Adam Waczyński: Ciary po plecach (wywiad)

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Co dawało panu siłę w trudnych momentach - i tych na początku, i później w trakcie kariery?

Zawsze byłem bardzo zdeterminowany. Od samego początku, jak podpisywałem kontrakt w Prokomie Treflu Sopot nastawiłem się na sukces. Koledzy, z którymi trenowałem, mogą to potwierdzić - cały czas myślałem tylko o koszykówce, o niczym innym. Już w liceum poznałem swoją przyszłą żonę, ale ona też była koszykarką i wszystko doskonale rozumiała. To też pchało mnie, żeby wszystko robić jeszcze lepiej, to była całkowita koncentracja. Taka świadomość, że jeśli chce się w życiu coś osiągnąć, to najpierw trzeba zainwestować dużo wysiłku. Dostałem nagrodę.

Ten mundial?

Moją największą nagrodą jest rodzina. Kiedy poznawałem Natalię, w grze nie było żadnych pieniędzy. Zakochaliśmy się w sobie i jestem niesamowicie wdzięczny, że mogę mieć z taką kobietą tak wspaniałe dzieci. To jest moje osiągnięcie, wielkie szczęście. Natalia była ze mną na miejscu w Chinach, ośmioletnia Julia i pięcioletni Alex oglądali mecze na mistrzostwach w telewizji. Dostawałem zdjęcia, zawsze ubrani na biało-czerwono, kibicowali mi i dodawali sił przed kolejnymi spotkaniami.

Od dwóch lat jest pan kapitanem reprezentacji. Podobno na początku nie do końca radził pan sobie z nową rolą?

To prawda. Chciałem trochę wyjść poza rzeczy, którymi powinien zajmować się kapitan. Wydaje mi się, że za bardzo się przejmowałem, co działało na moją niekorzyść. Jakoś się oswoiłem, rozmawiałem dużo z ludźmi, którzy doradzali mi spokój, przekonywali mnie, że nie mogę wszystkiego robić od razu, że są rzeczy, które przyjdą spokojnie z czasem. Kapitan nie musi przecież dbać o wszystkie kwestie organizacyjne. Okazało się, że wystarczy, jeśli będę wsparciem na boisku, a reszta się jakoś ułoży. Teraz jest już lepiej, jestem dumny, że mogę reprezentować kolegów, pomagać doświadczonym, ale też i młodym, takim jak Olek Balcerowski czy Dominik Olejniczak.

Czytaj także: Mike Taylor złożył deklarację. Chce pracować z reprezentacją Polski

Kapitanem został pan po głosowaniu drużyny. To chyba było miłe? Jak pan myśli, jakie cechy zadecydowały, że koledzy wskazali właśnie pana?

Chyba zostałem wychowany w taki sposób, że zawsze chciałem dla wszystkich dobrze. Nigdy nikomu źle nie życzyłem, starałem się pchać do przodu całe otoczenie. Nawet dziś widzę swoją rolę w zespole tak troszeczkę z boku, staram się robić wszystko, żeby zespół wygrywał. Może dlatego zostałem obdarzony takim zaufaniem? Z każdym mam dobry kontakt i cieszę się, że zostałem przez drużynę tak bardzo wyróżniony.

Pan w ogóle kiedyś się denerwuje? Nawet jeśli nie na boisku, to może za kierownicą?

Szczerze mówiąc - bardzo rzadko. Jestem bardzo ugodowy. Z żoną też się nie kłócę, bo nie ma takiej potrzeby. Zawsze staram się znaleźć jakieś rozwiązanie pokojowe, kompromis. Jak ktoś zrobi coś złego, to na siłę go tłumaczę, że pewnie nie chciał, że to nie specjalnie. Może sam siebie trochę w tym wszystkim oszukuję, ale tak żyje mi się lepiej. Z wiekiem, kiedy wie się więcej i rozumie się więcej, traci się naiwność, nerwy czasami się pojawiają, ale gdyby miał ocenić się całościowo - jestem bardzo spokojny.

O czym pan teraz marzy?

Rodzinę mam zdrową, szczęśliwą. A cele sportowe? Najważniejsze jest, żeby cieszyć się koszykówką i dawać radość najbliższym. Taka cierpliwość popłaca. Teraz pokazałem się na mundialu i chciałbym grać tak samo, a może jeszcze lepiej w swoim klubie. Ale nie wybiegam za daleko w przyszłość, biorę do głowy tylko co najlepsze na teraz.

Malaga to piękne miejsce do życia. Myślał pan, czy nie zostać w Hiszpanii po zakończeniu kariery?

Skłamałbym, mówiąc, że nie miałem takich pomysłów. Jest nam tu wyśmienicie, dzieci chodzą do szkoły, uczą się hiszpańskiego i angielskiego, a po polsku mówimy w domu. Bardzo podoba nam się system edukacji, więc nie wykluczam, że zostaniemy tu na stałe, chociaż furtka do powrotu oczywiście pozostaje otwarta. Nie podjęliśmy żadnej decyzji, bo wszystko zależy też od tego, jak potoczy się moja kariera. Nie zawsze można wybierać miejsca, w których chce się grać. Czasami gra się tam, gdzie cię chcą. Dlatego na razie wieloletnie plany nie mają zwyczajnie sensu.

Usiadł pan po powrocie z Chin i pomyślał, że dokonał czegoś wielkiego?

Miałem taki moment. Usiadłem, założyłem ręce na głowę i przeszło mi przez głowę: "kurczę, czego my dokonaliśmy". Ile świetnych reprezentacji nie znalazło się w ósemce, na kogo stawiali przed turniejem, na kogo nie. Ile meczów musieliśmy przegrać, ile mistrzostw musiało nam się nie udać, żeby w końcu wypalić w tym najważniejszym momencie na mistrzostwach świata. Nie oszukujmy się - te zwycięstwa mogą ustawić nas na przyszłość. Radość była tym większa, kiedy dotarło do nas, jak nasze występy przeżywali kibice. Teraz mamy nadzieję, że ten sen się nie skończy, że będzie trwał dopóki wystarczy nam sił.

Wy się w tej kadrze to w ogóle lubicie czy jesteście po prostu znajomymi z pracy?

Mamy świetny kontakt. Jesteśmy całkiem fajną grupą ludzi. Rozmawiamy ze sobą w trakcie sezonu, piszemy do siebie, śmiejemy się. Czas na zgrupowaniach, bez rodzin, spędzamy wspólnie. Potrafimy ze sobą żyć i funkcjonować poza parkietem. Wydaje mi się, że każdy z nas jest charakterologicznie świetnie dobrany do tej drużyny. Tak, można o nas powiedzieć: "Kompania braci".

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×