EBL. Paweł Leończyk: Wobec nieuczciwych nie są wyciągane konsekwencje (wywiad)

Materiały prasowe / Fot. P. Kieplin / KK Włocławek / Na zdjęciu: Paweł Leończyk
Materiały prasowe / Fot. P. Kieplin / KK Włocławek / Na zdjęciu: Paweł Leończyk

Paweł Leończyk w dużej rozmowie dla WP SportoweFakty mówi o porozumieniu finansowym z Treflem Sopot, nieuczciwych płatnikach w PLK, dużych kontraktach w karierze, współpracy z trenerem Igorem Miliciciem i propozycjach ze Stelmetu Enea BC.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Sezon Energa Basket Ligi został przedwcześnie zakończony z powodu koronawirusa. Dobra decyzja władz PLK?[/b]

Paweł Leończyk, kapitan Trefla Sopot: Tak, to była słuszna decyzja. Szkoły i inne instytucje były od razu zamykane, więc nie było sensu rozgrywać meczów w takich warunkach. Koszykówka zeszła na dalszy plan. To jest bardzo poważna sytuacja i trzeba do tego w ten sposób podejść.

Prawda jest taka, że sytuacja jest rozwojowa w negatywnym tego słowa znaczeniu i trudno określić, kiedy można byłoby wrócić do rozgrywania meczów. Od samego początku nie spodziewałem się tego, że wznowimy rozgrywki. Najważniejsze jest zdrowie zawodników, rodzin, kibiców i pracowników klubu.

Dochodzą głosy, że dogadałeś się z klubem w sprawie rozliczenia kontraktu. Jak wyglądały rozmowy? Twarde negocjacje? Byłeś gotowy na obniżkę w kontrakcie?

Trzeba zacząć od tego, że oświadczenie, które wystosowały kluby, było bardzo nie fair wobec nas, zawodników. Błyskawicznie okazało się jednak, że dla Trefla oświadczenie to jedno, a drugą kwestią i zarazem ważniejszą jest rozmowa i dialog z graczami. Negocjacje były uczciwe i konkretne, więc szybko uzyskaliśmy kompromis. Przykład Trefla pokazuje, że klub takim postępowaniem buduje swoją renomę i wzbudza zaufanie m.in u zawodników, trenerów, agentów czy sponsorów. Niektóre kluby powinny brać przykład...

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: 11-latek z Polski robi furorę w Barcelonie. Zobacz piękne gole Michała Żuka

Pytam, bo koledzy z branży w takiej sytuacji nie są i muszą się boksować o pieniądze.

Tak, w środowisku dużo słyszy się o klubach, które nie potrafiły wyjść z twarzą z tej sytuacji, a wręcz uciekły się do szantażu. Przykre to tym bardziej, że kluby te często mają spore zaległości w stosunku do swoich graczy. Najgorszy jest fakt, że wobec tych organizacji nie zostają wyciągnięte żadne konsekwencje i nadal funkcjonują bez zmian.

Przejdźmy do kwestii sportowych. Wkurzyłeś się na trenera w dwóch ostatnich meczach sezonu?

Czemu?

Bo w spotkaniach z GTK i Śląskiem nie wyszedłeś w wyjściowym składzie. We wcześniejszych 20 meczach zawsze byłeś graczem pierwszopiątkowym.

Nie chcę mówić, że się wkurzyłem, bo tak nie było, ale nie będę ukrywał, że trochę tym faktem byłem zaskoczony. Nie oszukujmy się: każdy zawodnik woli zaczynać mecz w pierwszej piątce, bo to jest pewnego rodzaju wyróżnienie. Trener Stefański wytłumaczył mi, dlaczego podjął taką decyzję. Wszystko było jasne i klarowne.

Co powiedział trener Stefański? Jak to wytłumaczył?

Argumentował to tym, że chce mieć bardziej energetyczny zestaw na początku, ale zachowując jednocześnie dużą siłę rażenia na ławce rezerwowych. Przyjąłem te argumenty.

Mimo że stwierdził, iż pierwsza piątka, w której grałeś, nie byłe na tyle energetyczna na ile oczekiwał. Nie zabolało?

Nie. To była spokojna, merytoryczna rozmowa. Nie było żadnych kłótni. Myślę, że trener zmienił swoją koncepcję na pierwszą piątkę po sparingowym spotkaniu z Arką Gdynia, w której dokonał kilku roszad. Chciał to kontynuować.

Eksperci, w tym m.in. Tomasz Jankowski, zgodnie podkreślają, że nie masz łatwego życia w PLK. Niemal w każdym meczu jesteś podwajany przez rywali.

Faktycznie tak jest. Muszę się trochę namęczyć i pokombinować, żeby być efektywnym dla zespołu. Staram się poszukać takich rozwiązań, żeby inni na tym skorzystali. Na pewno trochę prawdy w tym jest, że na tej sytuacji "ucierpiały" moje indywidualne dokonania. Miałem mniej szans na wykańczanie akcji samemu.

W Anwilu znacznie częściej operowałeś na dystansie. W mistrzowskim sezonie 2017/2018 oddałeś 43 rzuty za trzy, by w dwóch kolejnych łącznie tylko 41. Z czego to się bierze?

To wszystko jest zależne od taktyki i przyjętych założeń na dany mecz. W systemie Anwilu jest tak, że "czwórki" mają stać w rogach i tam czekać na podania. Przez to poszerzają spacing dla innych zawodników. W Treflu mam trochę więcej miejsca na improwizację. Mogę poszukać dla siebie przestrzeni w innych rejonach parkietu. Nie oszukujmy się, nigdy nie byłem i nigdy już zapewne nie będę strzelcem dystansowym.

Brakuje ci takiego rozgrywającego jak Kamil Łączyńskiego?

Tak. To przyjemność grać z takim rozgrywającym. Kamil jest zawodnikiem, który myśli o zespole, jak wykreować jak najlepszą pozycję dla kolegi. Potrafi wyłożyć piłkę na tacy, serwuje takie ciasteczka. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze wspólnie zagramy w jednej drużynie.

Chwalą eksperci, statystyki niezłe, ale twoje nazwisko nie pada w kontekście powołań do kadry. Dlaczego? Kiedy etap "reprezentacja Polski" dobiegł końca? Kiedy po raz ostatni rozmawiałeś z trenerem Taylorem?

Ostatni raz kontakt miałem, gdy... grałem w Treflu Sopot. To było latem 2014 roku. Wtedy trener Taylor rozpoczynał swoją pracę z kadrą Polski. Otrzymałem powołanie na zgrupowanie, ale niestety nie mogłem w nim uczestniczyć z powodu kontuzji. Co prawda stawiłem się na badaniach w Warszawie, ale lekarz wprost powiedział, że potrzebuje 4-5 tygodni na dojście do optymalnej formy. Pamiętam, że wtedy w wakacje nie udało się w pełni wyleczyć tego urazu. Skutki kontuzji odczuwałem też w kolejnym sezonie. Później moje nazwisko było na szerokiej liście, ale zaproszenia na zgrupowanie nie otrzymałem.

Niedosyt, złość?

Teraz już na to nie zwracam uwagi. Wcześniej było nieco inaczej, bo zależało mi na ponownych występach w kadrze. Chciałem spróbować swoich sił jeszcze raz, bo kiedyś byłem z reprezentacją na ME na Litwie. Teraz mnie w reprezentacji nie ma, ale nie czuję, żebym sobie tam nie poradził. To kwestia wyborów trenera.

Na drugiej stronie przeczytasz o wysokim kontakcie w Szczecinie, pobycie we Włocławku, współpracy z Igorem Miliciciem, możliwym powrocie do Anwilu i propozycjach ze Stelmetu Enea BC.
[nextpage]Czytasz czasami komentarze na swój temat?

Nie, nie tracę na to czasu. Czasami ktoś mi tam powie, co zostało napisane na mój temat w internecie. Słyszałem, że wszystkie komentarze są pozytywne (śmiech).

Kiedyś długo ciągnęła się za tobą pewna historia...

Jaka?

Twój wysoki kontrakt w Szczecinie.

A bo dałem się namówić na wywiad i ludzie zaczęli gadać (śmiech). Żartuję oczywiście. Powiedziałem wtedy, że podpisałem najwyższy kontrakt w życiu. Choć często w środowisku powtarzano kwotę, która była kompletnie odrealnione.

Mówiło się: milion za dwa lata.

I to była bzdura. Nie było tam milionów w kontrakcie. Pamiętam, że była taka śmieszna sytuacja na turnieju w Koszalinie. Popełniłem faul i kibice zaczęli do mnie krzyczeć, że za tak dużą kwotę w kontrakcie nie powinienem faulować.

Starasz się unikać banalnych wypowiedzi.

Lepiej coś powiedzieć raz a konkretniej. Kibice też chcą coś usłyszeć ciekawego, innego niż tylko powtarzane formułki o dobrych lub nieudanych zagraniach bądź wyciąganiu wniosków po porażkach.

Tego kontraktu wtedy nie zrealizowałeś. Czemu po roku gry odszedłeś z Kinga Szczecin?

Nie czułem się komfortowo, ten system gry nie za bardzo mi pasował. To nie chodzi o trenera Łukomskiego. Z nim nie miałem żadnych problemów. Porozmawialiśmy, doszliśmy do porozumienia i ostatecznie pożegnałem się z klubem. Była opcja rozwiązania kontraktu, z której skorzystałem. Agent mi powiedział, że jest jakaś inna opcja. Trener Igor Milicić z Anwilu dzwonił, bardzo mnie chciał. Nakreślił, jak to wszystko ma wyglądać i jak mnie będzie wykorzystywał.

I tak faktycznie było?

W większości tak. Ja nie powiem złego słowa na to, co mnie spotkało we Włocławku. Mimo że odszedłem po dwóch latach, a mogłem zostać na kolejny rok.

Wtedy trener Milicić też często wydzwaniał...

Miałem konkretną propozycję. Notabene: nawet lepszą od tej, którą miałem wcześniej w Szczecinie. Ale zdecydowałem się na zmianę pracodawcy. Chciałem spróbować czegoś nowego. Choć - tak jak często powtarzam - te dwa lata gry we Włocławku wiele mi dały. Koszykarsko mocno się rozwinąłem. Wzrosła moja świadomość, zobaczyłem dużo nowych rozwiązań.

Brakuje ci dwójkowych zagrań z Josipem Sobinem?

Tak. Myślę, że znakomicie się rozumieliśmy. Była ta nić porozumienia. Nasze akcje mogły się podobać. Ja zawsze lubiłem grę zespołową, obsługiwać podaniami innych zawodników. Josip dobrze z kolei odczytywał moje zamiary. To świetny facet, walczak, który nigdy nie odpuszczał.

Jaki jest trener Igor Milicić?

Wymagający. Oczekuje, że na każdych zajęciach będzie pełna koncentracja. Nie ma mowy o odpuszczaniu, żartach czy uśmiechach. Mi się to podobało - było konkretnie i na temat. Cenię sobie jego warsztat trenerski.

Igor Milicić był najbardziej wymagającym trenerem w twojej karierze?

(chwila zastanowienia) Chyba tak, choć nasuwa mi się na myśl też nazwisko trenera Obradovicia, który był w Turowie. To trudny charakter, mocna osobowość. Ciężko u niego pracowaliśmy. Był krótko i myślę, że nie zdążył się jeszcze rozkręcić. Ciężko było też u trenera Gaspera Okorna w Czarnych Słupsk. Pierwszy miesiąc pracy u niego był hardkorowy. Myślę, że chciał nas sprawdzić. Później, gdy zobaczył, że gramy dobrze, realizujemy jego założenia, to trochę odpuścił, dało się z nim dogadać. Świetnie go wspominam.

Wróćmy do Anwilu. Podobno w finałowej serii z BM Slam Stalą nie byłeś zadowolony z liczby minut i z tego, jak trener ciebie wykorzystywał.

Po tych transferach, których dokonał trener Milicić, nasza rotacja mocno się zmieniła. Na pozycji numer cztery sporo grali Quinton Hosley i Jarosław Zyskowski. I trochę tych minut brakowało, choć taka sytuacja już wcześniej miała miejsce. To są moje odczucia, ale trener może mieć zupełnie inne.

Wracasz pamięcią do piątego meczu półfinałowego ze Stelmetem, w którym Anwil odrobił ponad 20-punktową stratę?

Teraz już nie, ale kiedyś często do tego wracałem. Gdy to oglądałem, to ręce pociły się z wrażenia. Czułem te emocje. I nie dowierzałem, że udało nam się tego dokonać. Choć już wcześniej miałem okazję uczestniczyć w takim spotkaniu. To było w starciu z Czarnymi Słupsk w ćwierćfinale. Wtedy byłem zawodnikiem Trefla Sopot.

Dlaczego odszedłeś z Włocławka? Nie chciałeś grać na dwóch frontach: PLK i Liga Mistrzów?

Słyszałem, że kibice tak mówili, ale to jest kompletna bzdura. Przecież niejednokrotnie mówiłem o tym, że chciałbym więcej grać niż trenować. Myślę, że każdy koszykarz powie to samo.

Na pewno wpływu na moją decyzję nie miały kwestie rodzinne, bo moja żona sama mi powtarzała: "jeśli chcesz zostać i spróbować swoich sił w LM, to weź ten kontrakt".

Uznałem, że pewien etap dobiegł końca. Pamiętam, że usiadłem przy stole, wziąłem kartkę i wypisałem sobie wszystkie "za" i "przeciw". Oczywiście, że obrona mistrzostwa i puchary były kuszące, ale doszedłem do wniosku, że czas coś zmienić i otworzyć nowy rozdział.

To prawda, że w trakcie poprzedniego sezonu mogłeś wrócić do Anwilu Włocławek?

Tak. Miałem dwie konkretne propozycje. Anwil i Stelmet były mną zainteresowane. Postanowiłem wypełnić kontrakt z Treflem Sopot. Sytuacja klubu nie była łatwa, więc nie chciałem uciekać i zostawiać kolegów w trudnej sytuacji. To było nie w porządku wobec zespołu.

Temat Stelmetu chyba już wcześniej się pojawiał?

Tak, i to kilka razy. Powiem szczerze, że propozycji ze Stelmetu nigdy nie traktowałem priorytetowo. To nie była opcja pierwszego wyboru, mimo że pieniądze zapisane w umowie były niezwykle duże. To byłby kontrakt życia. Nie wybierałem tego kierunku głównie przez to, jaka była opinia o tym klubie w środowisku. Chodzi o kwestie pozasportowe.

Zobacz także:
EBL. Kamil Łączyński: Dialog powinien opierać się na wzajemnym szacunku, a nie bezdusznych pismach
Znany agent koszykarski proponuje: Wypłacić 85 procent kontraktu. Prezes Anwilu: Klub nie ma rezerw w budżecie
Koszykówka. Josh Bostic, gwiazda EBL: Mam niedokończoną robotę. Mój powrót jest możliwy

Źródło artykułu: