Koszykówka. Damian Szymczak czeka na ostateczną diagnozę. "Od Nowego Roku wejść z przytupem na parkiet!"

Materiały prasowe / Piotr Koperski (legiakosz.com) / Na zdjęciu: Damian Szymczak
Materiały prasowe / Piotr Koperski (legiakosz.com) / Na zdjęciu: Damian Szymczak

- Przez przypadkową wizytę u lekarza odkryłem, że mam zmianę guzowatą w prawym płucu. Dostałem szereg zaleceń i skierowań na różne badania, które na całe szczęście wykluczyły najgorsze. Czekam obecnie na ostateczną diagnozę - mówi Damian Szymczak.

[b]

Pamela Wrona, WP SportoweFakty: Pierwsze kroki w koszykówce stawiał pan w Sierakowie, skąd wywodzi się kilku koszykarzy z pierwszoligowych parkietów. Jak wyglądały te początki, w niewielkiej miejscowości?

Damian Szymczak, zawodnik GKS-u Tychy:[/b] Zacząłem bawić się w koszykówkę jak miałem niespełna 6 lat. Wychodząc z przedszkola zauważyłem plakat, który wisiał na drzewie. Było tam napisane, że trwa nabór do sekcji koszykarskiej. Zainteresowało mnie to, a salę miałem akurat naprzeciwko domu. Rodzice zaprowadzili mnie na pierwszy trening i tak już zostało.

Pierwsze kroki stawiałem właśnie w Sierakowie, u trenera Jarosława Czekały. Razem z Markiem i Kamilem Zywertem, Filipem Prueferem oraz Jakubem Fiszerem byliśmy jednym zespołem, który finalnie zdobył później mistrzostwo Polski U16, a ja zostałem MVP tych mistrzostw. Naszą przewagą było to, że graliśmy od początku ze starszymi - w lidze mieliśmy po 9 lat i graliśmy z co najmniej o dwa lata starszymi zawodnikami, ogrywaliśmy się już od najmłodszych lat. Tworzyliśmy jedną rodzinę, wychowywaliśmy się razem - Sieraków ma 8 tysięcy mieszkańców, więc znaliśmy się od przedszkola. Mieliśmy do siebie zaufanie, bardzo dobrze się ze sobą czuliśmy, to procentowało potem na boisku.

Co ciekawe, trener Czekała był nauczycielem historii, który miał zajawkę na koszykówkę. To była i do dziś jest jego pasja. Teraz można powiedzieć, że jest trenerem. Prowadzi młodych chłopaków, a gdy nas brał, był typowym pasjonatem. To później przerodziło się w małe sukcesy w rozgrywkach szkolnych - jedna drużyna, wszyscy w tej samej szkole.

ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. "Kurczę, co ona zrobiła?". Piotr Małachowski dostał niesamowite wsparcie

Obiecująco zapowiadał się Poznań. Jak wspomina pan ten okres?

Po wspomnianych mistrzostwach odezwał się do mnie klub z Poznania i podpisaliśmy kontrakt. Niestety, dużo obiecywano, a było jak było. Na początku przyjechał do mnie prezes na rozmowę. Jeszcze w nieźle prosperującej ekstraklasie, ze sponsorem tytularnym PGE, mającym duży wpływ na koszykówkę w Poznaniu. Było Euro 2012, dowiedzieliśmy się, że powstały dość spore długi, a wówczas budowali stadiony pod tę imprezę. Firma podupadła, dlatego wraz z nią koszykówka w tym mieście.

Razem z Prueferem i Fiszerem zdecydowaliśmy się na Poznań, bo to miało być zaplecze ekstraklasy, do tego niższe ligi, stawianie na młodzież. Mieliśmy się ogrywać i ostatecznie grać na tym najwyższym szczeblu. Jednak po roku naszego pobytu, ekstraklasa zniknęła z koszykarskiej mapy, zaczęły się problemy finansowe, trener Kijewski od nas odszedł, a zastąpił go trener Szurek. Graliśmy baraże o drugą ligę i to chyba dało taką iskierkę włodarzom miasta. Później zaczęliśmy grać w drugiej lidze w Suchym Lesie, w klubie, który zaczął wspierać finansowo klub. Trenowaliśmy tam jednak raz w tygodniu, w piątki przed meczem. Tak to treningi odbywały się w sali w Poznaniu. 2 lata graliśmy w drugiej lidze, a potem przyszedł czas na pierwszą, kiedy klub dostał zaproszenie, jako zespół, który właśnie stawia na młodzież. Jednak po tym sezonie moja przygoda z Poznaniem dobiegła końca.

Gdzieś w połowie lipca dostałem informację, że sytuacja się zmieniła, w klubie mają inną koncepcję i nie będzie dla mnie miejsca, mimo zapewnień, że zostanę na kolejny sezon. Można powiedzieć, że nie zostałem w Biofarmie, tylko z ręką w nocniku. Miałem wtedy duży niesmak. Teraz nie chowam urazy.

I wyjściem awaryjnym okazały się Siedlce?

Dokładnie. Miałem wcześniej ofertę z drugiej ligi, gdzie trenerem był Marcin Lichtański. Większość pierwszoligowych klubów składy miała już zamknięte. Byliśmy już po słowie, ale oddzwonił agent, że mam szansę grać w pierwszej lidze, w Siedlcach. Długo się nie zastanawiałem. Zależało mi, aby zostać na tym szczeblu.

I przyszły Siedlce, które pod względem sportowym dobrze wspominam. Miałem czystą głowę, mogłem pokazać się z dobrej strony, hala była dostępna kiedy tylko chciałem, od trenera Mollova dostałem wolną rękę. Myślę, że dobrze to wykorzystałem, bo zaowocowało to niezłym sezonem.

Jak przy Siedlcach jesteśmy, podobno nie tylko pan miał ciekawą historię z mieszkaniem…

Poza sportowo, było już trochę inaczej. Pamiętam na przykład sytuację, kiedy miałem odebrać mieszkanie. W kontrakcie miałem zawarte, że klub zapewni mi w pełni umeblowaną kawalerkę. Wspólnie z dziewczyną pojechaliśmy do Siedlec samochodem załadowani po brzegi. Po wizycie w klubie dowiedziałem się, że przez pierwszy tydzień musimy pomieszkać w akademiku, bo mieszkanie nie jest jeszcze dostępne. Nie miałem z tym problemu. Tydzień tam przekoczowaliśmy. Następnie przyszedł kierownik drużyny i mówi, że jest dla nas mieszkanie. Zabraliśmy znowu wszystkie rzeczy i pojechaliśmy do nowego mieszkania. Otwieram drzwi, a tam dosłownie speluna (śmiech). Pełno śmieci, brudno, telewizor kineskopowy, podarta kanapa. W komunalnym bloku, chyba 3 albo 4 pokoje. "Żebyście się mogli ganiać, jak wam się będzie nudziło" (śmiech). Powiedziałem, że nie weźmiemy tego mieszkania, są jakieś granice rozsądku. Pojechaliśmy znowu ze wszystkim do akademika.

Po trzech dniach miałem odebrać w klubie klucze od kolejnego mieszkania, dostałem adres. Pojechałem, ale nie mogłem znaleźć tego bloku. Zapytałem w końcu przypadkowych kobiet na ulicy, po czym wybuchły śmiechem, wskazując, gdzie to jest. Nie wiedziałem dlaczego. Okazało się, że znowu był to blok komunalny, ale dla ludzi, powiedzmy, po przejściach. Wchodzę i pierwsze co, rzuciła się wspólna łazienka na korytarzu. W mieszkaniu okazało się, że nie było wcale tak źle - i na szczęście było to jedyne mieszkanie z łazienką. Poza tym, w mieszkaniu nie było nic oprócz dużego, nowego łóżka z Ikea. Zadzwoniłem do prezesa i powiedziałem, że w kontrakcie miałem zapis, że będzie wyposażone. Usłyszałem: "dobra, dobra, my tu mamy jakieś meble, to zaraz przywieziemy". Następnego dnia przyjechały meble - oszarpana ława i nie wiadomo co jeszcze (śmiech). Oddzwoniłem, że już sobie sam coś załatwię. Akurat była niedaleko hurtownia z meblami, więc już sam po kosztach sobie urządziłem.

Zobacz także: Robert Skibniewski i marzenie z dzieciństwa. "Chcę mieć odpowiedź na każde pytanie"

Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że w tym bloku mieszkały osoby naprawdę skrajne. Sąsiad z naprzeciwka spędził 20 lat w więzieniu, a na korytarz wynosił fotel, na którym siedział pijąc browary. W jednej z pierwszych rozmów powiedział: "A, to wy mieszkacie w tym mieszkaniu, co w tamtym roku zmarła 89-letnia babcia". Poza tym za każdy razem mnie zaczepiał żebym załatwił dla niego karnet na mecze, a jak będzie trzeba, butelką w sędziów chętnie rzuci (śmiech). Później, piętro wyżej dołożyli jeszcze dwóch zawodników, Łukasza Paula i Rafała Rajewicza. Oni mieli trochę inne towarzystwo niż ja.

Tak to właśnie było. Mieli może ze 2-3 mieszkania w dobrym standardzie, a tak to dawali co mieli pod ręką. Prezes klubu był jednocześnie prezesem spółdzielni mieszkaniowej, więc mieli do nich dostęp. Jednak wielu zawodników miało tego typu sytuacje i nie zależało im, aby mieli dobre warunki. I tuż po tym sezonie, zaczęły się Tychy.

To pana trzeci sezon w Tychach, a w barwach GKS-u na liczniku już tysiąc punktów.

To była bardzo dobra decyzja. Krótka piłka, zadzwonił trener Tomasz Jagiełka, dogadaliśmy się bardzo szybko. Skład był szybko zbudowany - każdy szukał stabilności klubu, stabilności finansowej, a GKS to ma. Są perspektywy, miasto mocno stawia na sport. Naprawdę nie ma na co narzekać, jest wszystko co potrzebne. Podpisaliśmy kontrakt 1+1. Po pierwszym sezonie, nowy kontrakt od razu wszedł w życie. I teraz, jest to mój trzeci sezon na Górnym Śląsku i dobrze się tu czuję.

Jednak od kilku spotkań nie ma pana na parkiecie…

Zgadza się. Mniej więcej od miesiąca jestem poza grą z przyczyn tylko i wyłącznie zdrowotnych. Przez przypadkową wizytę u lekarza dowiedziałem się, że mam zmianę guzowatą w prawym płucu. Dostałem szereg zaleceń i skierowań na różne badania, które na całe szczęście wykluczyły najgorsze. Tutaj ukłon w stronę klubu, że pomógł wszystko załatwić w bardzo krótkim czasie, a na niektóre z nich czeka się miesiącami.

Na kiedy przewidywany jest pana powrót na parkiet?

Czekam obecnie na ostateczną diagnozę, ale mam zamiar od Nowego Roku wejść z przytupem na parkiet!

 Piotr Renkiel przed kwalifikacjami do IO: Koszykówka w naszym kraju się odradza

Źródło artykułu: