Sofia Ennaoui: Do rosołku był Małysz

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
To prawda, że coraz częściej lubi pani spędzać czas w samotności?

Na pewno tego nie widać gołym okiem, ale zmieniam się. Po starcie jestem absolutnym huraganem, ale przed - szukam ciszy. Mam takie chwile, kiedy chcę po prostu sama wyjść na spacer, nie lubię wtedy zamieszania, denerwuje mnie, kiedy ktoś czegoś ode mnie chce. Czasami zamawiam kawę i podziwiam widoki, czasami biorę ze sobą książkę i znikam. Romans, takie babskie nudy.

Motywują panią pieniądze?

Są gdzieś na dalszym planie. Kilka dni temu zajęłam trzecie miejsce podczas zawodów Diamentowej Ligi i nawet nie wiedziałam, jaka jest za nie nagroda. Musiałam spytać menedżera. Naprawdę nie miałam pojęcia, byłam zdziwiona kwotą. Kłamstwem byłoby jednak, gdybym powiedziała, że nie pracuję ciężko po to, by dobrze żyć. Nie wierzę nikomu, kto twierdzi, że nie chce zapewnić sobie odpowiedniego poziomu, to jakaś absolutna bzdura. Lubię to, co robię, przynosi mi to pieniądze, ale najpiękniejsze jest to, że daję radę jednocześnie spełniać swoje marzenia.

Czytam o pani: "Wodzirej na bankietach". Da się połączyć imprezy z profesjonalnym podejściem do sportu?

Wodzirej na bankietach po zawodach. To "po" jest tutaj kluczowe. Moje przygotowania są całkowicie święte, ale lubię imprezy kończące zmagania. Medalu w Berlinie nie zdążyłam jednak za bardzo celebrować, co pokazuje, że z medalami i większymi osiągnięciami przychodzi do głowy dużo więcej rozumu. Jestem bardzo młoda, przyznaję że tak jak innym zawodnikom mnie także brakuje normalnego, rozrywkowo-imprezowego życia, jednak sukcesy mi wszystko rekompensują. W trakcie przygotowań żyję jak mnich, pilnuję diety, nigdzie nie wychodzę. Nie chcę powiedzieć, że tego żałuję, bardzo się cieszę, że bóg dał mi taki talent i że mogę realizować się w swojej pasji, ale tak - czasami chciałabym mieć wolny weekend, wstać o której chcę i nie zastanawiać się tylko nad tym, co może mi zaszkodzić w drodze do celu.

To jest trudna droga?

Była, jest i będzie. U mnie w domu nigdy się nie przelewało. Nie chodziliśmy z bratem głodni, podręczniki też mieliśmy, ale wiedzieliśmy, ile kosztuje praca. Gdybym pochodziła z zamożnej rodziny, nie wiem czy jako piętnastolatce starczyłoby mi sił do tego, by się usamodzielnić. Pewnie byłabym trochę rozpieszczona, nie potrzebowałabym tak szybko wyrywać się z domu. Mnie codzienność ukształtowała, działała na moją korzyść, nauczyła wartości pieniądza. Doceniam, ile zarabiam. Oczywiście lubię zakupy, ale nie trwonię za dużo.

Pierwsze buty do treningów kupiła pani sobie ze swoich oszczędności. Naprawdę za 50 złotych?

Coś koło tego. New Ballance, ale używane. Takie buty, kupione za swoje, pozwalały mi trzymać nogi na ziemi i nie odlecieć. Dużo rzeczy do treningu, zanim dostałam kontrakt, kupowałam sama. Miałam stypendium dwieście, trzysta złotych, dostałam też wsparcie od Fundacji Moniki Pyrek, mało tego wszystkiego było, ale mogłam kupić sobie sprzęt i się jakoś utrzymać. Kiedyś po biegach przełajowych w Bydgoszczy podszedł do mnie starszy wolontariusz i poprosił o numer telefonu. Podobał mu się mój styl biegania, moje zacięcie do sportu. Oczywiście nie dałam mu numeru, ale w jakiś sposób udało mu się go zdobyć i napisał do mnie wiadomość z prośbą o numer konta. Wsparł mnie przelewając trzysta złotych, może odłożył z emerytury. To jedna z najpiękniejszych rzeczy, jaka przydarzyła mi się w życiu. Taki dar od serca, rzadko się zdarza, żeby nie chciano nic w zamian. Do dzisiaj mamy kontakt.

Szacunek do ciężkiej pracy to charakter czy można się tego nauczyć?

To chyba wynosi się z domu. Ja byłam zawsze bardzo dobrą uczennica, w gimnazjum nawet kujonem, prymusem. Miałam średnią pięć i pół. Mama zawsze wpajała mi, że nauka jest najważniejsza, ale słuchałam jej tylko do czasu, gdy zaczęłam uprawiać sport. Mój dzień był zawsze całkowicie zajęty. Chodziłam na angielski, rysowałam, brałam lekcje tańca, śpiewałam w kościelnym chórze. Kiedy wychodziłam z domu po śniadaniu, wracałam po dwunastu godzinach na kolację. Nie męczyło mnie to. Zajęcia dodatkowe, treningi - to wszystko zaspokajało moje ambicje, wszędzie było mnie pełno. Wydaje mi się, że dla dobra mamy i wszystkich w domu dobrze że nie byłam obecna przez cały czas. Jako dzieciak byłam nawet gorsza niż teraz, roznosiła mnie energia, a pod wieczór wracałam po prostu zmęczona intensywnym dniem i był spokój. Mama nauczyła mnie także ciężkiej pracy i zarabiania na siebie. Już po liceum nigdy nie obciążałam jej moimi finansami. Za swoje wyniki dostawałam stypendium, które pozwalało mi wynająć pierwszy mały pokoik w Szczecinie, żyłam skromnie, ale dawałam radę. Dumna jestem z tego, że sama do wszystkiego doszłam, nie byłam dla nikogo ciężarem. Myślę, że teraz to ja powinnam mamie wynagradzać ten czas, który poświęciła na moje wychowanie. Nauczyła mnie szacunku do siebie.

Co to znaczy?

Żeby znać swoją wartość. Zawsze słyszałam także, że nie wolno w życiu dać się przepychać innym osobom. Kiedy patrzę na mamę, to chciałbym być tak dobrym rodzicem dla swoich dzieci, jakim ona była i jest dla mnie. Odziedziczyłam po niej wiele takich typowo kobiecych cech. Jestem troskliwa, opiekuńcza aż do bólu, czasami aż przesadzam. Daję najbliższym całą miłość, jaka jest we mnie. Niestety po mamie jestem także nerwowa, zjada mnie perfekcjonizm. Chciałabym, żeby wszystko było zrobione dobrze. To pewnie może być denerwujące. Mama była nauczycielką w klasach 1-3, troszkę przenosiła to do domu. Nie chcę powiedzieć, że traktowała nas jak uczniów, raczej pokazywała takie zachowanie, jakie powinno być wzorem od wszystkich nauczycieli.

Jak godziła pani treningi z nauką?

Przez wiele lat w szkole wypracowałam sobie taką bazę, że w liceum, kiedy nie byłam na lekcjach nawet przez miesiąc, byłam w stanie zdać wszystkie zaległe sprawdziany w ciągu tygodnia. Nauka przychodziła mi bardzo łatwo, mam to chyba po tacie. Podobno był prymusem na Politechnice Szczecińskiej.

O dzieci miałem pani nie pytać, ale sama pani zaczęła.

Na pewno chciałabym mieć przynajmniej dwoje. Sama wiem, jak fajnie wychowuje się z rodzeństwem, a moi znajomi, którzy są jedynakami, narzekają na to, że nie mieli brata albo siostry. Nie chcę powiedzieć, że planuję dzieci, bo do planowania trzeba dwojga, potrzeba na to czasu, ale gdyby mi się teraz przytrafiło to szczęście i okazałoby się, że jestem w ciąży, to bym nie rozpaczała. Uwielbiam dzieci, bardzo chcę je mieć i tęsknię do normalnego życia. Na pewno przyjdzie taki czas, kiedy skończę biegać i założę szczęśliwą rodzinę.

Otwiera pani drzwi do spraw prywatnych rozmawiając o wychowaniu czy braku ojca, ale na pytanie o chłopaka, zamyka je pani z trzaskiem.

Bo to tajemnica. Zresztą mnie bardzo ciężko nawet na randkę zaprosić, jestem bardzo oporna. Jak ktoś mi się spodoba to na amen, dwoje ludzi czuje to od pierwszego kontaktu, że jest dla siebie. Wchodzę tylko w takie relacje, które rozpoczynają się od mocnego uderzenia serca, nie chcę nikomu robić bezsensownych szans i sprawdzianów. Zdaję się na intuicję.

Dlaczego zadedykowała pani srebrny medal z Berlina Włodzimierzowi Szaranowiczowi?

Bo jest jednym z moich ulubionych dziennikarzy. Zostałam wychowana na skokach, głos pana Włodka - mam nadzieję, że się nie obrazi, że tak go nazywam - towarzyszył mi przez całe dzieciństwo. Nie spędzałam go przecież tylko na zajęciach dodatkowych, w weekendy do rosołku był Adam Małysz, później Kamil Stoch. Stałam się także wielką fanką Justyny Kowalczyk. To chyba na teraz jedyny sportowiec, którego bardzo chciałabym poznać. To bardzo silna kobieta.

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×