Serial dokumentalny "The Last Dance" poświęcony Michaelowi Jordanowi, Chicago Bulls i ich drodze po szóste mistrzostwo okazał się prawdziwym hitem. Pierwsze dwa premierowe odcinki były nawet popularniejsze, niż ostatnie finały NBA. Obejrzało je ponad 6 milionów osób w samej Ameryce. To obrazuje, jak porządną formą jest taki materiał. Możliwe, że w przyszłości doczekamy się również produkcji o Kobem Bryancie.
Jak poinformowało ESPN, ostatni sezon w karierze "Black Mamby" został uchwycony przez kamery specjalnie oddelegowanej ekipy filmującej, zatrudnionej przez samego Bryanta. Może się to przerodzić po latach w podobnym dokument do "The Last Dance".
Kobe w 2016 roku wypowiedział słynne "Mamba out", po tym jak rzucił 60 punktów w swoim ostatnim meczu w karierze. Wcześniej, przez cały sezon 2015/2016, jego 20. na parkietach NBA, towarzyszyli mu operatorzy, którzy otrzymali pełen dostęp i nieograniczone możliwości, podobnie do ekipy pracującej nad "Ostatnim Tańcem".
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Biegacze z Afryki zdominują igrzyska? "Nadal mogą normalnie trenować na wysokościach"
Legendarny gracz Los Angeles Lakers przed śmiercią zobaczył nakręcone materiały i podobno odniósł się do nich w 2019 roku. Był wstępny zamysł, mówiący o produkcji filmu dokumentalnego. Dla Bryanta praca w studiu filmowym nie była pierwszyzną.
Odnosił sukcesy nie tylko w sporcie. Już po zakończeniu kariery "Dear Basketball", krótkometrażowa animacja, której jest współtwórcą, została nagrodzona przez Akademię Filmową Oscarem. Kobe pisał także powieści.
Idea filmu o Bryancie może zmienić formę po tym, jak słynny koszykarz, jego córka Gianna i siedem innych osób zginęło 26 stycznia w katastrofie śmigłowca Sikorsky S-76B, który rozbił się w okolicach miejscowości Calabasas w hrabstwie Los Angeles.
Dowiadujemy się, że ostatni występ Bryanta w karierze został uchwycony przez sześciu dodatkowo zaangażowanych operatorów. Ekipa filmująca miała ponadto towarzyszyć mu zarówno w szatni, domu, jak i również w ośrodku treningowym Lakers czy samolocie drużyny.
- Mieli niespotykany i zdecydowanie lepszy dostęp, niż ktokolwiek inny - powiedział John Black, który przez 27 lat pracował w dziale public relations Lakers, a obecnie pełni funkcję wiceprezesa (za ESPN). - Z pewnością pozwoliliśmy im zrobić wszystko, co mogli w naszej lidze, a czasami mrugając okiem i odwracając wzrok, pozwalaliśmy im na jeszcze więcej - dodawał Black.
Czytaj także: Baron Davis opowiada, jak próbował zdobyć autograf Jordana. Chodziło o coś więcej
Magic Johnson poparł Shaqa. "Kobe i Jordan wzajemnie wyłączyliby się z gry"