Najmłodszy trener w lidze mówi wprost: Nie uciekam od odpowiedzialności [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Rafał Sobierański / Na zdjęciu: Milos Mitrović
WP SportoweFakty / Rafał Sobierański / Na zdjęciu: Milos Mitrović

- Jedno to szczerość, a drugie to głupota. Ja przekroczyłem tę granicę. Uważam, że my - jako trenerzy - jeśli chcemy, by zawodnicy dla nas walczyli na boisku, musimy brać odpowiedzialność za to, co mówimy i robimy - mówi Milos Mitrović.

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Gdy zacznę rozmowę od Partizana Belgrad, to rozumiem, że pan ją od razu zakończy?

Milos Mitrović, trener Asseco Arki Gdynia: Ostro zaczynamy rozmowę. Ja od młodzieńczych lat jestem kibicem Crveny Zvezdy Belgrad, tata mnie zaprowadził na pierwszy mecz. Ale Partizan ma w sobie coś takiego, że człowiek musi to docenić. To instytucja serbskiej koszykówki. Teraz pracuje tam Zeljko Obradović, co świadczy o wielkiej klasie tego klubu. Wrócił do Belgradu za dużo mniejsze pieniądze, które mógłby zarobić w innym miejscu. On sam podkreśla, że Partizan to coś więcej niż klub. Możemy o tym rozmawiać, ale moje serce jest czerwono-białe!

To prawda, że przed laty - jako młody chłopak - oglądał pan Crvenę Zvezdę Belgrad prowadzoną przez Mihailo Uvalina?

Tak. To były bardzo trudne momenty. Mihailo przejął drużynę, gdy były gigantyczne problemy finansowe. To jeden z najtrudniejszych sezonów w historii klubu. Mihailo włożył ogromną energię i chęć, by ten zespół dobrze się prezentował. Pod względem wynikowym nie wyglądało to najlepiej, ale można było dostrzec niezłą koszykówkę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: olbrzymie święto na ulicach! Te obrazki robią wrażenie

Znacie się?

Rozmawialiśmy jedynie telefonicznie. Aż tak dobrych relacji nie mamy, ale planuję do niego zadzwonić i zbudować kontakt.

W Polsce jest sporo trenerów w Bałkanów. Pan jest z nimi w kontakcie?

Tak. Cały czas staram się z nimi rozmawiać, wymieniać poglądy. Powiem szczerze, że najlepszy kontakt mam z Igorem Griszczukiem, kiedyś miałem okazję trenować jego syna, od tamtego czasu mamy kontakt, często rozmawiamy. Z Ivicą Skelinem - po sparingu w Toruniu - złapaliśmy dobry kontakt i rozmawiamy na bieżąco. Trenera Vidina poznałem w Polsce, mamy pozytywną relację. Przed meczem z Kingiem długo rozmawialiśmy na wiele tematów. Wcześniej miałem też fajną rozmowę z Igorem Miliciciem. Staram się mieć dobre relacje z ludźmi, nie tylko z obcokrajowcami. Gdy Przemysław Frasunkiewicz był trenerem w Gdyni, to też często rozmawialiśmy o koszykówce. To były fajne, merytoryczne dyskusje. Podobnie z Tomaszem Jankowskim i Mariuszem Niedbalskim.

Jak się pan w Polsce znalazł?

To jest ciekawa historia. W wieku 22 lat dostałem szansę poprowadzenia serbskiego klubu, który grał na poziomie II ligi. Miałem tam 2-3 doświadczonych zawodników i 9-10 juniorów. Radziliśmy sobie solidnie, nawet w jednym z sezonów otarliśmy się o awans do I ligi. Mój były zawodnik Ivan Mitrović grał w tym czasie w akademii w Luksemburgu z Marcelem Babińskim, który od wielu lat jest związany z gdyńskim klubem. Przyjechał na mój trening w Belgradzie. Ja wtedy nawet nie wiedziałem, kim on dokładnie jest. On przez tydzień oglądał zajęcia i po tym zadzwonił do mnie Robert Wierzbicki, dyrektor sportowy z Gdyni. Zaprosił mnie na obóz, ale nie mówił o możliwości pracy w klubie.

Wtedy też pracę w Gdyni zaczynał Przemysław Frasunkiewicz. On na obozie prowadził jedną grupę, a ja drugą. Był też jeszcze Goran Jagodnik jako promotor campu. Razem prowadziliśmy zajęcia. Udało nam się zbudować fajną relację. On chwalił gdyński klub na każdym kroku, żałował też, że w przeszłości zdecydował się na wyjazd do Rosji. Po siedmiu dniach zostałem zaproszony do klubu na rozmowy. I wtedy zostałem mocno zaskoczony.

Dlaczego?

Bo otrzymałem konkretną propozycję pracy. Myślałem, że po dwutygodniowym obozie zakończymy współpracę i wyjadę do domu. Miałem tydzień czasu na przemyślenie oferty. I przyjąłem ją. Uznałem, że czas w życiu zacząć coś nowego i zrobić krok do przodu w karierze.

Który to pana sezon w Gdyni?

To mój szósty rok pracy.

Imponuje mi to, jak szybko nauczył się pan płynnie mówić w języku polskim. To budzi respekt!

Dziękuję. Dużo ludzi mi mówi, że mam dar do nauki języków obcych. Nie ukrywam, że od małego miałem do tego smykałkę. Szybko nauczyłem się rosyjskiego i angielskiego. Gdy przyjechałem do Polski to był mój pierwszy cel. Miałem duży problem z komunikacją z zawodnikami. Nie mogłem swoich emocji przekazać w rozmowie, dać im ten potrzebny impuls. Uważam, że praca trenerska to 60-70 procent to psychologia, a 30-40 procent taktyka.

Jak się pan polskiego nauczył?

Poprzez rozmowy z ludźmi. Po prostu. Starałem się jak najwięcej mówić. Nawet jak popełniałem błędy, to nikt nie wytykał mnie palcami. Nie ukrywam, że dużo mi pomógł Mirosław Cygan, z którym kiedyś współpracowałem w Asseco Arce Gdynia. Zbudowaliśmy pozytywne relacje i zaczęliśmy bardzo powoli po polsku rozmawiać. Od słowa do słowa.

Na konferencjach też mówi pan w naszym języku. Nie myślał pan o przejściu na angielski?

Nie ma na to szans! Jestem w Polsce. Chcę mówić po polsku. Choć ostatnio ludzie mi doradzali: "Milos, jesteś gwiazdą Twittera. A może lepiej jakbyś przeszedł na angielski, żeby kibice cię rozumieli". Odpowiedziałem wprost: "Nie. Zrobiłem błąd i zasłużyłem na krytykę". To ja muszę zrobić wszystko, by takich błędów nie popełniać. Ale język nie jest wymówką. Ja się dobrze tutaj czuję, nawet jak miałem inne oferty, to zostałem w Gdyni ze względu na zbudowane relacje.

Jakie to były oferty?

To były propozycje z Niemiec i z Legii. Z Warszawy miałem ofertę z "młodzieżówki" z planem na przejście do pierwszego zespołu. Wróciłem wtedy do Gdyni z zapytaniem, czy jak pewnego dnia nie będzie Przemysława Frasunkiewcza, to będę pierwszą osobą, którą będą rozważać na to stanowisko. Nie chodziło o wywieranie presji, a bardziej o kwestie przyszłościowe. Bo ja sam nie byłem wtedy pewien, czy chcę być pierwszym trenerem za rok, dwa czy pięć lat.

Ale w trakcie minionych rozgrywek nie chciał pan przejmować drużyny po odejściu Przemysława Frasunkiewicza.

Była rozmowa. Gdybym musiał, to bym wziął drużynę. Ale nie musiałem i tego nie zrobiłem.

Dlaczego?

Ten zespół miał swój specyficzny system gry, w którym ja nie czuję się najlepiej. Trudno byłoby zmienić ten styl w ciągu 3-4 tygodni. Nie byłbym w stanie tego zrobić w należyty sposób. Drużynę przejął Piotr Blechacz, który wykonał świetną robotę. Dobrze znał system gry, dał impuls zespołowi, co zaowocowało utrzymaniem w PLK.

Przejdźmy do obecnego składu Asseco Arki Gdynia. Jaka była pierwotna koncepcja budowy drużyny na ten sezon?

Tak naprawdę te koncepcje cały czas zmieniały się. Była mowa o grze z obcokrajowcami, a także z samymi Polakami. To miał być projekt na zasadzie "Polonii 2011 Warszawa". Wszystko tak naprawdę wiązało się z banem, który został nałożony. Klub przez pewien czas nie chciał zapłacić tej kary i wtedy mieliśmy grać Polakami plus Novak Musić. Niestety - po rozpoczęciu rozgrywek - wszyscy zobaczyliśmy, że taki projekt nie da rady funkcjonować na poziomie PLK.

I wtedy też zaczęły się nerwowe ruchy przy ograniczonych środkach finansowych.

Dokładnie tak. Musieliśmy z pewnych zawodników zrezygnować, by mieć pieniądze na podpisanie innych. Teraz mogę powiedzieć, że ja - jako młody, niedoświadczony trener - za szybko podjąłem decyzję o ściągnięciu do Gdyni zagranicznych zawodników. To nie były dobre wybory. Nie sprawdziliśmy wszystkich informacji na ich temat.

Najlepszy przykład: Lamonte Turner.

Przed ściągnięciem go do zespołu dostałem ze Stanów Zjednoczonych gwarancję, że kłopoty z barkiem zostały zażegnane, co nie było prawdą, bo Lamonte nie mógł oddać prawidłowo rzutu. Uważam, że Lamonte dostał od nas duże wsparcie. Pomóc chcieli mu wszyscy, od pracowników klubu aż po jego kolegów z drużyny. Ale też nie umiał dopasować się do europejskiej koszykówki. Tu gra się szybciej, a Lamonte ciągle nie rozumiał, że nie ma 35 sekund na rozegranie akcji. Przy tym transferze popełniłem błąd, że zaufałem jednej osoby, która mnie zapewniała, że to będzie odpowiedni wybór. Nie chcę mieć już nic wspólnego z tym facetem!

Sporym echem odbiło się odejście Mateusza Kaszowskiego z Asseco Arki, zawodnika, z którym pana pracowała przez lata w koszykówce młodzieżowej. Dlaczego klub się go pozbył?

Mateusz przyszedł do klubu praktycznie ze mną, bo rok po moim przyjeździe do Gdyni. Dużo razem przeszliśmy i dużo rozmawialiśmy. W poprzednim sezonie grał w ekstraklasie, z lepszym czy gorszym skutkiem. W tym znów dostał szansę, ale obecnie wzmocniliśmy drużynę i wzięliśmy dwóch nowych koszykarzy. Po prostu nie chcieliśmy, by Mateusz siedział na ławce i był 12. zawodnikiem, poza grą. On jest tego świadomy. Sam chciał pójść do zespołu, w którym będzie grał. To człowiek, z którym spędziłem pięć lat, codziennie rano i wieczorem. Po prostu tak się ułożyło, że musimy walczyć o zwycięstwo w każdym meczu. Musieliśmy wziąć kogoś bardziej doświadczonego, kto przyjdzie i da nam więcej w ofensywie i defensywie.

Trener też jest znany ze szczerych opinii, często mówi to, co myśli. Trochę się panu za to dostaje. Tak było, gdy powiedział pan, że w zespole Czarnych - obok Klassena i Garretta - nawet pan mógłby grać. To dotyczyło transferu Bartosza Jankowskiego. Wtedy na Twitterze było gorąco. Zawsze był pan taki szczery i bezpośredni?

Tak. Nie ukrywam, że od samego początku mojej przygody z pracą trenerską miałem w sobie takie coś, że interesowały mnie wszystkie ciekawostki, które są wokół tego sportu, meczów. Staram się dziennikarzom przekazać to, co dzieje się w środku drużyny i klubu. Chcę, żeby mieli pełny obraz sytuacji. Też zdaje sobie sprawę z tego, że kibiców najbardziej interesują zmiany, transfery. Nie do końca interesuje ich styl gry, obrona pick&rolla czy zagrywki w ataku. Chcą wiedzieć, kto i kiedy przyjdzie do zespołu, z kim trwają rozmowy i dlaczego drużyna nie wygrywa. Rozumiem ich punkt widzenia i staram się być szczerym i otwartym. Łatwiej się wtedy pracuje.

Milos Mitrović, najmłodszy trener w PLK: Jestem szczery i otwarty
Milos Mitrović, najmłodszy trener w PLK: Jestem szczery i otwarty

A jak było z tą wypowiedzią o Jankowskim i Czarnych?

Uważam, że ta wypowiedź była nie na miejscu. Nie była w porządku wobec Jankowskiego, trenera Cesnauskisa i zespołu ze Słupska. Dlatego w tym miejscu chciałbym przeprosić za taką wypowiedź. Jedno to szczerość, a drugie to głupota. Tutaj przekroczyłem tę granicę. Biorę to na klatę.

Często w pana wypowiedziach przewija się słowo: odpowiedzialność za czyny i słowa.

Nie uciekam od odpowiedzialności. Uważam, że my - jako trenerzy - jeśli chcemy, by zawodnicy dla nas grali i walczyli na boisku, musimy przejąć odpowiedzialność za to, co mówimy i robimy. Ja staram się to robić. Wiem, że sporo mówi się o naszej klęsce z Czarnymi Słupsk na własnym boisku. Biorę za nią odpowiedzialność. Z perspektywy czasu uważam, że źle przygotowałem drużynę do tego meczu. Za ciężko pracowaliśmy przed tym meczem, te jednostki treningowe nie były dobrze dopasowane i zawodnikom brakowało świeżości.

Jak się panu pracuje z doświadczonymi zawodnikami: Dylewicz, Hrycaniuk, Wołoszyn?

Rewelacyjnie. To są ludzie, którzy chcą ciężko pracować, są dobrym przykładem dla młodszych zawodników. Ostatnio Novak Musić powiedział mi, że on nie jest w stanie zrozumieć, jak to jest możliwe, iż cała wspomniana trójka z taką chęcią i zaangażowaniem przychodzi na każdy trening. Dla mnie - jako trenera - niezwykle cenne jest też ich rozumienie gry, taktyki i systemu.

Jakim trenerem jest Milos Mitrović?

Mam proste zasady i chcę, aby wszyscy się ich trzymali. Jestem otwarty na dialog z zawodnikami i rozmowy na każdy temat. Nie ma dla mnie głupich pytań. Jeśli mają lepszy pomysł ode mnie, mogę go zaakceptować, bo na końcu to oni będą go wykonywać na boisku.

CZYTAJ TAKŻE:
Krzysztof Szubarga: Kariera jak pstryknięcie palcem. Żałuję tylko jednego
Ma wszystko, by być gwiazdą PLK. W tle gorący temat!
Tak gwiazdor pożegnał się z mistrzem Polski. "O nim nie chcę mówić"
Ma papiery na grę, ale rywale... go lekceważą. "Jest jeszcze nikim"

Komentarze (0)