Dirk Nowitzki rozgrywa obecnie swój 21 sezon w barwach Dallas Mavericks. W ten sposób przebił Kobego Bryanta w liczbie sezonów rozegranych w jednym zespole. Tim Duncan, który odszedł na sportową emeryturę w tym samym czasie co Bryant, latem 2016 roku, ma ich na koncie 19. Trzej wymienieni gracze są rekordzistami wszech czasów pod tym względem.
Kolejnym zawodnikiem, którego można postawić w tej samej kategorii, wydaje się być Dwyane Wade, który zapowiedział jesienią 2018 roku, że obecne rozgrywki będą jego ostatnimi w karierze. Co prawda Wade opuścił Miami Heat na półtora roku, grając w sezonie 2016-17 w Chicago Bulls, a następnie przez pół sezonu 2017-18 u boku byłego kolegi z zespołu Heat - LeBrona Jamesa, w Cleveland Cavaliers, jednak mimo tego, jest on uznawany za prawdziwą ikonę klubu z południa Florydy. Udonis Haslem, najlepszy kolega Wade'a z Heat, występuje tam od 2003 roku, bez przerwy, jednakże od czterech lat pozostaje głębokim rezerwowym, który na parkiecie pojawia się sporadycznie.
Czytaj także: Vince Carter stary ale jary! Takiego weterana jeszcze w NBA nie było
Drugim, po Nowitzkim, graczem z najdłuższym stażem jako reprezentant jednego klubu NBA, mogącym być określanym jako gwiazda, jest z obecnie grających zawodników Mike Conley, aktualnie lider Memphis Grizzlies. Gra on w klubie ze stanu Tennessee od 2007 roku, kiedy został wybrany z czwartym numerem draftu.
ZOBACZ WIDEO Odwiedziliśmy Healthy Center by Ann. To tu zajęcia prowadzi Anna Lewandowska i jej zespół
Decyzja Kevina Duranta o przejściu z Oklahoma City Thunder do Golden State Warriors w lipcu 2016 roku, nie tylko zaszokowała świat NBA, lecz również zmieniła spojrzenie wielu graczy na kwestię lojalności wobec swoich pracodawców. Być może korzeni tego stanu rzeczy szukać należy jeszcze w latach 90, kiedy to Charles Barkley dołączył do Hakeema Olajuwona i Clyde'a Drexlera w Houston Rockets, chcąc zwiększyć swoje szanse na zdobycie mistrzowskiego pierścienia. Karl Malone i Gary Payton w 2003 roku, a następnie Steve Nash w 2012, u kresu swoich karier przeszli do Los Angeles Lakers, dołączając m.in. do Kobego Bryanta.
Żaden z tych zespołów nie zdobył jednak mistrzowskich pierścieni. Pierwszą drużyną, od której zaczęła się obecna era Super Teams w NBA, byli Boston Celtics z 2008 roku, zbudowani rok wcześniej, gdy Kevin Garnett i Ray Allen dołączyli do Paula Pierce'a, tworząc tzw. Wielką Trójkę. Odnieśli wielki sukces już na początku, wygrywając 66 meczów w sezonie regularnym, a następnie pokonując Atlanta Hawks, Cleveland Cavaliers, Detroit Pistons i Los Angeles Lakers na drodze do tytułu mistrzowskiego.
Trudno jednak dziwić się, dlaczego Garnett i Allen postanowili opuścić w 2007 roku swoje dotychczasowe zespoły. Pomimo znakomitej gry indywidualnej, Allen, Garnett ani Pierce nie byli w stanie awansować do fazy playoffs w 2006 ani 2007 roku (Garnett również w 2005). Wszyscy trzej byli uważani w 2007 roku za jednych z trzech najlepszych graczy w NBA na swoich pozycjach, lecz pozbawieni byli wsparcia ze strony kolegów z drużyny. Jeżeli mogli marzyć wówczas o walce o znaczący cel, to ich drużyny znacznie większe szanse miały na wybór z pierwszym numerem draftu, niż zdobycie mistrzostwa (żaden z nich nie wygrał w latach 2006/2007 więcej niż 35 meczów w sezonie).
Ponadto, wszyscy trzej mieli już w 2007 roku co najmniej 30 lat, więc ich najlepsze czasy zaczęły chylić się ku końcowi.
W odpowiedzi na sukcesy Celtics, liderzy Cleveland Cavaliers - LeBron James (którego Celtowie dwukrotnie pokonali w playoffs, w latach 2008 i 2010) oraz Toronto Raptors - Chris Bosh, indywidualnie znajdujący się u szczytu swoich karier, postanowili połączyć siły z Dwyanem Wadem (którego Heat, podobnie jak Cavaliers Jamesa, również ulegli ekipie z Bostonu w playoffach 2010) w Miami.
James na pozór dysponował świetnym zespołem (Cavs dwukrotnie mogli pochwalić się najlepszym bilansem zwycięstw w sezonie regularnym w latach 2009 i 2010, wygrywając ponad 60 meczów, za co LeBron wyróżniony został dwoma statuetkami MVP), jednak pod presją, wyraźnie brakowało mu w zespole drugiej gwiazdy z prawdziwego zdarzenia. Takimi stali się Wade i Bosh, co doprowadziło Heat do dwóch tytułów mistrzowskich i czterech finałów NBA w ciągu czterech sezonów istnienia Big 3. Należy zaznaczyć, że Wade i Bosh dysponowali znacznie słabszymi drużynami niż James - Wade z trudem awansował do playoffów w 2009 i 2010 roku, odpadając następnie w pierwszej rundzie, pomimo własnej bardzo dobrej gry, a Boshowi ta sztuka z Raptors w ogóle się w tych latach nie udała.
Czytaj także: Były trener NBA sugeruje LA Lakers wymianę LeBrona Jamesa
Dwight Howard wraz ze Stevem Nashem liczyli na to, że wreszcie zdobędą upragnione mistrzostwo, zarazem pomagając zdobyć szósty tytuł Kobemu Bryantowi, co pozwoliłoby temu ostatniemu zrównać się z Michaelem Jordanem. Kontuzje sprawiły jednak, że eksperyment z Howardem i Nashem okazał się kompletnym niepowodzeniem - Lakers ledwo awansowali do playoffów z 8 miejsca w konferencji zachodniej, a przy braku kontuzjowanego Bryanta oraz problemach zdrowotnych Nasha, ulegli 0-4 San Antonio Spurs w pierwszej rundzie. Howard, podobnie jak James czy Bosh w momencie, gdy dołączali do Heat, był w idealnym dla sportowca wieku 26 lat, jednak uraz barku oraz nieporozumienia z Bryantem, zamieniły dla niego sezon 2012-13 w całkowitą porażkę.
Powodem, dla którego Kevin Durant znalazł się w ogniu krytyki za swoją decyzję o przenosinach od Warriors, było nie tylko to, że dołączył do rywala, który zaledwie nieco ponad miesiąc wcześniej pokonał prowadzonych przez niego Thunder, lecz również to, iż wielu fanów oraz analityków NBA uznało, że wybrał on najłatwiejszą z możliwych dróg do zdobycia tytułu mistrzowskiego, idąc po najmniejszej linii oporu, co sprawiło, że wiele osób kwestionowało jego zmysł rywalizacji i odporność psychiczną.
Warriors wygrali przecież 73 mecze, ustanawiając rekord wszech czasów sezonu regularnego, a następnie zabrakło im zaledwie 5 punktów do zwycięstwa w siódmym meczu finałów NBA przeciwko Cavaliers. Nic podobnego nie miało wcześniej w historii NBA miejsca.
W przeciwieństwie do wcześniej wymienionych gwiazd Celtics i Heat, Durant już w Thunder grał z innym zawodnikiem formatu superstar - Russellem Westbrookiem (w głosowaniu na MVP sezonu 2015-16, Westbrook uzyskał nawet więcej głosów niż Durant, a także został wybrany do pierwszej piątki najlepszych graczy ligi w sezonie regularnym, przy czym Durant tylko do drugiej, tak więc można argumentować, że to Westbrook był wówczas najlepszym zawodnikiem Thunder).
Thunder prowadzili w serii finałów konferencji 2016 przeciwko Warriors 3:1, aby ostatecznie przegrać 3:4, uznać należy więc, że drużyna z Oklahoma City miała bardzo realne szanse na zdobycie tytułu mistrzowskiego, a do awansu do finałów zabrakło im wyłącznie szczęścia, nie zaś talentu.
W latach 90 Karl Malone i John Stockton rok po roku usiłowali zdobyć mistrzostwo w Utah Jazz - dwukrotnie ulegli w finałach 1997 i 1998 r. Chicago Bulls z Michaelem Jordanem i Scottiem Pippenem na czele, a w 1994 i 1995 r. także na wcześniejszym etapie rozgrywek późniejszym mistrzom - Houston Rockets z Hakeemem Olajuwonem. Malone i Stockton do dziś są wzorem lojalności wśród graczy NBA (szczególnie Stockton - Malone na koniec kariery jednak postanowił spróbować zdobyć pierścień mistrzowski w LA Lakers), a zarazem przykładem wzorowej postawy sportowca, jednak zarazem ich nazwiska często pojawiają się na szczycie listy najwybitniejszych koszykarzy w historii, którzy nigdy nie zdobyli mistrzostwa NBA, co jednak pozostaje zawsze tylko nagrodą pocieszenia.
Z tego powodu łatwo zrozumieć decyzję Duranta o przejściu do Warriors, decyzję, która miała dać mu maksymalnie duże szanse na zwycięstwo i rzeczywiście tak się stało. Wizerunkowo wiele jednak na tym stracił, szczególnie po tym, gdy dociekliwi internauci dotarli do jego tweeta z lipca 2010 roku (czyli czasu, gdy Heat pozyskali LeBrona Jamesa i Chrisa Bosha), kiedy pisał: -Teraz wszyscy chcą grać w Heat albo Lakers (ówczesnym dwukrotnym mistrzom NBA z rzędu, broniącym tytułu, przyp. red.)? Wróćmy do tego, żeby walczyć przeciwko nim!
Dlatego właśnie wiele osób zarzucało Durantowi hipokryzję, po jego przejściu do Warriors. Kto wie, czy gdyby pozostał w Thunder, to nie udałoby mu się w końcu zdobyć mistrzostwa z tą drużyną, podobnie jak Dirkowi Nowitzkiemu, który na swój pierścień w Dallas musiał czekać aż 13 sezonów? Podobnie jak Durant (2012), również Nowitzki zaznał goryczy porażki w finałach NBA, w 2006 roku przeciwko Heat, co sprawiło, że pokonanie uznawanej za zdecydowanego faworyta drużyny z Miami, smakowało jeszcze lepiej, w roku 2011. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że Durant miał w OKC nawet lepsze wsparcie, niż Nowitzki w Dallas, za sprawą gry z gwiazdą pokroju Westbrooka (oraz bardzo solidnymi graczami zadaniowymi, jak Serge Ibaka czy Steven Adams).
Kwestia lojalności wzbudza kontrowersje także wśród samych graczy NBA. W odcinku programu Open Court pod tytułem The Future w NBA TV z października 2012 roku, Chris Webber stwierdził, że zawsze próbował wygrać przeciwko innym topowym gwiazdom ligi, stojąc na czele swojego zespołu, nie zaś grać u ich boku. Dodał jednak, że trudno jednoznacznie powiedzieć, czy zespoły gwiazd są dla ligi NBA dobre czy złe. Kenny Smith i Charles Barkley nie zgadzali się w kwestii wielkich drużyn z lat 80, jak Lakers z Magiciem Johnsonem czy Celtics z Larrym Birdem, spierając się o to, jak sposób budowy (przez draft, czy przez transfery/pozyskiwanie wolnych agentów) zespołu wpływa na jego postrzeganie.
Reggie Miller uważał, że drużyny z wieloma gwiazdami w składzie dobrze wpływają na finansową kondycję NBA i popularność wśród widzów, ale jednocześnie zaburzają równowagę sił w ten sposób, że drużyny z mniejszych miast, czy też mające właścicieli niechętnych do wydawania ogromnych pieniędzy na kontrakty zawodników ponad salary cap, płacąc tzw. luxury tax (podatek od luksusu), nie są w stanie nawiązać równej rywalizacji z najbogatszymi. Thunder z Durantem i Westbrookiem zostali w tej dyskusji podani jako przykład drużyny z tzw. small market, która była w stanie walczyć o mistrzostwo dzięki świetnym wyborom w drafcie. Shaquille O'Neal powiedział, że nie podoba mu się przechodzenie gwiazd do tego samego zespołu gdy zawodnicy znajdują się na początku lub w najlepszych latach swojej kariery, ale nie widzi problemu, gdy robią to pod koniec swoich występów w lidze, będąc już tylko graczami zadaniowymi, jak np. Karl Malone u boku samego Shaqa w Lakers. Barkley zgodził się z nim w tej kwestii.
Patrząc na kariery najlepszych graczy w historii NBA, większość z nich była tzw. franchise player w jednym klubie przez co najmniej 10 lat - Kareem Abdul-Jabbar, Elgin Baylor, Larry Bird, Kobe Bryant, Tim Duncan, Julius Erving, Patrick Ewing, Kevin Garnett, John Havlicek, Magic Johnson, Michael Jordan, Karl Malone, Reggie Miller, Dirk Nowitzki, Hakeem Olajuwon, Bob Pettit, Scottie Pippen, David Robinson, Oscar Robertson, Bill Russell, John Stockton, Isiah Thomas, Dwyane Wade, Jerry West.
Wydaje się, że trudno obecnie liczyć na tego typu lojalność wśród gwiazd NBA, występującą tak powszechnie, choć z drugiej strony, kierownictwo klubów również nie zawsze wykazuje się lojalnością wobec swoich czołowych graczy - np. Kevin McHale, będąc generalnym menedżerem Minnesota Timberwolves, doprowadził przez swoje działania (sprawa kontraktu Joe Smitha) do tego, że NBA dyscyplinarnie odebrało Wolves cztery wybory w pierwszej rundzie draftu, co miało ogromny wpływ na przebieg późniejszej kariery Kevina Garnetta, który przez niekompetencję GMa pozbawiony był wsparcia, mogącego pozwolić mu na walkę o mistrzostwo (z wyjątkiem sezonu 2003-04).
Można też przytoczyć dużo nowszą sprawę Isaiah Thomasa, rozgrywająćego Boston Celtics, który został wytransferowany do Cleveland Cavaliers po tym, jak rozegrał swój życiowy sezon (2016-17) i wystąpił w meczu przeciwko Chicago Bulls niecałą dobę po tym, jak jego młodsza siostra zginęła w wypadku samochodowym (co więcej - rozegrał świetne spotkanie, zdobywając 33 punkty, 5 zbiórek i 6 asyst).
Widać więc, że lojalność to w świecie zawodowego sportu sprawa bardzo skomplikowana, a w większości przypadków biznes pozostaje jednak na pierwszym miejscu, niezależnie od tego, czy to podoba się kibicom.