Joe Crispin: Zawsze inaczej postrzegałem koszykówkę

Newspix / Łukasz Grochala / Na zdjęciu: Joe Crispin
Newspix / Łukasz Grochala / Na zdjęciu: Joe Crispin

Spora część włocławskich fanów na pewno pamięta niesamowite rzuty Joe Crispina. Amerykanin siał postrach na polskich parkietach w 2005 roku, a 10 lat później zakończył karierę. Jak wygląda obecnie życie byłego zawodnika Anwilu? Zapraszamy na wywiad.

[tag=16806]

Joe Crispin[/tag] związał się z Anwil Włocławek w lutym 2005 roku, a wraz z nim do drużyny dołączyli Ed Scott i Dragan Vukcević. Z całej trójki to właśnie zawodnik z Pitman, New Jersey najbardziej dawał się we znaki obrońcom. Świetny strzelec z dystansu, który nie bał się oddawać rzutów. Już w drużynie uniwersyteckiej pokazywał swój talent - studia na Penn State zakończył zdobywając średnio 19,5 punktu na mecz.

We Włocławku ze skutecznością Crispina bywało różnie – gdy miał dzień to potrafił w pojedynkę rozbijać obronę rywali. Przekonali się o tym koszykarze Turowa Zgorzelec, którym zawodnik Anwilu rzucił 29 punktów (7/12 za 3), a był to dopiero trzeci mecz Amerykanina w barwach nowej drużyny.

Podczas tegorocznych finałów PLK James Florence w jednym meczu ośmiokrotnie trafił z dystansu i.. wyrównał rekord Crispina z finałów 2005 - włocławianie grali wtedy z Prokomem Trefl w Sopocie. Wtedy Amerykanin miał zdecydowanie swój dzień i trafiał jak natchniony, uciszając przy tym miejscowych kibiców. Powstrzymać go nie mogli Tomas Masiulis  Istvan Nemeth, Tomas Pacesas i … Filip Dylewicz, któremu „Crazy Joe” trafił sprzed nosa czterokrotnie. 28 punktów (8/12 za 3 punkty) pozwoliły na wygranie meczu w Sopocie, ale cały finał padł łupem sopocian. Mimo wszystko Crispin na stałe zapisał się w pamięci kibiców jako świetny strzelec.

Czym się zajmuje obecnie Amerykanin? Jak wspomina współpracę z Andrejem Urlepem i swoją grę we Włocławku? Zapraszamy na wywiad.

ZOBACZ WIDEO Łukasz Jurkowski: mam nadzieję, że go skończę (wideo)

Michał Wietrzycki, WP SportoweFakty: Ostatni pana klub w karierze to był Azovmash Mariupol w 2015 roku. Ciężko było podjąć decyzję o zakończeniu profesjonalnej kariery?

Joe Crispin, były zawodnik Anwilu Włocławek: Tak, na Ukrainie spędziłem swój ostatni sezon jako koszykarz. Szczerze mówiąc to miałem wątpliwości i kilkukrotnie chciałem wrócić do gry w kolejnym sezonie. Czułem jednak, że jestem już gotów do zostania trenerem. Szczerze mówiąc to od zawsze moim celem była gra do 36 roku życia i dalej jestem zdanie, że mogłem to osiągnąć ale doszedłem do wniosku, że jednak czas dać sobie już spokój i odpuścić.
Nie brakowało panu gry?

Bardzo brakowało i tęskniłem za tym przez dłuższy czas. Znam siebie i wiem, ze gdybym zdecydował się na powrót do gry to robiłbym to tak długo jak tylko moje ciało by pozwoliło. Trzeba było wreszcie zrobić krok do przodu i nie patrzeć się za siebie – ostatecznie jestem zadowolony ze swojej decyzji.
Od jakiegoś czasu prowadzi pan własną szkołę koszykówki. Praca z dziećmi sprawia dużo frajdy?

Oczywiście. Nasza misja jest bardzo prosta – chcemy tych młodych ludzi nauczyć grać w koszykówkę i nauczyć czerpać radość z gry. Bardzo się poświęcam tej roli i jestem bardzo zadowolony z tego jak to wygląda. Uważam, że należy nie tylko polepszać umiejętności tych dzieciaków. Trzeba przede wszystkim zaszczepić w nich miłość do tej gry, bo o to w tym wszystkim chodzi i tego często brakuje.
Po zakończeniu kariery podjął pan pracę jako trener uniwersytecki na uczelni Rowan. Jak się pan czuje w nowej roli?

Trenowanie sprawia mi naprawdę ogromną radość. Oczywiście nie jestem fanem tych wszystkich papierkowych spraw organizacyjnych, które pojawiają się w nowej pracy, ale taki los sobie zgotowałem (śmiech). Jak wspomniałem – o zostaniu trenerem myślałem już długo przed zakończeniem kariery i teraz cieszę się z każdego dnia w tej funkcji. Uwierz, że moje ciało jest też wdzięczne za decyzję o zakończeniu kariery koszykarskiej.
Życie trenera jest bardziej wymagające?

Zdecydowanie tak. Byłem na to przygotowany i wiedziałem, że lekko nie będzie. Nie mam już tyle czasu po treningach jak miało to miejsce w przeszłości. Mój czas zajmuje również piątka wspaniałych dzieci. Granie w koszykówkę to był piękny epizod mojego życia i jestem wdzięczny za to, że mogłem grać w tylu miejscach i poznać wielu świetnych ludzi. Teraz osiedliśmy z rodziną w jednym miejscu i wiedziemy cudowne życie.
Jakim trenerem jest Joe Crispin?

Moim celem było by trenować innych w sposób, w jaki zawsze chciałem by mnie trenowano. Od zawodników wymagam więcej niż oni sami od siebie i staram się zmieniać ich tok myślenia – muszą wiedzieć po co są treningi i muszą zacząć być surowsi wobec samych siebie. Wiem co myślisz, ale moje treningi wcale nie wyglądają jak w jakimś zakładzie karnym! (śmiech) Staram się by zajęcia były dla zawodników fajnym doświadczeniem. Często trenujemy niekonwencjonalne rzuty i zakładamy różne scenariusze na parkiecie. Możesz się domyślić, ze dużo radości sprawiają zawodnikom treningi rzutowe, zwłaszcza z dystansu. Na koniec dnia chcę mieć przeświadczenie, że czas na treningu nie poszedł na marne a moi gracze coś z tego wynieśli. Tak mnie trenowano i tak teraz trenuję ja.
Odkąd opuścił pan Polskę wiele się zmieniło w naszej lidze. Wprowadzono przepis mówiący o dwóch Polakach z drużyny na parkiecie... To może przynieść dobre skutki w wychowaniu zawodników wysokiej klasy?

Myślę, ze to nie do końca pomoże. Wychowanie talentu dużej klasy to proces, potrzeba pracy. Trzeba sprawić, że wszyscy wokół popchną cię wyżej. Powtarzam sobie często, ze gdybym chciał ze swojego syna zrobić lepszego koszykarza to najpierw musiałbym z jego przyjaciół zrobić zawodników lepszych od niego. Czy pewne miejsce w składzie pozwoli mu się rozwijać? Sam sobie odpowiedz na to pytanie. Wierzę, że ta zasada obowiązuje w każdym kraju i nie inaczej jest w Polsce.

Na kolejnej stronie przeczytasz o wspomnieniach Crispina z Włocławka

[nextpage]Przejdźmy do kariery koszykarskiej. We Włocławku miał pan ksywkę „Crazy Joe” – to wszystko przez te szalone rzuty z dystansu…

Mogę cię zapewnić, że nie tylko we Włocławku tak na mnie mówiono – tak było w wielu krajach, nawet w Stanach Zjednoczonych! Muszę powiedzieć, że nie byłem typowym koszykarzem. Ja postrzegałem tę grę inaczej niż wszyscy. Uwielbiałem podejmować ryzyko na boisku i brać odpowiedzialność na swoje barki.[b]

A jak to postrzegali koledzy z drużyny?
[/b]

Zawsze im mówiłem, ze te rzuty które dla nich są szalone – dla mnie były chlebem powszednim bo przed i po treningach oddawałem ich tysiące. Zawsze byłem gotów na nawet najtrudniejszy rzut. Myślę, że niewielu było koszykarzy, którzy mogliby trenować ciężej ode mnie i wiedziałem, ze prawdziwym szaleństwem byłoby nie oddawać tych rzutów w trakcie meczów. Pracowałem na to zbyt długo i zbyt ciężko.

W Internecie dalej krąży filmik z pana występem przeciwko Prokomowi Trefl Sopot – 8 celnych trójek w finale.. Pana pewność siebie powalała na kolana, a przekonywał się o tym Filip Dylewicz.

Widziałem ten filmik, to był świetny mecz! Myślę, ze ta pewność siebie brała się z kilku źródeł. Zawsze miałem trenerów, którzy mi ufali i mówili bym rzucał. Ja przez to wsparcie czułem, że mogę na parkiecie dać drużynie więcej niż ktokolwiek inny. Z drugiej strony wiem, że w swoim życiu pracowałem ciężej od kogokolwiek innego – zwłaszcza biorąc pod uwagę sytuacje rzutowe. Wierzę, że taką pewność siebie można wytrenować i próbuję ją zaszczepić w moich zawodnikach. Muszą ciężko pracować, ale nie mogę ich rugać po jednej nieudanej akcji.
We Włocławku trenował pana Andrej Urlep. Wydawało się, że u niego nie ma przyzwolenia na grę, którą pan tak lubił. Mimo wszystko musiał w pana grę mocno uwierzyć.

Andrej był niesamowitym człowiekiem. Miał świetny charakter. Zgodzę się - wierzył w moje umiejętności bardzo mocno. Wiedział, że chcę tego mistrzostwa Polski dla Włocławka i dał mi ogrom swobody na parkiecie. Myślę, że to go charakteryzowało jako unikalnego trenera. Uwierzył w moją ambicję i wiedział, ze mogę pomóc Anwilowi w powtórzeniu sukcesu z 2003 roku. Niestety nie udało się zdobyć mistrzostwa.. Zawsze będę mu wdzięczny za ten czas we Włocławku.
Na parkiecie sprawiał pan zawsze wrażenie spokojnego zawodnika, jak to jest poza boiskiem?

Moja żona zwykła mówić, że jestem najbardziej zrelaksowanym, żyjącym na wysokich obrotach człowiekiem na całej planecie (śmiech). Myślę, że jest w tym bardzo dużo prawdy. Żyję intensywnie, ale nie mam w sobie szaleństwa. Jestem spokojnym człowiekiem, próbuję być wyluzowany i zabawny jak na swoje lata.. przynajmniej się staram!
Jak pan wspomina swój pobyt we Włocławku?

Włocławek wspominam bardzo ciepło. Przyznam, że początki były trudne. Na pewno nie zapomnę tego, że całe miasto żyło koszykówką i tym co się działo wokół Anwilu. Mam nadzieję, że to się nie zmieniło. Lubiłem tam mieszkać. Jako zawodnik danej drużyny nie grasz tylko dla własnych sukcesów – reprezentujesz drużynę, miasto i społeczność.
Rzadko można usłyszeć takie słowa od zawodnika, który przyjeżdża do kraju na kilka miesięcy.

Nigdy nie chciałem być jak najemnik – moim celem było sprawianie radości społeczności, którą reprezentowałem. Cieszę się, że mogłem sprawić trochę radości włocławianom, bo o to przecież w tym wszystkim chodzi. Mogę zdradzić, że planuję w przyszłości wybrać się do Polski i odwiedzić miasta w których grałem kiedyś. Lubię takie sentymentalne powroty. Włocławek również będę chciał odwiedzić.

Źródło artykułu: