Koszykówka na wózkach. Historie reprezentantów, część I: Balcerowski, Mosler, Bonio

Pamela Wrona
Pamela Wrona
Przemysław Bonio ma głos

- W 2007 roku miałem wypadek samochodowy. Miałem wtedy 17 lat. Przed wypadkiem byłem jak każdy inny dzieciak.... - wspomina 28-letni Przemysław Bonio, który oprócz gry dla reprezentacji, obecnie broni barw brytyjskiego zespołu The Owls.

- Bardzo lubiłem sport, miałem też osiągnięcia w lekkoatletyce. Śmiało mogę powiedzieć, że byłem dobry w sprintach, rzucie piłeczką palantową, pchnięciu kulą, w skoku w dal, czy w tenisie, a z gier zespołowych bardzo lubiłem siatkówkę. Każde wakacje spędzałem na trawie, ze znajomymi robiliśmy boisko do siatkówki, a przy okazji, pomiędzy grą piknikowaliśmy - i tak mijały nam całe wakacje, to był bardzo fajny czas. Poszedłem do liceum o profilu wojskowym, myślałem o tym, aby szukać pracy w służbach mundurowych. Wtedy też spróbowałem karate kyokushin. Bardzo mi się spodobało, ale miałem okazję trenować te sztuki walki zaledwie kilka miesięcy - opowiada Bonio, po chwili dodając: - I w drugiej klasie liceum, w wyniku wypadku samochodowego, uszkodziłem rdzeń kręgowy... Jakikolwiek sport, w tamtym momencie został przekreślony. Spędziłem 1,5 roku jeżdżąc po szpitalach.

W momencie, kiedy skończyło się moje mieszkanie w szpitalnych placówkach, wróciłem do szkoły, poszedłem na studia. Zacząłem pomagać osobom, które znalazły się w podobnej sytuacji do mojej. Jeździłem na obozy rehabilitacyjne i prowadziłem zajęcia dla dzieci i dorosłych, pomagałem im przez to przejść, próbowałem pokazać jak żyć na wózku.

Podczas studiów, za namową znajomych, poszedłem na swój pierwszy trening koszykówki na wózkach. Moja przygoda rozpoczęła się z drużyną Start Warszawa. Pamiętam, moje nastawienie do koszykówki było negatywne. Nie przepadałem za tą dyscypliną, nie mogłem się przełamać, nie chciałem chodzić na treningi, blokowałem się. Pewnego razu, gdy zdecydowałem się jednak spróbować, poczułem, co to tak naprawdę jest sport. Chyba pierwszy raz w życiu porządnie się zmęczyłem, rozładowałem wszystkie swoje emocje, nakrzyczałem się, poczułem, co daje współpraca z drużyną, wysiłek, przełamywanie słabości. Tak koszykówka weszła w moją krew...

W 2011 roku, wraz z moimi znajomymi, w regionie świętokrzyskim zacząłem tworzyć drużynę sportową, założyliśmy stowarzyszenie. Początkowo spotykaliśmy się w hali, grając na zwykłych wózkach, z czasem dochodziło do nas coraz więcej osób. Swoją drogą, teraz naprawdę dobrze im idzie. Następnie wyjechałem do Anglii. Przełomowy moment był dla mnie wtedy, kiedy w 2016 roku skontaktował się ze mną trener reprezentacji Polski, Piotr Łuszyński. Zaprosił mnie wówczas na pierwsze zgrupowanie z kadrą, abyśmy mogli się lepiej poznać. Było to dla mnie coś niesamowitego, duże wydarzenie, ogromna szansa, o której zawsze marzyłem.

Zawsze kiedy szedłem na trening, cokolwiek robiłem, miałem nastawienie, aby dążyć do tego, aby mieć możliwość zagrać z orzełkiem na piersi. Było to moim marzeniem, które mnie motywowało, napędzało, aby dawać z siebie wszystko na treningach. Marzenia się spełniają. Po tym zgrupowaniu, zacząłem przygotowania z szerokim składem reprezentacji Polski. Z każdym zgrupowaniem awansowałem na kolejne, na kolejne. I tak do czasu, kiedy trener musiał wybrać dwunastkę zawodników, która znajdzie się w składzie na mistrzostwa Europy na Teneryfie... I padła decyzja, że to ja w nim będę. Było to dla mnie coś niezwykłego, emocje, których nie da się opisać. Pamiętam, że nie wiedziałem co się dzieje (śmiech).

W chwili, kiedy otrzymałem pierwsze zaproszenie na zgrupowanie kadry Polski, moją motywacją było właśnie to, aby dojść do takiego momentu. To był mój cel. Poza tym, bardzo wspierała mnie rodzina, znajomi. Pamiętam, że wyłączyłem się z życia społecznego, bo byłem skoncentrowany na treningach. Podporządkowałem każdy dzień pod to, aby jak najwięcej z siebie dać, jak najwięcej zrealizować, przybliżyć się do marzeń o reprezentacji. Spełnione marzenia to coś niesamowitego. Chyba każdy sportowiec tak ma, że jak już ma tego "orzełka", to czuje dumę, czuje to wszystko naprawdę mocno.

Dzięki koszykówce, rozwinąłem w sobie wiele możliwości fizycznych, przełamywanie barier, pokonywanie rekordów wytrzymałościowych, kondycyjnych - to przyszło z koszykówką. Najważniejszym aspektem tego, co mi dała, to rozwój psychologii sportu. W pewnym momencie zacząłem się tym interesować. To, co się dzieje podczas tak ważnych chwil jak dostanie się do kadry, co się dzieje, gdy żyje się w presji z każdej strony, nawet własnej. Taki rozwój psychiczny, psychologii sportu jest naprawdę ważny. Nauczyłem się kontrolować, panować nad sobą i nad emocjami. To wszystko pomaga nawet w życiu prywatnym.

Co mogę powiedzieć osobom, które zaczynają swoją przygodę z koszykówką na wózkach? Na pewno, żeby dążyły do realizacji swoich celów. Jeżeli czuje się, że koszykówka to jest to, to trzeba to kontynuować, iść za ciosem. Szukać informacji, czytać, oglądać mecze, robić samemu scouting. Warto wyznaczyć sobie cel, na przykład zacząć od drugiej ligi, za rok czy za dwa znaleźć się w pierwszej, dowiedzieć się gdzie jest dobry trener, zacząć interesować się ligą zagraniczną. Realizować treningi na podstawie obserwacji, szczegółów. Pamiętać, że to co możesz wypracować z drużyną, to tylko kilka godzin w ciągu tygodnia. Ale samemu, możesz wypracować bardzo dużo. I to jest kontrola piłki, rzuty, ćwiczenia rozwijające, symulacje akcji na boisku, siłownia. Najważniejsze to mieć fun i bawić się koszykówką, iść do przodu z tym sportem i nigdy się nie poddawać - podsumował Przemysław Bonio, który w naszej reprezentacji sklasyfikowany jest jako gracz 1-punktowy.

Czytaj także: Okiem media managera - social media i marketing w koszykarskich klubach

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×