Szkoleniowiec Houston Rockets może być bardzo dumy ze swoich podopiecznych po piątym meczu finału Konferencji Zachodniej. Zespół z Teksasu uporał się z Golden State Warriors 98:94, dzięki czemu objął prowadzenie 3-2 w całej serii. Do awansu do decydującej rozgrywki pozostał już zatem jeden krok. Mimo wszystko Mike D'Antoni więcej ma powodów do zmartwień niż do radości i pełni zadowolenia.
Pierwsza rzecz to słaba dyspozycja Jamesa Hardena. Jeden z głównych kandydatów do nagrody dla MVP sezonu, spudłował swoje wszystkie próby dystansowe, których podjął w starciu aż 11. W tegorocznym sezonie zdarzyło mu się to po raz drugi, ale pierwszy w play-offach. - Kogo to obchodzi? - stwierdził krótko "Brodacz" o swojej strzeleckiej indolencji. - W końcu wygrywamy, a ja staram się dokładać od siebie inne rzeczy, aby tak się działo - dodał.
Problemem nie jest jednak pojedynczy mecz. Harden w pojedynku rozpoczynającym rywalizację z panującymi mistrzami, trafił 5 z 9 prób za trzy, ale od tego czasu coś w tej kwestii mocno się u niego zacięło. W kolejnych czterech spotkaniach oddał aż 44 rzuty zza łuku, a drogę do kosza GSW znalazło ich tylko 8... Mike D'Antoni nie zamierza jednak ograniczać w tej kwestii lidera swojej drużyny. I w sumie nic dziwnego, bowiem nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi moment, w którym gracz będący strzelcem, po prostu się odblokuje.
W Teksasie zapewne wszyscy życzyliby sobie tego, aby stało się to jak najszybciej - najlepiej już w meczu nr 6, w którym Rakiet nie wspomoże Chris Paul... Pod koniec piątego starcia doznał on kontuzji ścięgna udowego w prawej nodze. A to jeszcze większy problem niż pudłujący Harden. To bowiem 33-letni rozgrywający był jednym z głównych autorów trzeciego triumfu nad Warriors w finałowej rywalizacji Zachodu. Paul zdobył 20 punktów, do których dołożył 7 zbiórek, 6 asyst, 3 przechwyty, a ponadto nie zanotował ani jednej straty! Niestety, potwierdziły się obawy D'Antoniego i tym samym nie będzie on mógł w game 6 skorzystać ze swojej podstawowej jedynki.
ZOBACZ WIDEO Derby Madrytu dla "Królewskich"
W sumie to dla niego nie pierwszyzna. Na początku sezonu coach Rakiet zmagał się już z podobną sytuacją i wtedy za kwestię rozgrywania odpowiadał Harden. Teraz najprawdopodobniej będzie tak samo, jednak w ostatnich dwóch spotkaniach rotacja już i tak była bardzo okrojona, lecz taki właśnie był zamysł. W meczach nr 4 i 5 D'Antoni korzystał z zaledwie siedmiu graczy, ale przyniosło mu to zakładany efekt w postaci wygranych. Co zatem wymyśli na następny pojedynek? Kogo zdecyduje się uruchomić z ławki?
Jak na razie zdążył zapowiedzieć jedynie, że szóste starcie tej serii w wyjściowej piątce rozpocznie Eric Gordon. - Brak Chrisa nie zmieni niczego, co robimy i tego, jak to robimy - podkreślił 67-letni szkoleniowiec. Zaznaczył przy tym jednocześnie, że będzie musiał nieco rozszerzyć rotację zespołu - do 8 lub 9 zawodników. Jednym z graczy, którzy mają otrzymać swoją szansę, powinien być Luc Mbah a Moute. D'Antoni stwierdził także, że nie wie, czy w razie ewentualnego siódmego meczu, będzie już mógł skorzystać z Paula.
Rockets znaleźli się zatem w mało komfortowej sytuacji. Prowadzą w serii z mistrzami 3-2, choć byli już nieco przyparci do muru (przegrywali 1-2). Udało im się jednak wyjść z opresji, ale - jak widać - dość dużym kosztem. Bardzo szkoda by było, aby ich olbrzymi wysiłek włożony w tę serię, obrócił się wniwecz. Większość fanów NBA kibicuje właśnie Rakietom, gdyż ich występ w wielkim finale byłby pewnym powiewem świeżości i zakończeniem trzyletniego panowania GSW na Zachodzie.