Filip Dylewicz: Coś się kończy, coś się zaczyna. Do Asseco nie poszedłem za kasą

- Uważam, że swoją postawą zasłużyłem na to, żeby zostać w Treflu na dłużej. Stało się inaczej. Do Asseco nie poszedłem za kasą. Miałem lepsze oferty. Jednak w Gdyni tworzy się coś wielkiego - mówi Filip Dylewicz, nowy koszykarz Asseco Gdynia.

Karol Wasiek
Karol Wasiek
Filip Dylewicz Newspix / Piotr Matusewicz / PressFocus / Na zdjęciu: Filip Dylewicz
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Wielu spodziewało się, że zakończy pan karierę w Treflu Sopot. Czy pan także zakładał taki scenariusz?

Filip Dylewicz, nowy zawodnik Asseco Gdynia: Biorąc pod uwagę, że mam 38 lat i moja kariera jest bliżej końca niż rozkwitu, to rzeczywiście wiązałem przyszłość z Treflem Sopot, nie tylko jako zawodnik, ale także jako osoba, która swoim doświadczeniem i wiedzą będzie przydatna dla klubu i drużyny. To przecież naturalny krok praktykowany w wielu klubach, także w Polsce. Życie napisało jednak swój scenariusz. Nasze drogi z Treflem rozeszły się w mało elegancki sposób. Było mi przykro.

Zabolało?

Bardziej niż to, że nie będę dłużej grał w Treflu, zabolały mnie nieprawdziwe informacje które padły w wywiadach z ust prezesa Marka Wierzbickiego. Chodzi o wygórowane kwoty finansowe, które niby sobie życzyłem. Wyobraź sobie, że ja nawet nie powiedziałem kwoty, którą chcę zarabiać. Nawet nie zdążyłem jej podać. Całe zło zrzucono na mnie i na moje rzekome żądania finansowe. Kibicom byłem winny sprostowania, stąd oświadczenie, które pojawiło się w czwartek na Facebooku.

A czy to na pewno chodzi o pieniądze? Obserwując sytuację z boku i po przeczytaniu oświadczenia mam takie wrażenie, że klub miał po prostu inną wizję i zabrakło osoby, która by to panu powiedziała wprost. Co pan na to?

Pieniądze są kurtyną, którą wykorzystał klub dla zaistniałej sytuacji. To, że nie będę w Treflu wiedziałem już po naszym pierwszym spotkaniu.

Dlaczego?

Chodzi o sposób prowadzenia negocjacji. To mi pokazało, że sytuacja nie idzie w dobrą stronę. Czas wyjaśnić pewne kwestie, bo widzę, że klub argumentuje wszystko finansami. Przejdźmy do konkretów, żeby uzmysłowić ludziom, jak to naprawdę wyglądało. Pierwsza oferta, którą otrzymałem od klubu, była mniejsza o 25 procent w porównaniu do ostatniego sezonu.

Czym było to argumentowane?

Mniejszym budżetem i ja to zrozumiałem. Już w trakcie rozgrywek dostawałem informacje ze strony klubu, że jeśli nie będzie play-off, to tych pieniędzy w kasie będzie mniej. Idąc na rozmowy wiedziałem, że budżet jest mniejszy i zapewne dostanę niższą ofertę, ale miałem też podstawy do tego by myśleć, że po dobrym sezonie mój kontrakt zostanie na podobnym poziomie.

Zwłaszcza, że nie był dużym obciążeniem dla klubu. Czas też rozwiać kolejny mit "o tłustych kontraktach Dylewicza" - w ostatnich dwóch sezonach nie byłem nawet najlepiej opłacanym polskim koszykarzem w Treflu. Propozycja, jaką otrzymałem pokazała mi, że Trefl mnie po prostu nie chce i brakuje osoby, która by to powiedziała mi prosto w twarz.

Warto tutaj dodać, że cała moja umowa sportowa zawierała... zaledwie jedną kartkę A4, którą otrzymałem na e-maila. Nie wyglądało to profesjonalnie. To był sygnał dla mnie, że będzie źle, ale zaakceptowałem to i rozmowy toczyły się dalej.

Nie ukrywam, że byłem postawiony pod ścianą z kontraktem, którego na tamten moment nie byłem w stanie od razu zaakceptować. Powiem więcej: zadeklarowałem się, że znajdę indywidualnych sponsorów, którzy pokryliby mój kontrakt, tak aby odciążyć budżet klubu. Sam wyszedłem z taką inicjatywą. Tak bardzo mi zależało na pozostaniu w Treflu.

Udało się?

Tak. Znaleźliśmy dwóch sponsorów, ale z różnych względów sprawy nie udało się pozytywnie zamknąć.

Gdzie w tym wszystkim był Kazimierz Wierzbicki, człowiek, który zawsze był największym fanem pana gry i umiejętności?

Nie byłoby sopockiej koszykówki, a w niej Dylewicza, gdyby nie Kazimierz Wierzbicki. To dzięki determinacji pana Kazimierza i prezydenta Karnowskiego koszykówka w Sopocie nadal istnieje. Prezes Wierzbicki jest jednak bardzo zajętym człowiekiem, zaangażowanym zawodowo w nowe projekty Trefla. Zarządzanie koszykówką przekazał innym osobom, które podjęły takie, a nie inne decyzje. Tony Parker odszedł ze Spurs, Ronaldo z Realu, to dlaczego Dylewicz nie miałby odejść z Trefla? Wiele do życzenia pozostawia jednak styl tego rozstania. Zawsze darzyłem i będę darzył Pana Kazimierza ogromnym szacunkiem.

Jak pan zareagował na transfer Pawła Leończyka, mistrza Polski z Anwilem Włocławek?

Tutaj warto wrócić do pierwszej rozmowy z prezesem Markiem Wierzbickim i dyrektorem Kwiatkowskim. Wiedziałem, że oferta będzie mniejsza, ale obaj patrząc mi prosto w twarz zarzekali się, że chcieliby mi dać więcej, ale po prostu ich na to nie stać. Zrozumiałem to i odpowiedziałem, że może poszukamy jakieś alternatywy. Stąd zrodził się pomysł indywidualnych sponsorów. Później dowiedziałem się jednak, że do Trefla przychodzi mistrz Polski, który będzie zarabiać dwa razy więcej ode mnie. To był jasny sygnał, że nie ma dla mnie miejsca w zespole.

ZOBACZ WIDEO Poznaj Marcina Żarneckiego, który podbił serca Chorwatów. Polskiego bohatera odwieźliśmy do domu

Finanse to jedno, ale padł też zarzut, że był pan trudną i szkodliwą osobą w szatni Trefla Sopot. Jak to odbierać?

To mnie zabolało. Najgorsze jest to, że mówią o tym osoby, które w szatni nie bywają. Na spotkaniu z właścicielem klubu powiedziałem: "kładę na stole swoją dłoń, bierzemy całą drużynę i gwarantuję, że nikt nie potwierdzi tego, co jest mi zarzucane". A zarzucono mi, że wprowadzałem złą atmosferę, miałem konflikty z zawodnikami. To wszystko musiało zbudować narrację, żeby się mnie pozbyć. Tylko jednego nie rozumiem. Po co na każdym spotkaniu w trakcie sezonu mi powtarzano: "Filip, musisz trzymać atmosferę w szatni". Nigdy nie robiłem rzeczy pod siebie, starałem się dbać o całą drużynę. Gdyby było inaczej, to ja już w tym wieku bym nie grał.

Nie jestem człowiekiem z łatwym charakterem, ale na pewno w szatni nie rozpowiadam głupot na temat klubu, kolegów czy drużyny. Po co miałbym to robić? Przecież nie jestem idiotą.

Zamykając temat Trefla: uważam, że swoją postawą zasłużyłem na to, żeby zostać w klubie na dłużej. W oczach, myślę głównie trenera Klozińskiego, wyglądało to zdecydowanie inaczej. Musiałem zacząć innego pracodawcy.

Na drugiej strony Filip Dylewicz opowie o kontakcie z trenerem Frasunkiewiczem, negocjacjach z Asseco i innymi klubami, a także treningach, które podjął w wakacje.

Czy zakontraktowanie Filipa Dylewicza to dobra decyzja Asseco Gdynia?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×