Koszykówka. Andrzej Person: Polska koszykówka to huki, krzyki i przekleństwa [WYWIAD]

PAP / Tytus Żmijewski / Na zdjęciu: Andrzej Person (z lewej)
PAP / Tytus Żmijewski / Na zdjęciu: Andrzej Person (z lewej)

- W koszykówce cały czas jest stan wojny, konfliktów i nieporozumień. Niestety prezes Piesiewicz mocno się do tego przyczynił. Jego dalsze prowadzenie związkiem i koszykówką do niczego dobrego nie doprowadzi - mówi WP SportoweFakty Andrzej Person.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Od wielu lat interesuje się pan polską koszykówką. Jak pan patrzy na to, co dzieje się wokół tej dyscypliny?[/b]

Andrzej Person, były senator, wielokrotny uczestnik igrzysk olimpijskich jako dziennikarz i attache prasowy: Uważam, że sytuacja jest nieco paradoksalna. Mistrzostwa Świata przyniosły wielki sukces. Reprezentacja Polski pod wodzą Mike'a Taylora rozegrała świetny turniej, sporo się wtedy mówiło o koszykówce.

Ale niestety od tego momentu zaczęły się dziać same złe rzeczy. A może nawet wcześniej, bo w środowisku mówiło się o konflikcie prezesa Piesiewicza z Adamem Waczyńskim jeszcze przed rozpoczęciem MŚ. Do kapitana reprezentacji, jak i do całej rodziny, mam ogromny szacunek. Każdy powinien mieć, nawet jak się nie zna na koszykówce, tak jak to jest w przypadku prezesa PZKosz.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Mistrz olimpijski jest strażakiem. Zbigniew Bródka opowiedział o pracy w czasach zarazy

Teraz na jaw wychodzą kolejne negatywne informacje, które są związane z minionymi mistrzostwami świata. Mam na myśli te dziwnie skonstruowane premie, które opisał "Przegląd Sportowy".

Nie ma pan wrażenia, że świetny start na mistrzostwach świata był idealnym momentem na to, żeby podskoczyć w hierarchii dyscyplin w Polsce? Wyszło tak, jak wszyscy widzą: kłótnie, nieporozumienia, brak zgody w wielu miejscach.

Bardzo trafne spostrzeżenie. Jestem tego samego zdania. Koszykówka nigdy nie będzie na poziomie piłki nożnej, ale spokojnie mogłaby osiągnąć poziom siatkówki czy piłki ręcznej. Wykorzystując moment i sytuacją opowiem ciekawą anegdotę, która łączy piłkę nożną i koszykówkę.

Słucham.

Na początku marca byłem na zawodach polonijnych na Florydzie. Byłem tam wraz z Jerzym Dudkiem, który bardzo chciał pójść na mecz NBA. Udało się to zrealizować, wybraliśmy się na spotkanie najlepszej ligi świata. I wtedy byłem pod ogromnym wrażeniem, jak duża liczba Amerykanów, u których "króluje" koszykówka, podchodziła w trakcie meczu do Dudka i prosiła o zdjęcie i autograf. Wszyscy wspominali mecz sprzed 15 lat, gdy nasz bramkarz wraz z Liverpoolem wygrał Ligę Mistrzów.

Koszykówka jest takim zjawiskiem, że w Polsce naprawdę niewiele brakowało do tego, żeby była na piedestale. Mieliśmy 2-3 momenty na to, żeby to wykorzystać.

Które ma pan na myśli?

W latach 60. w Polsce odbyły się mistrzostwa Europy, w których zajęliśmy drugie miejsce. Byliśmy europejską potęgą. Wiele lat później, głównie za sprawą telewizji i słynnego hasła Włodzimierza Szaranowicza "hej, hej, tu NBA", rozbudzono zainteresowanie koszykówką. Teraz znów pojawił się ten moment, ale niestety tę szansę zmarnowano. Są ośrodki, w których jest duże zainteresowanie koszykówką, ale to tylko kilka ośrodków. Tej powszechności brakuje. Konkludując: u nas podrywa się do lotu, a później własne "piekiełko" ją wciąga.

Co zrobić, żeby było inaczej?

Zacząć działać wspólnie, w ramach jednego projektu. Opowiem sytuację sprzed lat, gdy do Włocławka przyjechał Sarunas Marciulionis wraz ze swoją akademią koszykarską. Wtedy nam opowiadał, jak to na Litwie wygląda. On przywiózł pomysł i rozwiązania z USA i stopniowo je wszędzie wprowadzał. Każdy ośrodek w Wilnie czy w Kownie miał takie specjalne zeszyty od Marciulonisa i każdy musiał dokładnie robić to, co on zalecał. Były tam zawarte elementy selekcji, naboru i systemu treningów. Tego w Polsce brakuje.

Jak pan ocenia pracę prezesa Radosława Piesiewicza?

Interesuję się koszykówką od wielu lat. Mogę powiedzieć, że mieliśmy wybitnych prezesów, przeciętnych, ale tak słabego nie było od wielu lat. Trudno go nawet porównać do wybitnych postaci - pana Kozłowskiego czy profesora Kajetana Hądzelka. Mam na myśli podejmowanie decyzji, zachowanie czy udzielanie wypowiedzi w prasie.

Zamiast działać we wspólnym interesie, w jednym zespole, to zaczynają się wojenki, konflikty, nieporozumienia. Niestety prezes Piesiewicz mocno się do tego przyczynił. Jego dalsze prowadzenie związkiem i koszykówką do niczego dobrego nie doprowadzi.

Mocne słowa.

Niestety nie widzę nic pozytywnego. Huki, krzyki, przekleństwa - tak nie należy prowadzić dużego, poważnego związku. To nie jest droga, którą możemy iść i coś osiągnąć.

Jak pan patrzy na to, że w sezonie 2019/2020 zostały rozdane medale? Stelmet Enea BC został mistrzem, Anwil, któremu pan kibicuje, zajął "tylko" trzecie miejsce.

Decyzja o sklasyfikowaniu drużyn i przyznaniu im medali była absurdalna. To po prostu kabaret! W połowie biegu uznano wyścig za zakończony. Każdy kto interesuje się koszykówką, to wie, że najważniejsze są play-off. Tam są największe emocje, tam wszystko się rozgrywa.

Ja, jako kibic, takiej klasyfikacji w ogóle nie przyjmuję do wiadomości. Od marca do połowy czerwca byłoby jeszcze mnóstwo meczów do rozegrania i wiele mogłoby się zmienić. Spójrzmy na inne ligi w Europie. Też - w większości - zakończyły rozgrywki, ale nikt nie przyznawał medali. To kuriozalne, co zrobiono w Polsce.

W środowisku dużo mówi się o przyspieszonym starcie nowego sezonu. Decyzja PLK wzbudza to wiele wątpliwości.

I wcale mnie to nie dziwi, bo przecież kluby nie mają ustalonych budżetów, a już muszą budować składy. Do tego dochodzą kwestie przyjazdu obcokrajowców. Jest dużo niewiadomych, kluby nie wiedzą, na czym stoją, a sezon zaczyna się już w sierpniu. To absurdalne.

Zobacz także:
EBL. Polska pionierem w Europie, ale czy to dobrze? Mam spore wątpliwości (komentarz)
EBL. Grzegorz Surmacz odpowiada: Klub oskarża mnie o brak profesjonalizmu, a sam wyrzucił mnie po poważnej kontuzji
EBL. Igor Milicić: Brak empatii zamiast pokory (wywiad)

Źródło artykułu: