Wspaniałe mecze Legii z Realem. Jak "Zieloni Kanonierzy" pokonali "Królewskich"

Kamil Czarzasty
Kamil Czarzasty
Dwa lata później o obliczu Realu również decydowali gracze zza Atlantyku. W składzie zespołu z Madrytu znajdowało się trzech amerykanów: Clifford Luyk, Robert Burgess i Wiliam Hanson. Wszyscy po 203 cm wzrostu. Luykowi tak się spodobało w Hiszpanii, że postanowił zapuścić w niej korzenie – w 1965 roku przyjął hiszpańskie obywatelstwo, został członkiem kadry narodowej. A pięć lat po naturalizacji ożenił się z Paquitą Torres Pérez, miss Hiszpanii i Europy. Realowi pozostał wierny aż do końca swej kariery, aż sześciokrotnie triumfował z nim w klubowych mistrzostwach kontynentu (więcej tytułów zdobył jedynie Włoch Dino Meneghin reprezentujący barwy m.in. Pallacanestro Varèse i Olimpii Mediolan). Później z sukcesami prowadził koszykarskie drużyny "Królewskich".

- Zawodnicy z USA decydowali o przewadze Realu nad rywalami. Nie tylko za sprawą swojego wyszkolenia, choć to oczywiście miało wielki wpływ, ale głównie za sprawą wzrostu. Nasi najwyżsi zawodnicy: Wichowski, Pawlak, nie mieli nawet dwóch metrów, Amerykanie z Realu byli wyraźnie wyżsi – mówi Olejniczak – W 1964 roku naszą uwagę zwrócił zwłaszcza Luyk, wiedzieliśmy, że jest najlepszym zawodnikiem klubu.

Ale ważną rolę pełnili również rodowici Hiszpanie. Zarówno w 1962 jak i w 1964 roku przeciwko Legii występowali Carlos Sevillano, Lolo Sainz, czy Emiliano Rodriguez; etatowi reprezentanci kraju. Ten ostatni został nawet uznany najbardziej wartościowym zawodnikiem mistrzostw Europy w 1963 r. Seviliano, Rodriguez i Sainz już w pierwszym meczu tamtego turnieju rywalizowali z Polską, musieli wówczas uznać wyższość Biało-Czerwonych. Wynik 79:76 był wówczas przyjęty przez Polaków z niedosytem.

- Reprezentacja Hiszpanii grała ładnie, prezentowała otwartą, ofensywną koszykówkę. Nie odnosiła jednak wtedy znaczących sukcesów – zauważa Olejniczak.
Polska z Hiszpanią mierzyła się również podczas mistrzostw Europy w 1959 roku oraz rok później podczas Igrzysk Olimpijskich. Za każdym razem górą byli Biało-Czerwoni.

ZOBACZ WIDEO Cristiano Ronaldo - najpierw uzdrowił, teraz znów się spotkał

A koszykarski Real w latach 60. piął się do góry podobnie jak Hiszpania. Na życzenie rządzącego w dyktatorski sposób Francisco Franco, powiązani z Opus Dei technokraci wprowadzali liberalne reformy ekonomiczne, odchodząc od modelu autarkicznego. To wówczas jedną z głównych gałęzi hiszpańskiej gospodarki stała się turystyka. Postfeudalny, wyniszczony wojną domową kraj, który jeszcze na początku lat 50. był na porównywalnym poziomie rozwoju co ówczesna Polska Ludowa, dzięki reformom niezwykle szybko zaczął nadrabiać straty do państw zachodnioeuropejskich. Symbolem hiszpańskiego wzrostu gospodarczego, stopniowego wzbogacania się ludności, stał się samochód SEAT 600 produkowany na licencji Fiata.

- Kiedyś rozmawialiśmy z Sevillano na temat zarobków. Powiedziałem mu, że miesięcznie zarabiam, w przeliczeniu na dolary, 15 dolarów miesięcznie. Nie mógł wyjść ze zdziwienia – wspomina Pstrokoński.

Całusy od Holoubka

Pierwszy mecz, rozegrany 4 kwietnia 1962 r., miał niezwykle emocjonujący przebieg. Przez niemal całe spotkanie wynik oscylował wokół remisu, choć minimalną przewagę miała Legia. Padało bardzo dużo fauli; za osiągnięcie limitu przewinień boisko opuściło wielu czołowych graczy obu ekip. W Realu meczu nie dokończyli Stan Morrison, Carlos Sevillano, Lorenzo Alocen, Emiliano Rodriguez i Wayne Hightower, zaś w Legii pięć fauli popełnili Andrzej Pstrokoński, Leszek Arent i Władysław Pawlak.

W 29 minucie "Zieloni Kanonierzy" wypracowali siedmiopunktową przewagę. Chwilę później madrytczycy zmniejszyli ją do trzech punktów, ale końcówka należała już do Legii. Za sprawą świetnej postawy Wichowskiego, warszawiacy odnieśli przekonujące zwycięstwo 102:90. W hali Gwardii zapanowała euforia.

- Na trybunach mecz oglądali m.in. Jerzy Antczak, czy Gustaw Holoubek. Holoubek przyszedł do mnie po spotkaniu, mówił, że było to piękne widowisko. Wycałował mnie z radości – wspomina Andrzej Pstrokoński.

W hali obecny był również legendarny prezes Realu, Santiago Bernabeu. Zwracał uwagę na żywiołowy doping widowni, przypominający mu ten z Hiszpanii. Wyrażał rozczarowanie postawą Hightowera podczas meczu. Faktycznie podkoszowi Realu zawiedli, zdobyli łącznie mniej punktów niż Janusz Wichowski. Na pojedynek ten zwrócił uwagę Łukasz Jedlewski ze "Sportowca", który swą relację zatytułował: "Wichowski - Jankesi 31:21".

Do Madrytu na rewanż Legia wybrała bojowo nastawiona. Koszykarze lecieli z międzylądowaniem w Paryżu, gdzie rozegrali towarzyskie spotkanie z zespołem z Francji, Alsace de Bagnolet. "Zieloni Kanonierzy" wsiedli na pokład samolotu bez swojego trenera, Władysława Maleszewskiego. Panicznie bał się latać, wybrał podróż pociągiem.

Drugie spotkanie odbyło się 15 kwietnia 1962 r. Niestety, już od początku meczu gospodarze prezentowali się zdecydowanie lepiej od legionistów.

- Hiszpanie po przegranej w Warszawie dostali szału. Na miejscu okazało się, że mecz nie zostanie rozegrany w Pałacu Sportowym, największej hali w Madrycie, tylko w dużo mniejszej salce, przypominającej trochę naszą – mówi Pstrokoński, porównując halę Realu do sali Legii - niegdyś ujeżdżalni, znajdującej się przy ul. 29 listopada - Grało się tam fatalnie, podłoże było z betonu. A ja już po kilku minutach musiałem przez faule zejść z boiska. Józef Łobodowski [poeta pozostający po wojnie na emigracji – red.] kipiał z oburzenia. Mówił nam: "to suk******, skrzywdziły was". Wolna Europa o tym trzeszczała – wspomina.

Nieco inaczej tę sytuację trener Maleszewski przedstawiał w rozmowie z Przeglądem Sportowym. Twierdził, że zejście Pstrokońskiego zostało wymuszone odniesioną przez niego kontuzją kostki. Natomiast do pracy arbitrów  nie zgłaszał większych zastrzeżeń: "(...)Sędziowie Levis (Francja) i Charpentier (Belgia) prowadzili zawody bardzo dobrze, obiektywnie, może z lekkim wskazaniem dla gospodarzy w pierwszych tylko minutach meczu" – mowił trener "Zielonych Kanonierów".

Legioniści nie mieli pomysłu na powstrzymanie kapitalnie dysponowanych Hightowera i Morrisona, którzy zdominowali walkę na tablicach. Real szybko odrobił dwunastopunktową stratę, zawodnicy prezentowali niesamowitą wręcz skuteczność rzutów. Już po pierwszej połowie "Królewscy" prowadzili 51:31, ostatecznie wygrywając 100:71.

Czy Legia Warszawa strzeli Realowi Madryt bramkę?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×