EBL. Kamil Łączyński: Mocno zszedłem z ceny. Nie porzuciłem marzeń o grze za granicą [WYWIAD]

- W pewnym momencie myślałem, że wrócę do Anwilu. Trener Mihevc bardzo mnie chciał, ale później telefon nagle ucichł. Cieszę się, że mam pracę, choć trzeba było mocno zejść z tego, co się do tej pory zarabiało - mówi Kamil Łączyński.

Karol Wasiek
Karol Wasiek
Kamil Łączyński Newspix / Jakub Janecki / Na zdjęciu: Kamil Łączyński
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Jeszcze w poniedziałek z trybun oglądał pan spotkanie Anwilu z BMSlam Stalą, a już w środę był pan w składzie Pszczółki Startu Lublin w meczu z Polskim Cukrem. Jak do tego doszło? Kamil Łączyński, nowy rozgrywający Pszczółki Startu Lublin: Trener Dedek zadzwonił i zapytał, czy nadal jestem zainteresowany transferem do Lublina. Powiedziałem, że na ten moment jestem wolnym zawodnikiem. Muszę przyznać, że wszystko działo się błyskawicznie. W sobotę był pierwszy kontakt, a już w poniedziałek wymienialiśmy się e-mailami. We wtorek udało się domknąć sprawy i dlatego pojawiłem się w składzie na mecz z Polskim Cukrem.

To prawda, że walizki z Sopotu nie dotarły i nawet musiał pan specjalnie kupować buty w Lublinie?

Tak, przyjechałem do Lublina bez niczego (śmiech). Wszystko działo się błyskawicznie. Pierwsze noce spędziłem w hotelu, nie udało się tak szybko znaleźć mieszkania. Czułem się trochę jak obcokrajowiec, który przyjechał do innego kraju.

To było drugie podejście Startu Lublin pod Kamila Łączyńskiego tego lata? Dlaczego nie udało się za pierwszym razem?

Trener Dedek powiedział wtedy, że ze względów finansowych na razie ten transfer nie może zostać zrealizowany. Drugie podejście zakończyło się podpisaniem kontraktu. Jak mówi stare, polskie porzekadło: co się odwlecze, to nie uciecze.

Nie sposób jednak nie zapytać o wyjazd za granicę. Dlaczego po raz kolejny się nie udało?

Należy pamiętać, że na decyzję o wyjeździe składa się kilka elementów. Do tego tematu podszedłem bardzo poważnie i starałem się podejmować świadome decyzje, tak aby później niczego nie żałować. Mogę teraz zdradzić, że pierwszą propozycję wyjazdu otrzymałem już w maju. Odezwał się belgijski klub Spirou Charleroi, który przedstawił konkretną ofertę. Uznałem, że na tamten moment mogę otrzymać nieco wyższą propozycję pod względem finansowym i też pochodzącą z nieco innej ligi: niemieckiej czy francuskiej.

Pojawiły się?

Potem tych ofert nie było, a jak już były, to za znacznie mniejsze pieniądze. Finalnie skończyło się tak, że gdybym przystał na wstępne warunki - bez żadnych negocjacji z naszej strony - Spirou Charleroi, to zarabiałbym więcej niż w Lublinie.

Jest żal, niedosyt z tego powodu?

Tak się życie potoczyło, nie ma co do tego wracać. Też trzeba pamiętać o tym, że Belgowie przełożyli rozgrywki, które rozpoczną się dopiero w listopadzie. Może w ogóle się nie zaczną? Cieszę się, że mam pracę i trafiłem do klubu, który ma duże aspiracje. Nie będę ukrywał, że trzeba było mocno zejść z ceny, z tego, co się do tej pory zarabiało. Takie są realia. Koronawirus wszystkich dotknął.

Ale podobno był pan o krok od innego belgijskiego klubu: Belfius Mons-Hainaut, rywala Anwilu Włocławek w I rundzie eliminacji Ligi Mistrzów.

To prawda, miałem nawet rozmowę z trenerem Vedranem Bosniciem. Negocjacje były mocno zaawansowane, ale Belgowie ostatecznie wybrali jednak innego, tańszego zawodnika. Były też rozmowy z Pau-Orthez, niedawno pojawił się też temat Rouen Métropole Basket (klub z PRO B). Finalnie szefostwo klubu zdecydowało się na Matica Rebeca, który grał w końcówce sezonu z Jarkiem Zyskowskim w Rasta Vechta.
Kamil Łączyński wraca do gry w PLK Kamil Łączyński wraca do gry w PLK
Mówi się, że zawodnik ma znacznie większe szanse na angaż za granicą, gdy reprezentuje go sprawnie działający na rynku agent. Jest pan zadowolony z pracy nowego agenta Gorjana Radonicia?

Zgodzę się z tym, że rola agenta - w przypadku wyjazdu zagranicznego - jest naprawdę duża. Ja jestem zadowolony z pracy Gorjana, który bardzo profesjonalnie podszedł do swoich obowiązków. Odbyłem kilka rozmów z różnymi klubami. Finalnie nie udało się wyjechać, ale takie są realia. Cieszę się, że jestem w zespole, który zagra w Lidze Mistrzów. Dobre występy w tych rozgrywkach mogą być kartą przetargową na kolejny sezon.

Czyli będzie pan dalej walczył o marzenia?

Jak najbardziej. Nie porzuciłem marzeń o wyjeździe za granicę. Będę próbował do skutku. Mam 31 lat i nadal jestem w stanie grać na wysokim poziomie.

Jak wyglądała sytuacja w Anwilu Włocławek? Była szansa na kontrakt? Pytam, bo sam pan mówił, że rozmawiał z trenerem Dejanem Mihevcem.

Trener Mihevc przedstawił swój punkt widzenia, z którego wynikało, że jest bardzo mocno zainteresowany współpracą. Wierzył w mój powrót i w to, że będę mógł pomóc drużynie. "Powalczysz o kolejne mistrzostwo, a ja o pierwsze" - takie były jego słowa. Myślałem, że nawet na dniach dojdzie do podpisania kontraktu. Później telefon ucichł, zmieniła się koncepcja. Został wybrany McKenzie Moore na moje miejsce. To są wybory trenera, który za nie odpowiada. Nie mam do niego pretensji. Choć uważam, że można było to nieco inaczej rozegrać.

Znowu się panu nieco po głowie dostało od kibiców, którzy wytykają panu, że głośno deklarował chęć wyjazdu, a po raz kolejny podpisał kontrakt w PLK. Jak pan im odpowie?

Nie zwracam już na to uwagi. Widzę, że niektórzy kibice tylko czekają, jak mi się noga podwinie. To jest smutne, ale nie zaprzątam sobie głowy.

Z czego to wynika? Jest pan dwukrotnym mistrzem Polski, MVP finałów, etatowym reprezentantem Polski.

Z tego, że jestem człowiekiem, który się udziela i zabiera głos w różnych tematach. Głośno mówię o tym, gdy coś mi się nie podoba. Wiem, że nie każdemu da się dogodzić, ale już przestałem z tym walczyć. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby dobrze czuć się z własnymi decyzjami.

Żałuje pan wpisu pod artykułem portalu "Polskikosz.pl" o Krisie Clyburnie? Wulgarnie odniósł się pan do komentarza na temat odejścia zawodnika z Enea Astorii Bydgoszcz.

Wulgaryzm nie powinien się pojawić, to oczywiste, bo jestem osobą publiczną i nie wypada się wypowiadać w ten sposób, ale swojego stanowiska nie zmieniam. Nie nazwałbym Clyburna czołowym zawodnikiem PLK. No chyba, że do czołówki zaliczamy 50-60 graczy. Nie umniejszam jego umiejętnościom, ale uważam, że w każdej drużynie, która była nad Enea Astorią, znalazłoby się 4-5 lepszych koszykarzy od niego. Ale to jest to, o czym mówiłem wcześniej. W tym biznesie potrzebne jest szczęście, kontakty, agencja. On ma znanego brata, dobrego agenta i przez to może znacznie więcej. W Polsce tak już jest, że szybko wpadamy w zachwyt nad obcokrajowcem, który ledwo przyjechał do PLK. Dla mnie Clyburn nie wyróżniał się niczym specjalnym. Grał przyzwoicie, umiał zdobywać punkty, ale czy coś więcej? Tu niech każdy sobie sam dopowie. Ja mu życzę wszystkiego najlepszego w nowym sezonie.


Zobacz także:
EBL. Dariusz Kondraciuk: Tabak i długo, długo nikt. Strategia Mihevca nieco kuleje [WYWIAD]
NBA. Marcin Gortat: Nie byłoby bojkotu, gdyby w USA byli odpowiedni rządzący
EBL. Łukasz Koszarek: To mój najniższy kontrakt od czasów Polonii [WYWIAD]

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Lewis Hamilton zaskoczył sprzątaczkę. Tego się nie spodziewała
Czy Anwil Włocławek popełnił błąd, że nie zatrudnił Kamila Łączyńskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×