Wspaniałe mecze Legii z Realem. Jak "Zieloni Kanonierzy" pokonali "Królewskich"

Kamil Czarzasty
Kamil Czarzasty
Real w 1962 r. doszedł aż do finału Pucharu Europy. Z Dinamo Tibilisi odbyło się tylko jedno spotkanie, na neutralnym gruncie, co stanowiło odstępstwo od obowiązującej wówczas zasady rozgrywania dwóch meczów – rząd hiszpański odmówił koszykarzom przyznania wiz do Związku Sowieckiego. Wówczas lepsi byli Gruzini, którzy zwyciężyli 90:83. W 1963 roku "Królewscy" ponownie znaleźli się w finale, gdzie trafili na CSKA Moskwa. Frankistowskie władze tym razem zgodziły się na wylot koszykarzy do ZSRR. W pierwszym spotkaniu rozgrywanym w Madrycie, Real zwyciężył 86:69, ale w rewanżu w Moskwie CSKA odniosło wygraną 91:74. W "małych punktach" był remis, w związku z czym nastąpiła konieczność rozegrania trzeciego meczu. Zakończył się zwycięstwem zespołu z Moskwy 99:80.

***
Legia ponownie mierzyła się z Realem w sezonie 1963/64. Ponownie w ćwierćfinale Pucharu Europy. "Zieloni Kanonierzy" przechodzili wówczas kryzys. Mistrzowie Polski z 1963 roku, pomimo pozyskania Stanisława Olejniczaka, jednego z bohaterów wrocławskich mistrzostw Europy, w lidze zajęli dopiero 5. miejsce.

- W tym sezonie w lidze byliśmy kompletnie nieprzygotowani. Maleszewski wymyślił nową taktykę, kazał nam kryć na całym boisku. A jak mieli tego dokonać choćby Wichowski, czy zwłaszcza Pawlak, którzy przecież nie byli już pierwszej młodości? – zauważa Pstrokoński. Legia była wówczas w przebudowie, Powoli kończył karierę wieloletni filar zespołu Władysław Pawlak, a do głosu zaczęli dochodzić młodzi i utalentowani Bogusław Piltz i Włodzimierz Trams.

Mimo iż Real uchodził za zdecydowanego faworyta rywalizacji, legioniści nie wywiesili białej flagi. "Królewscy" choć w pierwszej połowie długo utrzymywali swych rywali na odległość około 10 punktów, w drugiej odsłonie meczu przeżywali ciężkie chwile. Niedługo przed końcem meczu, przy głośnym dopingu widowni, legioniści zmniejszyli straty do ledwie punktów.

Ale końcówka należała do gości. Wysocy Hanson i Burgess świetnie bronili, a za sprawą znakomicie dysponowanego Sevillano, zdobywca 29 punktów dla swego zespołu, to Real odniósł pewne zwycięstwo 102:90.

Wielką wolę walki podopieczni Maleszewskiego zademonstrowali również w rewanżu. Pomimo, że przez znaczącą część spotkania grali bez swego najlepszego zawodnika, Janusza Wichowskiego (od 17. do 34. minuty znajdował się na ławce rezerwowych, gdyż bardzo szybko złapał cztery przewinienia), stoczyli bardzo wyrównany pojedynek i ulegli zaledwie 86:92.

W sezonie 1963/64 Real wreszcie dopiął swego i triumfował w Pucharze Europy. W kolejnych latach "Królewscy" zdominowali kontynentalne rozgrywki, w kolejnych czterech latach zwyciężyli jeszcze trzykrotnie. A Legia? W 1966 i 1969 roku zdołała jeszcze triumfować w mistrzostwach Polski. Za każdym razem z Pstrokońskim i Olejniczakiem w składzie. Ale na arenie międzynarodowej "Zieloni Kanonierzy" nie radzili sobie już tak dobrze. Zarówno w sezonie 1966/67 oraz w 1969/90 w Pucharze Europy odpadali już po pierwszej rundzie.

Zakupy z Puskasem

Mecze z Realem były dla legionistów wyjątkową okazją odwiedzenia Madrytu. Zwykły obywatel komunistycznej PRL mógł tylko pomarzyć o podróży do frankistowskiej, faszyzującej Hiszpanii.

- To był jedyny raz w życiu, kiedy byłem w Madrycie. Pamiętam, że przyjęto nas w luksusowym hotelu, dostaliśmy znakomite jedzenie – wspomina Stanisław Olejniczak – Madryt zapamiętałem też ze względu na architekturę. Było tam mnóstwo kilkupiętrowych, secesyjnych kamienic, przypominających warszawski hotel Polonia – Olejniczak, magister inżynier po Politechnice Poznańskiej, odtwarza kształt Madrytu lat 60. XX wieku.

Wyjazdy stały się również okazją do spotkania niemałej grupy Polaków mieszkających w Hiszpanii. Często z powodów politycznych.

- Łobodowski wpadł do mnie do pokoju, mówiąc: "Andrzej, idziemy na kawę!". Poszliśmy do kawiarni, kelner mu się kłaniał. Trochę wypiliśmy, poszliśmy dalej. Pamiętam, że nie płacił, brał wszystko na zeszyt – opowiada Andrzej Pstrokoński – W Madrycie przebywało też wielu studentów otrzymujących stypendium od rządu londyńskiego, które finansował Watykan. Często studiowali po 12 lat, idąc kolejno na kilka kierunków: np. najpierw na prawo, później na historię, następnie na psychologię. A to dlatego, że po zakończeniu studiów mieli odbyć obowiązkowy staż, np. w Afryce. A nieszczególnie się do tego spieszyli – wspomina legendarny koszykarz Legii.

Pstrokoński opowiada również o swoim spotkaniu z Ferencem Puskasem, legendarnym węgierskim piłkarzem Realu: - Przyszedł do mnie i Władka Pawlaka, pytał, co słychać za żelazną kurtyną. Potem poszliśmy razem do domu towarowego. Władek wziął sobie koszulę na bankiet, ja chyba buty. I niedługo potem przyszedł do naszej trójki dyrektor tego domu towarowego, zaprosił nas na kawę. Kiedy skończyliśmy rozmowę, Władek przypomniał, że zostawiliśmy rzeczy i musimy się po nie wrócić. Ale dyrektor powiedział, aby się tym nie przejmować. Idziemy do wejścia, a tam wszystko pięknie opakowane, przekazane dla nas. Nic nie zapłaciliśmy. Potem pomyślałem sobie: cholera, czemu nie wziąłem garnituru? – wspomina.

Czy Legia Warszawa strzeli Realowi Madryt bramkę?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×