Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. XI

W koszykówce najcenniejszym trofeum bez wątpienia jest mistrzostwo NBA, ale niemal każdy zawodnik marzy również o przywdzianiu barw narodowych podczas igrzysk olimpijskich i sięgnięciu po złoty medal.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Kobe Bryant PAP/EPA / LARRY W. SMITH / Kobe Bryant
Gdy legendarny "Dream Team" w wielkim stylu wygrywał zmagania w Barcelonie, Kobe Bryant miał zaledwie czternaście lat i spędzał wieczory na oglądaniu taśm z popisami Michaela Jordana i "Magica" Johnsona. Cztery lata później, podczas turnieju olimpijskiego w Atlancie "Black Mamba" znajdował się na zupełnie innym poziomie sportowym, lecz nadal było dla niego za wcześnie. Pierwsza okazja wyjazdu na igrzyska nadarzyła się urodzonemu w Filadelfii rzucającemu obrońcy w 2000 roku, kiedy to miał zastąpić kontuzjowanego Granta Hilla w Sydney. Zamiast przyjąć zaproszenie od trenera postanowił jednak skupić się na ślubie z Vanessą oraz odpoczynku. Do Aten w 2004 roku również nie pojechał, tym razem ze względu na toczącą się przeciwko niemu sprawę o gwałt. W stolicy Grecji zawsze faworyzowana reprezentacja USA skompromitowała się, zdobywając zaledwie brązowy medal. Przeciętni obserwatorzy wciąż mieli w pamięci potworną dominację pierwszego "Dream Teamu" nad resztą stawki i nie dopuszczali do siebie myśli, iż reszta świata w ciągu dekady zdążyła dogonić Amerykanów. Zebrana przez Mike'a Krzyzewskiego drużyna na turniej olimpijski w Pekinie została więc nazwana "Redeem Team", co w wolnym tłumaczeniu oznacza odkupicieli grzechów. Tym razem w składzie nie zabrakło trzydziestoletniego już Kobego Bryanta, a obok niego do Chin pojechali tacy zawodnicy jak LeBron James, Jason Kidd, Dwyane Wade, Dwight Howard, Chris Bosh, Chris Paul czy Carmelo Anthony. Nazwiska te może nie siały wśród rywali postrachu, lecz oznaczały, iż Stany Zjednoczone poważnie myślą o odzyskaniu prymatu.
ZOBACZ WIDEO Nowy sponsor Ekstraklasy, czyli stawiamy na rozwój (źródło TVP)
W 1992 roku w Barcelonie Michael Jordan i spółka podchodzili do swojego udziału w turnieju na całkowitym luzie, ograniczając przygotowania do minimum. Szesnaście lat później rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. - Pierwszego dnia zgrupowania, zanim autobus zabrał nas do sali gimnastycznej, zszedłem na śniadanie. Było jeszcze dość wcześnie, ale Kobe już tam siedział. Kiedy mnie zobaczył, to wstał, przywitał się i poszedł szykować się do treningu. Zaciekawiły mnie jednak jego obłożone lodem kolana. Jak się później okazało, miał już za sobą trening indywidualny i czekał na zajęcia z grupą. Dwa tygodnie po wyczerpującej serii finałowej przeciwko Celtics ćwiczył na pełnych obrotach jak szaleniec - wspomina Chris Bosh. Dwyane Wade również pamięta tamtą sytuację: - Wszyscy dopiero co wstali. Przeciągaliśmy się, ziewaliśmy i patrzyliśmy na Bryanta z minami z cyklu: "O co tu do cholery chodzi?!". - To ma większe znaczenie niż cokolwiek do tej pory - mówił "Black Mamba" tuż po ceremonii otwarcia igrzysk w Pekinie. Narażał się w ten sposób wielu kibicom Jeziorowców z LA, ale nie dbał o to. - Jeśli tego nie rozumieją, to ich sprawa. Dla mnie to naturalne, ponieważ tutaj reprezentuję swój kraj. Podczas parady pierwszy raz usłyszałem na żywo jak ludzie skandują U-S-A! U-S-A! To było po prostu niesamowite. Każdy wie, że zawsze chcę wygrywać wszystko dla Lakersów, ale to coś zupełnie innego - dodał. Na reprezentacji Stanów Zjednoczonych ciążyła olbrzymia presja nie tylko ze strony kibiców, ale w zasadzie całego koszykarskiego świata, dlatego momentami Kobe starał się rozładować napięcie: - Jeśli nie zdobędziemy złota, to chyba przestanę być obywatelem tego kraju. Carmelo zostanie Portorykańczykiem, LeBron będzie Rosjaninem, a ja załatwię sobie włoski paszport i zaczniecie mnie nazywać "Antonio". - Nic nie wiem o Angoli, ale Angola ma kłopoty - stwierdził Charles Barkley przed inauguracyjnym meczem "Dream Teamu" w Barcelonie. Podopieczni Chucka Daly'ego triumfowali wówczas 116:48, pozbawiając afrykańską ekipę wszelkich złudzeń. W Pekinie "Redeem Team" rozpoczął zmagania od triumfu 101:70 nad gospodarzami, a następnie zmierzył się właśnie z Angolą i zwyciężył 97:76. Drużyna z Czarnego Lądu nadal miała kłopoty, ale potrafiła wygrać czwartą kwartę i utwierdziła tylko wszystkich w przekonaniu, że Amerykanie będą musieli naprawdę się napocić, żeby wrócić na tron. Ta presja okazała się nawet bardzo pomocna, gdyż w kolejnych starciach grupowych było już tylko lepiej: 92:69 z Grecją, 119:82 z Hiszpanią oraz 106:57 z Niemcami. W ćwierćfinale Australia została odprawiona z kwitkiem 116:85, a w półfinale silna Argentyna poległa 101:81. Odkupienie było blisko.
Michael Jordan znany był z tego, że lubił rywalizować z kolegami nie tylko na parkiecie. Do miana legend urosły opowieści o partyjkach pokera czy golfa podczas olimpijskich wojaży w stolicy Katalonii. Tymczasem Kobe Bryant w Pekinie również nie próżnował. - W czasie igrzysk kilka razy odwiedzaliśmy wioskę olimpijską, gdzie ustawiono automaty do gier, żeby sportowcy mogli się wyluzować - opowiada Chris Bosh. - Najpopularniejsze były oczywiście te do mini-koszykówki, które można spotkać w wielu miejscach na całym świecie. Kobe oraz Michael Redd postanowili się ze sobą zmierzyć i potraktowali to naprawdę poważnie. Po kilku partyjkach nie miałem już siły na to patrzeć, więc poszedłem spotkać się z przyjaciółmi. Nie było mnie przez kilka godzin. Kiedy nadszedł czas powrotu do hotelu, mijałem znów te automaty, a oni wciąż grali cali spoceni i w pełnym skupieniu, jakby to był prawdziwy mecz! Rozbawiło mnie to trochę, gdyż wcześniej słyszałem tylko opowieści o tym jak konkurencyjnym gościem jest Kobe.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×