10-letni Wiktor podbił Camp Marcina Gortata. "To, co wyczyniał na wózku, to mistrzostwo świata!"

Newspix / WOJCIECH FIGURSKI / Na zdjęciu: 10-letni Wiktor Andalukiewicz
Newspix / WOJCIECH FIGURSKI / Na zdjęciu: 10-letni Wiktor Andalukiewicz

- On zaczął płakać, ja złapałam się za głowę i w szoku mówiłam do córki, że zaraz chyba dostanę zawału - opowiada Iwona Hołyńska. Jej syn, potwornie doświadczony przez życie 10-letni Wiktor, właśnie został najlepszym graczem Campu Marcina Gortata.

W tym artykule dowiesz się o:

Najbardziej znany i utytułowany Polak, który grał w amerykańskiej lidze NBA, od lat mocno angażuje się w popularyzowanie swojej dyscypliny, organizując tak zwane Campy. Organizuje także obozy dla młodzieży niepełnosprawnej, która może grać w koszykówkę na wózkach. Na takim właśnie obozie był Wiktor Andalukiewicz. W opinii Gortata i zaproszonych trenerów koszykówki, wśród których były gwiazdy reprezentacji Polski, z grupy 50 dzieci to właśnie on najbardziej zasłużył na tytuł MVP.

- Jak trochę ochłonęłam, od razu zrobiliśmy "gorącą linię". Obdzwoniliśmy rodzinę, panią od WF-u, od rehabilitacji - relacjonuje Hołyńska, która do tej pory aż nie może uwierzyć w całą tę historię. Przecież Wiktor pierwszą operację miał już dobę po narodzinach, nieraz walczył o życie, wciąż nie chodzi, ale nadal wierzy, że to się zmieni.

Wiktora Andalukiewicza i jego siostrę Wiktorię możesz wesprzeć wpłatą w serwisie Zrzutka.pl

Wygrał walkę o życie

Wiktor, po tym jak Marcin Gortat ogłosił go MVP Campu, rozpłakał się nie dlatego, że słynny koszykarz podarował mu wymarzony nowy komputer. I nie dlatego, że tak bardzo chciał być najlepszy. To była taka chwila, gdy mógł sobie pomyśleć, że skoro udało mu się spełnić jedno z tych mniejszych marzeń, to z tymi większymi, bardziej dorosłymi, też się w końcu uda. Wiktor ma takie dwa. Żyć bez bólu i być sprawnym.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: 3,5-latka największą fanką Rafała Majki

Jak na 10-latka Wiktor ma zdecydowanie za długą historię chorób i trudnych życiowych doświadczeń. Zaczęło się już w dniu, kiedy się urodził. Z wodogłowiem, pęcherzem neurogennym i wielką raną na plecach - znamieniem rozszczepu kręgosłupa.

Pierwszą operację przeszedł już w drugiej dobie po narodzinach. Kolejną dwa lata później. Najpierw niespodziewanie dla wszystkich zaczął samodzielnie chodzić, ale niedługo potem doszło do zakotwiczenia rdzenia kręgowego. Pani Iwona przez trzy dni walczyła, by jej syna zabrano śmigłowcem z Gorzowa do specjalistycznego szpitala do Krakowa.

Dopięła swego, operacja w krakowskim Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym się udała, ale po niej pojawiły się komplikacje. Zapalenie opon mózgowych, zapalenie mózgu i sepsa. Przez kolejne trzy miesiące Wiktora operowano jeszcze kilkukrotnie. Wygrał walkę o życie, ale choroby bardzo wyniszczyły jego małe ciało. Od tego czasu już nie chodzi.

Rodzinne mistrzostwo świata

Żeby móc kiedyś jeszcze odstawić wózek inwalidzki i przejść samodzielnie kilka kroków, potrzebuje ciągłej rehabilitacji. Zarówno tej domowej, której koszt to ponad tysiąc złotych miesięcznie, jak i w specjalistycznych ośrodkach - jeden turnus w Warszawie, niemal w całości finansowany przez PFRON, to i tak wydatek około 10 tysięcy złotych.

Dla rodziny, która żyje w skromnym mieszkaniu socjalnym w Gorzowie Wielkopolskim, to bardzo dużo. Ojciec dzieci od czterech lat nie żyje. Pani Iwona nie pracuje. Nie może, bo choć Wiktor i jego starsza o trzy lata siostra Wiktoria to bardzo rezolutne dzieci, które dobrze się uczą i dbają o siebie nawzajem, to jednak wymagają ciągłej opieki. Wiktoria też jest chora. Na astmę oskrzelową, atopowe zapalenie skóry, refluks przełyku oraz skoliozę.

Dzieci leczą się i rehabilitują dzięki pomocy dobrych ludzi. Są pod opieką fundacji "Serce dla Maluszka", pieniądze zbierają dla nich m.in. zrzutka.pl i siepomaga.pl. - Te zbiórki niestety od jakiegoś czasu stoją. Na zrzutce mamy tylko dwie wpłaty. A pieniądze są potrzebne, bo wszystko kosztuje - mówi pani Iwona. Nie ukrywa, że przydaje się, kiedy Wiktorem i Wiktorią zainteresują się dziennikarze, na przykład "Uwaga" TVN, która opowiedziała ich historię rok temu. Wtedy więcej osób chce pomagać.

Teraz media znów się zainteresowały, a Wiktor solidnie na to zapracował. Mama, która nigdy wcześniej nie widziała syna na "koszykarskim" wózku, bała się o niego zupełnie niepotrzebnie.

- Jak jeden z trenerów postawił obok nas wózek Wiktora, nie wiedziałam, o co chodzi. Dopiero Wiktoria powiedziała: Mama, on dostał ten koszykarski. Przeraziłam się, bo przecież on usiadł na takim wózku, ze skośnymi kołami, pierwszy raz w życiu. Ale to, co na nim wyprawiał, to było mistrzostwo świata! - mówi dumna pani Iwona.

Strach przed eksmisją

W czasie Campu dzieci były podzielone na kilka drużyn, które wykonywały kolejne zadania - podawanie piłki, rzuty do kosza, sprawdzian z szybkości. Wiktor był w drużynie żółtych, którzy wygrali cztery konkurencje. Najbardziej wartościowym uczestnikiem obozu w warszawskim Wilanowie wybrali go fachowcy - grupa trenerów koszykówki, a wśród nich byli reprezentanci Polski w koszykówce: Maciej Zieliński i Kamil Chanas.

- Przyszła mi do głowy taka myśl, że osiem lat temu mój syn otarł się o śmierć, w ciężkim stanie leciał śmigłowcem z Gorzowa do Krakowa. Ale przeżył, pokazał, że umie walczyć. I teraz znowu to zrobił - mówi mama chłopca. Marzy, że Wiktor będzie jeszcze chodził samodzielnie. Ponoć szanse, że tak się stanie, wcale nie są małe.

Chciałaby też lepszych warunków życia dla swoich dzieci niż zawilgocone mieszkanie socjalne. Z nakazem eksmisji, z powodu niepełnosprawności Wiktora i Wiktorii wstrzymanym do czasu zapewnienia przez miasto nowego lokalu. Ale pani Iwona już nie chce się o to ubiegać. Zawiodła się na gorzowskim ratuszu. - Podjazdu dla wózka zrobić nie chcą, przyznać nowego mieszkania też nie. Innym dają po kilku miesiącach, a my czekamy i ciągle słyszymy, że nie ma dla nas odpowiedniego miejsca - mówi.

Najchętniej wyprowadziłaby się z rodziną do Krakowa. Byłoby blisko do szpitala na Wielickiej, który już nieraz bardzo Wiktorowi pomógł. - Była jedna firma, która zaproponowała, że znajdzie dla nas mieszkanie w tym mieście, ale od pół roku nikt się nie odezwał.

Zaproszenie do klubu

A marzenia Wiktora? To największe się nie zmienia. - Wierzę, że jak będę pracował na rehabilitacji, to w końcu się uda i stanę na nogi - mówi. Ale mniejsze też są. Komputer już jest, handbike - rower, na którym można jeździć pedałując rękami, specjalnie dla niego budują w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Pewnie już byłby gotowy, gdyby nie pandemia. Do tego spotkanie z Jakubem Błaszczykowskim ("Bo to fajny facet, tak jak Marcin Gortat" - mówi), kiedyś w przyszłości samochód, najlepiej niebieski.

Od kilku dni na liście rzeczy, które Wiktor chciałby robić, jest jeszcze gra w koszykówkę. - Chyba wkręcił się w ten sport, już mnie pytał, czy będziemy jeździli na treningi do Szczecina - zdradza mama chłopca. Dlaczego do Szczecina? Trenerzy sekcji koszykówki na wózkach tamtejszego Startu wypatrzyli Wiktora w czasie obozu. I powiedzieli, że drzwi ich klubu są dla niego otwarte.
Czytaj także:

Marcin Gortat trenuje z dziećmi. Campy w reżimie sanitarnym
Marcin Gortat: Nie byłoby bojkotu, gdyby w USA byli odpowiedni rządzący

Źródło artykułu: