Gospodarze dobrze zaczęli. Po dziesięciu minutach prowadzili 25:20 a później nawet 29:21. Na przerwę schodzili z przewagą trzech punktów (41:38). Duży wpływ na losy meczu miała trzecia kwarta, w której Anwil Włocławek zdobył 29 a King Szczecin 15 "oczek". - Szczególnie początek tej części nam nie wyszedł, a tak naprawdę cała trzecia kwarta. Nie mogliśmy złapać po przerwie rytmu, ale doszliśmy Anwil w pewnym momencie. Znowu daliśmy im odskoczyć. Są doświadczoną drużyną. Potrafili utrzymać drobne prowadzenie. Nie przełamaliśmy ich. Szkoda tego meczu, bo mogliśmy się pokusić o zwycięstwo - ocenił Paweł Kikowski.
W czwartej kwarcie swój moment mieli szczecińscy koszykarze. Odrobili stratę z 11 do jednego punktu (72:73). Wtedy jednak zabrakło celnego rzutu, żeby wyjść na prowadzenie. - Anwil trafiał osobiste. Nie dał nam dużej szansy, żeby ich złapać w samej końcówce. Udało nam się wyrwać jedną piłkę, ale to było za mało - dodał zawodnik, który na parkiecie spędził 31 minut i zdobył 18 punktów.
King Szczecin nie ma wiele czasu na przemyślenia. W sześć dni rozgrywa, bowiem trzy spotkania. W sobotę ostatni pojedynek z tego maratonu przeciwko PGE Turowowi Zgorzelec. - Zespół ze Zgorzelca jest bardzo groźny, szczególnie u siebie. Pierwszy mecz był bardzo wyrównany. Teraz jedziemy na ich parkiet, więc będzie ciężko, ale musimy być skoncentrowani i jak najszybciej zapomnieć o tej porażce. Trzeba się maksymalnie zmobilizować na sobotę - zapewnił Paweł Kikowski.
Szczecinianie muszą opanować przestoje, które im się zdarzają. W Lublinie zostali rozbici przez TBV Start w drugiej kwarcie. W środę problemem była trzecia odsłona. - Na szczęście w poprzednim meczu udało się nam wyjść zwycięsko, ale na pewno nie możemy mieć aż takich przestojów, żeby cała kwarta była do kitu. Trzeba wziąć się w garść i zagrać cztery pełne, dobre kwarty. Wtedy mamy dużą szansę na zwycięstwo w Zgorzelcu - skomentował strzelec Wilków.
Paweł Kikowski był bohaterem niedzielnego meczu w Lublinie. Trafieniami z rzutów wolnych zapewnił swojej drużynie wygraną 79:77. Nie obyło się bez kontrowersji, ponieważ gospodarze zgłaszali zastrzeżenia do pracy sędziów. Jeden z liderów szczecińskiej ekipy w ostatniej akcji zachował się jednak sprytnie i wymusił korzystne dla siebie przewinienie. - Zrobiłem zwód. Balmazović na mnie wpadł. Czekałem aż wleci na mnie i po prostu oddawałem wtedy rzut - przyznał.
ZOBACZ WIDEO Ewa Brodnicka wspomina, jak poskromiła pijanego adoratora