Zamieszanie w Tel Awiwie
Kilka dni temu europejskie, a w szczególności izraelskie oraz polskie media obiegła informacja, że Maciej Lampe, środkowy Khimki Moskwa rozstanie się ze srebrnym medalistą Superligi i podpisze kontrakt z Maccabi Tel Awiw. W drużynie prowadzonej przez Piniego Gershona Polak miałby rywalizować o miejsce w składzie z D’Orem Fischerem oraz Yanivem Greenem.
Tymczasem wiadomość tak okazała się wyssana z palca. - Lampe ma z nami ważny kontrakt. Informacji o rzekomych niesnaskach z trenerem, czy innych plotek nie zamierzam nawet komentować - stwierdził Victor Bychkov, generalny menedżer Khimki. O nieporozumieniach pomiędzy Polakiem a szkoleniowcem zespołu, Sergio Scariolo w ostatnich dniach donosiły izraelskie media, uznając je za jedną z przyczyn rozstania 24-letniego skrzydłowego z rosyjskim klubem. Wedle słów Bychkova, ważny jeszcze przez dwa lata kontrakt Lampego nie zostanie więc rozwiązany.
Co więcej, działacze Maccabi Tel Awiw na każdym kroku podkreślają, że szukają cięć budżetowych, a także planowo rozstają się z koszykarzami, których gaża przekracza milion dolarów za rok gry. Polak w Khimki zarabia obecnie 1,4 miliona dolarów i nic nie wskazywałoby, żeby zgodził się na znaczną obniżkę płac z czym wiązałby się transfer do stolicy Izraela. W zeszłych rozgrywkach Lampe notował średnio 10,9 punktu i 4,8 zbiórki.
Pierwszym koszykarzem, który pożegnał się z Maccabi z powodu pensji przekraczającej wspomnianą barierę, był Izraelczyk Lior Eliyahu. Pewne jest, że w przyszłym sezonie w hali Nokia Arena kibice nie będą oglądać również Marcusa Browna, a ostatnio w tym samym tonie coraz częściej mówi się o odejściu największej gwiazdy zespołu, Carlosa Arroyo. Portorykańczyk zarabia aż 2,5 miliona dolarów rocznie, czemu klub w żaden sposób nie będzie w stanie sprostać. W zakończonym niedawno sezonie Arroyo notował przeciętnie 15,3 punktu oraz 5,8 asysty w lidze oraz 14,6 punktu i 4,1 asysty w Eurolidze.
Haifa celuje w kolejną nadzieję amerykańskiej koszykówki
Tymi słowami charakteryzowany jest bowiem na każdym kroku 17-letni (!) Jeremy Tyler - mierzący 211 cm wzrostu koszykarz (raczej uczeń-koszykarz) San Diego High School. Amerykanin postanowił, że przed grą w NBA, zdobędzie doświadczenie nie w lidze akademickiej, ale w zupełnie profesjonalnej drużynie w Europie, gdzie nie będzie musiał godzić gry z nauką. Tyler zdecydował, że nie tylko pominie czteroletnią przygodę z NCAA, anulując tym samym słowo dane uczelni Louisville, ale również nie zakończy edukacji w szkole średniej (obecnie zdał do ostatniej klasy)!
Agent Tylera, Sonny Vaccaro przyznaje, że już teraz jego biurowy fax non stop przetwarza nowe propozycje, a telefony się urywają. - Od kilku dni praktycznie nie koncentruję się na niczym innym, jak tylko na tym, by znaleźć klub Jeremy’emu. On jest zdeterminowany, by zagrać w Europie. Ostatnio napłynęła chociażby oferta z Maroussi Ateny, ale chyba nie będziemy jej brać pod uwagę - odpowiada agent nastolatka. Pewne jest, że ostateczna decyzja zapadnie w najbliższy piątek. - Ja będę tylko głosem doradczym. To Jeremy i jego ojciec zadecydują. Mogę tylko zdradzić, że najbardziej kuszące są dwie propozycje, jedna z Izraela, a druga z Włoch - dodał Vaccaro.
Do zainteresowania nastolatkiem przyznali się otwarcie sternicy Maccabi Heat Haifa, a głos zabrał również szkoleniowiec Avi Ashkenazi. - Byłoby fantastycznie mieć takiego gracza w drużynie. Proszę na niego spojrzeć. Ma 17 lat a zbudowany jest jak Dwight Howard - ocenia koszykarza trener zespołu. W zakończonych niedawno rozgrywkach szkolnych, Tyler notował średnio 28,7 punktu na mecz oraz ponad 10 zbiórek.
Przez wielu ekspertów Jeremy Tyler został już uznany numerem 1. draftu do NBA w roku 2011. Oznacza to, że najbliższy pracodawca nastoletniego fenomenu podpisze z nim najprawdopodobniej dwuletnią umowę.