Jerzy Stachyra, prezes PGE Turowa: Ból głowy jest, ale nie grozi nam katastrofa
- Zobowiązania będą się za klubem ciągnęły jeszcze przez jakiś czas i będą dla nas bólem głowy. Myślę jednak, że te najbardziej palące zostały już w jakiś sposób uregulowane - mówi o sytuacji finansowej PGE Turowa prezes klubu Jerzy Stachyra.
Z kim negocjowało się najciężej i najdłużej?
- Z każdym zawodnikiem negocjacje są trudne i żmudne. Wbrew pozorom, to nie zawsze pieniądze są ich najtrudniejszym elementem. Często są to różne dodatkowe sprawy, których zawodnicy również oczekują, takie jak np. odpowiednie warunki mieszkaniowe. Jest więc wiele elementów, które musimy wynegocjować i to zazwyczaj trwa. Natomiast skoro podpisaliśmy kontrakty, to oznacza, że z każdym z zawodników udało się dojść do porozumienia
Wydaje się, że przede wszystkim zależało wam na tym, by stworzyć skład z osób, które kojarzą się ze Zgorzelcem i przyciągną kibiców na trybuny.
- Budując drużynę braliśmy pod uwagę wiele aspektów. Te sportowe były oczywiście bardzo ważne i znajdowały się na pierwszym miejscu. Oprócz tego chcieliśmy, aby nie była to drużyna składająca się tylko z zawodników grających pod szyldem PGE Turowa, ale przede wszystkim z takich, którzy oprócz tego, że grają dla naszego klubu, to są w jakiś sposób związani z tym miastem i rejonem oraz którzy pokazują, że klubowi zależy na tym, żeby był mocno osadzony w tym środowisku. I stąd też właśnie pomysł na powrót Davida Jacksona i Bartosza Bochno. W pewnym stopniu można więc powiedzieć, że jest to sezon powrotów dla PGE Turowa, ale powrotu dobrych zawodników, którzy budowali tę markę i którzy są w stanie nadal ją w przyszłości budować. Drugim z elementów przy budowie drużyny, była chęć połączenia doświadczenia z młodością. Mamy zawodników ogranych, takich jak chociażby Kirk Archibeque, który również grał u nas wcześniej i chętnie do Zgorzelca wrócił. Młodzi zawodnicy są z kolei moim zdaniem bardzo perspektywiczni. Zaliczam do nich m.in. Kacpra Borowskiego i Michała Michalaka. Następnymi zawodnikami, którzy zagrają w Zgorzelcu już kolejny sezon są Michael Gospodarek i Mateusz Kostrzewski. Będzie to ich trzeci rok w PGE Turowie więc też nie są to osoby dla których nasz klub jest czymś nowym. Taka mieszanka zapewni w moim przekonaniu zarówno właściwy poziom sportowy, jak i odpowiedni wizerunek drużyny w mieście, ponieważ są to gracze lubiani w Zgorzelcu, którzy dużo z siebie dają. Osobiście spotykam się już z pozytywnymi opiniami na temat tegorocznego składu.
Zdecydowana większość zawodników, a także trener Mathias Fischer, mają podpisane dwuletnie kontrakty. Czy jest to wasz sposób na zapewnienie klubowi stabilnej przyszłości?
- W tym roku budowaliśmy drużynę praktycznie od zera, ale traktujemy ją jako projekt kilkuletni. Zdajemy sobie sprawę, że bardzo trudno byłoby wrócić do walki o najwyższe cele w ciągu jednego sezonu. Chcemy więc spokojnie budować mocny zespół, który z czasem będzie dobrze zgrany i będzie się dobrze rozumieć.
Czy był to pana autorski pomysł, by na ławce trenerskiej dać szansę trenerowi Mathiasowi Fischerowi?
- Na pewno nie ja sam jestem ojcem tego pomysłu, aby Mathias Fischer pracował właśnie tutaj. Tych nazwisk trenerskich przewijało się naprawdę dużo. Była jednak grupa doświadczonych i związanych z klubem osób, które analizowały rynek, możliwości, a przede wszystkim nasze potrzeby. Mathias Fischer był od samego początku pierwszym wyborem i trenerem z którym chcieliśmy współpracować. Cieszę się, że po dosyć długich negocjacjach, udało się doprowadzić do tego, że dzisiaj jest on naszym szkoleniowcem. Pierwsze tygodnie pokazują, że jest to dobra współpraca i że jest to osoba z którą się dogadujemy i która dużo da zespołowi.
To chyba jednak zdecydowanie inny typ trenera niż np. wybuchowy Miodrag Rajković?
- To zdecydowanie inny typ człowieka niż trenerzy, którzy pracowali w klubie wcześniej. Nie ukrywam jednak, że ten charakter i ten sposób prowadzenia drużyny, podoba mi się. Widzę, że trener Fischer szanuje zawodników i jest impulsywny wtedy, kiedy trzeba zmobilizować graczy. Jest również mocno zaangażowany w zajęcia treningowe.
Czy trener Fischer ma być również swego rodzaju "magnesem" na kibiców z pobliskiego Goerlitz?
- Jest to na pewno jakiś potencjał. Ciągle liczymy na to, że to duży rynek, który wciąż jest dla nas otwarty. Bardzo chciałbym, aby zatrudnienie trenera Fischera przełożyło się również na to, że więcej osób zza naszej granicznej rzeki będzie przychodziło na mecze PGE Turowa. Myślę, że zajmie to trochę czasu, aby ta wiadomość dotarła do wielu osób po niemieckiej stronie. Liczę jednak na to, że PGE Turów stanie się coraz bardziej rozpoznawalną, znaną, a także kochaną drużyną w Niemczech.
Co było dla pana najtrudniejsze na samym początku przygody z PGE Turowem Zgorzelec?
- Bardzo szybko musiałem nauczyć się tego, jak drużyna funkcjonuje i jakie warunki należy spełnić, żeby była ona profesjonalna. Miałem okazję zobaczyć od kuchni cały ten świat koszykówki, bo na meczu wielu rzeczy nie widać. Zobaczyłem też, że wiąże się to z wieloma problemami oraz, że nie jest to tylko gra raz, czy dwa razy w tygodniu na boisku, ale także wiele innych spraw, które należy zorganizować i mieć pod kontrolą. Jest to na pewno praca wielowymiarowa na różnych płaszczyznach. Daje jednak wiele satysfakcji i chyba nigdzie indziej, w żadnym biznesie, nie można doświadczyć takich doznań, jakie są w sporcie zawodowym.