Wspaniałe mecze Legii z Realem. Jak "Zieloni Kanonierzy" pokonali "Królewskich"

Kamil Czarzasty
Kamil Czarzasty
Nic więc dziwnego, że mecze Legii z Realem cieszyły się olbrzymim zainteresowaniem. Popyt zdecydowanie przewyższał podaż, a hala Gwardii, w której "Zieloni Kanonierzy" rozgrywali co ciekawsze spotkania, nie była w stanie pomieścić nawet połowy chętnych. Mecze mogło obejrzeć tylko 3 tysiące osób.

Zresztą do dziś Warszawa nie doczekała się areny godnej stolicy 38-milionowego państwa. W latach 60., a także nieco później, największe wydarzenia sportowe odbywały się w jednej z dwóch hal mirowskich wybudowanych na przełomie XIX i XX wieku. Obiekty znajdujące się na warszawskim śródmieściu, przy pl. Żelaznej Bramy, między dzisiejszą al. Jana Pawła II a Marszałkowską, początkowo pełniły role targowe. Po wojnie wschodnia hala została przekazana Gwardii i zaadoptowana na potrzeby sportowe. Sławę zyskała dzięki pojedynkom bokserskim oraz meczom koszykarskim. To tu w 1964 r. zagrali koszykarze NBA na czele z Bobem Cousym, Oskarem Robertsonem, Billem Russellem.

- Hala była dość obskurna – wnętrze rekonstruuje Stanisław Olejniczak, uczestnik meczów z Realem rozgrywanych w 1964 r – Wnętrze wykonano ze stali. Na górze znajdowały się łukowate przęsła, po bokach hali były duże filary. Konstrukcja sięgała właściwie aż po sam dach. Również trybuny były stalowe – dodaje.

- Mimo wszystko dobrze się tam nam grało. Boisko było dość dużych rozmiarów, co pozwalało na grę szybkim atakiem – opowiada Olejniczak.

W dniu meczu z Realem, już od rana do hali ciągnęły tłumy kibiców, którzy liczyli, że kupią upragniony bilet.

- Jako młody chłopak pragnąłem obejrzeć ten mecz, czekałem z kolegami. Ale do sprzedaży dano może z kilkaset biletów, które rozeszły się błyskawicznie. Resztę wejściówek rozprowadzono po znajomych – wspomina Jerzy Pniewski, później gracz AZS AWF Warszawa

- Na hali pojawiłem się godzinę przed meczem. Musiałem wchodzić tylnym wejściem. Od frontu panował olbrzymi tłok, wejście otoczono linami, dostępu pilnowała milicja na koniach. Podczas meczu trybuny były przepełnione, ludzie stali tuż przy samym parkiecie – domowy mecz z Realem z 1962 roku wspomina Andrzej Pstrokoński.

"Galacticos" z innego świata

Jeszcze silniejszą pozycję w swojej lidze od Legii miał Real Madryt. Wówczas znany nie tylko ze święcącej sukcesy sekcji piłkarskiej z Di Stefano i Puskasem, ale również dzięki osiągnięciom koszykarzy. Od 1957 do 1964 roku tylko raz, w 1959 roku, nie odnieśli triumfu w lidze. Poza tym nie mieli sobie równych. Cały klub dysponował  astronomicznym na ówczesne realia budżetem wynoszący 1,5 mln dolarów. Zaś większość funduszy pochodziła od 45 tysięcy członków wspierających, opłacających składki.

A choć hiszpańskiej reprezentacji było daleko do obecnej pozycji, Real już wtedy uchodził za czołowy europejski klub. Swoją pozycję budował m.in. dzięki ściąganiu graczy ze Stanów Zjednoczonych, co w Europie było wówczas zjawiskiem niespotykanym. W sezonie 1961-62 o sile "Królewskich" stanowili ponad dwumetrowi Wayne Hightower i Stanley Morrisson. Szczególne zainteresowanie w Polsce wzbudził czarnoskóry Hightower, który później występował w NBA, m.in. w San Francisco Warriors (dziś znani jako Golden State Warriors). W 1964 roku z ekipą z Kalifornii zaszedł aż do finałów ligi, gdzie jednak wraz z kolegami musiał uznać wyższość Boston Celtics. Hightower był jednym z ważniejszych graczy zespołu, dość powiedzieć, że podczas sezonu zasadniczego kilkakrotnie zdobył ponad 20 punktów.

Czy Legia Warszawa strzeli Realowi Madryt bramkę?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×