyłem po twarzach kolegów i wszyscy byliśmy tamtego wieczoru niczym czirliderki. On skradł nasze pragnienie zwyciężania i sprawił, że wszyscy w hali stali się kibicami i go dopingowali - dodał Mike James. - Kiedy w pewnym momencie zauważyłem, że uzbierał już 79 punktów, nie mogłem w to uwierzyć. Dotarło do mnie, że ja potrzebowałbym dwunastu lub czternastu spotkań na osiągnięcie takiego wyniku - zwierzył się Jose Calderon. Wyczyn "Black Mamby" opisywano na całym świecie. Sam zawodnik był z siebie ogromnie dumny, ale jednocześnie zdobycie 81 "oczek" nie stanowiło dla niego wielkiego zaskoczenia. - Dziwnie to mówić, ale tak właśnie było - przyznał po latach. - Mam nadzieję, że ludzie nie uznają tego za arogancję lub coś w tym guście, ale trzeba zrozumieć, że byłem w takim wieku i formie fizycznej, że nie mogłem tego uznać za niespodziankę. Pracowałem na ten wynik przez całe lato, dbając o kondycję i wykonując tysiące treningowych rzutów.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×