"Dziecko płakało, wzywało pomocy, umierało". Tragiczna śmierć wywołała zamieszki

PAP / KRASZEWSKI / Kilkusetosobowy tłum wzburzonych kibiców otoczył słupską szkołę policyjną
PAP / KRASZEWSKI / Kilkusetosobowy tłum wzburzonych kibiców otoczył słupską szkołę policyjną

Barykady, palone kubły na śmieci, regularne bitwy. Takich kilkudniowych zamieszek po 1989 roku Polska nie widziała. Doszło do nich 23 lata temu w Słupsku, gdy okazało się że Przemek Czaja zginął od uderzenia pałką policyjną.

- Depesza o zdarzeniach w Słupsku przyszła w nocy. Tego ranka nie było właściwie innego istotnego zdarzenia, więc informacja zaczęła być powielana, obudowywana na różne sposoby. Stała się najważniejszą informacją dnia - wspomina Ernest Zozuń. Tego samego dnia wraz z młodym reporterem Trójki Pawłem Łukasikiem, obecnie uznanym reporterem TVN, wsiedli w Cinquecento i pojechali z Warszawy na północ relacjonować zdarzenia.

Dzień wcześniej, 10 stycznia 1998 roku, po meczu koszykarskim Czarnych Słupsk z AZS Koszalin, od ciosu pałką policyjną zginął 13-letni Przemek Czaja, a centrum Słupska na kilka dni zamieniło się w prawdziwe pole bitwy. Takich zamieszek po 1989 roku Polska nie widziała wcześniej ani później.

Koniec komunistycznej milicji

- To były pierwsze takie zamieszki po 1989 roku w Polsce i jednocześnie trwająca kilka dni regularna bitwa w centrum miasta. Też rodzaj daty granicznej dla policji, która traktowana była dotąd jak komunistyczna milicja, bezkarna, pałująca ludzi. Teraz mieszkańcy zobaczyli, że tam też są ludzie, że też się boją. Poza tym zamieszki pokazały, że można skutecznie przeciwstawić się władzy, która próbuje zamieść coś pod dywan - opowiada Ludomir Franczak, pochodzący ze Słupska reżyser teatralny. W 2018 mieszkańcy miasta mogli oglądać jego sztukę "Stan Wyjątkowy", nawiązującą do zabójstwa młodego fana Czarnych.

32-letni starszy sierżant Dariusz Woźniak na emitowanym w TVP filmie dokumentalnym "Zabić go" wygląda na człowieka stonowanego, opanowanego. Raczej niski, nieco korpulentny, robi wrażenie zwykłego szarego zjadacza chleba. Wyraźnie góruje nad pozostałymi więźniami, jeśli chodzi o umiejętność wysławiania się, dobór słów. Zwraca uwagę, że ubiera się - jak na warunki więzienne - schludnie, dodatkowo je nożem i widelcem, co podkreśla, że jest elementem niepasującym do środowiska, w którym się znalazł.

Dopiero pytany przez współwięźniów, czy żałuje tego, co się stało, pokazuje twarz człowieka bezwzględnego, pozbawionego skrupułów, stawiającego się ponad społeczeństwem. Powtarza: "To byli chuligani, bandyci". 23 lata temu zabił 13-letniego chłopca pałką policyjną.

- Oczywiście, nie zrobił tego celowo, jednak ta interwencja była całkowicie nieuzasadniona - mówi Jacek Żukowski, dziennikarz Polskiego Radia pracujący w Słupsku, w tamtym czasie relacjonujący zdarzenia dla Radia Vigor. - W Słupsku nie było żadnych poważnych chuliganów. To z czasem się przebiło do opinii publicznej. Poza tym to był mecz koszykówki. Jasne, że były czasem jakieś wulgarne okrzyki, ale nie ma mowy o stadionowej bandyterce. Przez wiele lat chodziłem na mecze i tam nie było żadnej przemocy, agresji. Tu po prostu grupa kibiców wracała z meczu, przechodzili na czerwonym świetle na pasach i policjant rzucił się za nimi. Trafił pałką 13-latka. Uderzenie okazało się śmiertelne - opowiada Żukowski.

- To była ta stara milicja. Pamiętam, że jak byłem dzieciakiem, do Słupska przyjechał zespół Omega. Wszedłem na drzewo, żeby ich oglądać, przechodzili policjanci, dostałem pałą w piętę. Przez tydzień miałem zdrętwiałą nogę. Mówię o tym, żeby podkreślić siłę uderzenia, ale też żeby pokazać sposób działania milicji i potem policji w tych starych czasach. To taka bezmyślna demonstracja siły. Uderzę dziecko, bo mogę. Tu zadziałał podobny mechanizm - uważa Żukowski.

Sprawa przede wszystkim była wielką klęską organów państwa, które zamiast wyjaśnić sprawę, starały się ją zatuszować. Chłopiec zmarł o godzinie 20.20. Rodzice, Jan i Marzena Czajowie, przyjechali do szpitala, gdy było już po wszystkim. Zadzwonili do Radia Vigor, poprosili o interwencję dziennikarzy. Sugerowali, że organy państwa chcą ukręcić sprawie łeb. Zresztą były to - jak się potem okazało - przypuszczenia słuszne.

- Mówili, że widzieli pręgę na szyi Przemka, policjant twierdził, że on się o słup uderzył. A koledzy, świadkowie, którzy byli wtedy razem z Przemkiem, który zresztą wtedy poszedł na mecz pierwszy raz, twierdzili, że policjant, który zresztą znany był z tego, że lubił uderzyć, a szczególnie jak taka zadyma była, dogonił chłopaka i go uderzył. Przemek jeszcze kilka kroków przebiegł i upadł w tym miejscu, w którym stoi teraz ten obelisk, niewielki pomniczek - mówi w sztuce "Stan Wyjątkowy" Marek Sosnowski, dziennikarz, który tej samej nocy rozmawiał z rodzicami.

Na nagraniach Radia Vigor, które zostały odtworzone publicznie podczas spektaklu, rodzice są opanowani, jakby wciąż byli w szoku.

Ojciec: "Ja, oglądając zwłoki na Izbie Przyjęć, nie stwierdziłem żadnych obrażeń ciała, jedynie tylko siną głowę".

Brat: "Kolega, który reanimował brata, krzyczał, żeby wezwać karetkę. Jeszcze jego za to bili".

Mama: "Dziecko płakało, wzywało pomocy, że umiera. Wszyscy zaczęli płakać, a policjanci wbiegli w tłum".

Policjant długo nie chciał przyznać się do winy, nigdy nie przyjął jej do siebie, nie przeprosił rodziców. Po latach spotkał ich na rynku w Słupsku, ale szybko odwrócił się i odszedł. Choć w filmie "Zabić go" bierze pod uwagę, że jest winny: "Ułamek sekundy, ręki czasem nie możesz już cofnąć. Mogło być, ale...".

Reakcja na oświadczenie prokuratury

Od początku policja brała pod uwagę, że chłopiec zginął od ciosu policjanta. Rzecznik miejscowej policji Marek Dłutkowski w rozmowie z Sosnowskim, reporterem Radia Wigor przyznał, że jest to prawdopodobne. A jednak następnego dnia narracja całkowicie się odwróciła. Około godziny 16 prokurator Stanisław Szlachetka oświadczył podczas konferencji prasowej, że chłopiec zginął uderzając głową w słup trakcji trolejbusowej. Wykonujący sekcję zwłok Waldemar Golian zaznaczył, że owszem, uderzenie pałką było, ale nie musiało być ono śmiertelne. Jacek Żukowski z Polskiego Radia wiele lat później pytał Goliana, czy były naciski na niego, ale ten w ogóle nie chciał rozmawiać na ten temat.

W tym czasie pod budynkiem prokuratury zebrał się już tłum i wkrótce doszło do zamieszek. Organy państwa obwiniały o nakręcenie spirali agresji media. - To oświadczenie to był wielki błąd prokuratury. Powinni powiedzieć, że badają sprawę, policjant jest zawieszony do czasu wyjaśnienia. A tak się złożyło, że ktoś wpuścił na konferencję kibiców, którzy zaraz wybiegli i wynieśli do tłumu informację. Zaczęło wrzeć - mówi Jacek Żukowski.

Arkadiusz Jastrzębski, pochodzący ze Słupska dziennikarz Wirtualnej Polski, świadek zdarzeń: - Policja próbowała ukrywać Woźniaka. Nawet ogolono go na łyso i zgolono wąsy, żeby zmylić opinię publiczną. To również ujawniliśmy. Myślę, że zadziałaliśmy wtedy tak jak powinny działać media. Jako mechanizm kontrolny. Dzięki nam nie udało się zamieść sprawy pod dywan.

To był czas, gdy dziennikarze zadziałali jak "Barykada ulicy". Ludomir Franczak, reżyser teatralny: - Gdyby nie ten sprzeciw, odpowiedzialny za całość policjant nie zostałby postawiony przed sądem.

Kto ma rację? Ernest Zozuń, obecnie Radio 357: - Obie strony w jakimś sensie. Media szeroko informowały o zdarzeniu, przez co zapobiegały wyciszeniu tematu przez organy państwowe, ale na pewno powodowało to eskalację konfliktu. Warto zauważyć, że na przykład sprawa Igora Stachowiaka, która jeśli chodzi o działania policji, cechowała się zdecydowanie większą brutalnością, nie spowodowała wyjścia ludzi na ulicę.

Paweł Łukasik, obecnie TVN, wówczas relacjonujący zdarzenia ze Słupska: - Zgadzam się z Ernestem co do podwójnej roli mediów, ale jednocześnie zwróciłbym uwagę, że w sprawie Igora Stachowiaka nie było grupy społecznej, która by się z nim identyfikowała. W przypadku Przemka Czai byli to kibice. Poza tym żyliśmy wtedy w innej rzeczywistości. Dziś media podchwytują temat, trwa on chwilę i zaraz pojawia się nowy. Obostrzenia, strajki, szczepienia, czas medialny płynie nieprawdopodobnie szybko, właściwie nie zatrzymuje się.

Trzeba oczywiście brać pod uwagę pewien specyficzny moment w historii kraju. Po pierwsze stara policja odchodziła w niepamięć i na pewno to tragiczne zdarzenie przyspieszyło ten proces, z drugiej strony mamy do czynienia z wielką ekspansją stacji radiowych.

Bardzo rozwinęły się wtedy RMF i Radio ZET. Trójka zaczęła budować własne struktury. Dla stacji radiowych - mówiąc brutalnie - był to doskonały temat na dotarcie do odbiorców. - W centrum zrobiło się wręcz małe miasteczko medialne, zjechało kilka wozów transmisyjnych. Rozgłośnie wynajmowały nawet firmę ochroniarską, która miała tych wozów pilnować, gdyby tłum zaczął szturmować. Okazało się, że nie było takiego zagrożenia, ludzie żyli z mediami dobrze. To nie były te czasy co teraz, że patrzą w pierwszej kolejności na logo stacji i decydują, czy rozmawiać z dziennikarzem, czy rzucić kamieniem. Ludzie współpracowali, rozumieli, że wszyscy jesteśmy tam z misją kontroli władzy, która moim zdaniem powinna być fundamentem tego zawodu - mówi Arkadiusz Jastrzębski.

Śmierć za śmierć

Zamieszki trwały kilka dni. Do miasta przyjechali chuligani piłkarscy z różnych miast, którzy wyczuli okazję do awantur. W sumie ich liczbę szacowano na 500-1000 osób. Barykady na ulicach, palone pojemniki na śmieci, okrzyki "Gestapo", "Śmierć za śmierć", sceny niemal jak z filmu apokaliptycznego. To wszystko miało miejsce zaledwie dwie dekady temu w Polsce. Do miasta przyjeżdżali politycy, zwłaszcza aktywny był Kazimierz Janiak z AWS, który starał się pogodzić obie strony, nakłaniał ludzi do modlitwy i porzucenia agresji.

Żukowski: - Aż cud, że nikt więcej nie zginął, bo momentami było bardzo niebezpiecznie. Pamiętam, jak jednego dnia policja chciała zrobić demonstrację siły, ulicami przejechało kilkanaście radiowozów, nysek, polonezów. Następnego dnia pytałem Marka Dłutkowskiego, jak sytuacja, a on mówi: "Jeden nam został". Wszystkie inne radiowozy miały powybijane szyby.

- Dla mojego pokolenia to na pewno jedno z ważniejszych wydarzeń w historii Słupska po 1945 roku. W pewnym sensie część mitu założycielskiego - mówi Ludomir Franczak. Jak dodaje: - Pamiętam, że gdy przyjechałem do miasta krótko po tych zdarzeniach, panowała taka atmosfera spokoju i jakiejś życzliwości ludzi wobec siebie. Myślę, że to zdarzenie wiele zmieniło, jeśli chodzi o stosunki międzyludzkie w tamtym czasie. Przy okazji pracy nad spektaklem rozmawialiśmy też z rodzicami Przemka, później przyszli na spektakl i byli bardzo wzruszeni. Zresztą na spektakl przychodzili ludzie z różnych grup społecznych: wielu stałych bywalców, uczniowie, ale też tacy, którzy zapewne pierwszy raz byli w teatrze. Niektórzy płakali, zadawali pytania, żywo dyskutowali o całości. Chcieliśmy opowiedzieć o atmosferze tamtych dni. Rozmawialiśmy z mieszkańcami, z których każdy coś pamiętał, miał jakiś stosunek do wydarzeń ze stycznia 1998. Myślę, że w pewnym sensie udało nam się w spektaklu doprowadzić do rodzaju katharsis. Ludzie przerobili te zdarzenia, które w jakimś sensie ich blokowały i mogli pójść dalej.

Policjant został skazany na 6 lat więzienia, a po apelacji podniesiono go do 8 lat. Wyszedł po czterech za wzorowe sprawowanie. Drugi z policjantów, który nie wezwał karetki, a wręcz utrudniał jej wezwanie, został skazany na 8 miesięcy pozbawienia wolności.

Rodzina otrzymała odszkodowanie od policji w wysokości ponad 300 tysięcy złotych. Dług musiał spłacić sam Woźniak. Rozłożono mu to na raty po 200 złotych na 148 lat. W Słupsku nie miał życia. Gdy znalazł jakąś pracę, zaraz był z niej zwalniany, gdy wychodziło na jaw, kim jest. Dorabiał zbierając puszki. W pewnym momencie zniknął w życia publicznego.

Żukowski: - Kibice pilnują pamięci Przemka, zbierają się corocznie. Ale niedawno robiłem w Szkole Wyższej w Słupsku wykład o tych zdarzeniach i miałem wrażenie, że ludzie coraz mniej o tym wiedzą, dla wielu były to zupełnie nowe sprawy... jak wspominam to zdarzenie dziś to myślę, że to była po prostu bezsensowna śmierć młodego człowieka.

ZOBACZ Środowisko kibiców podzielone w sprawie strajków kobiet

ZOBACZ Dlaczego Polacy nie chodzą na mecze

Źródło artykułu: