Jeszcze rok temu myślał o rzuceniu łyżew. Pojedzie na igrzyska. "To wychodzi ponad moje wyobrażenia"

Newspix / Tomasz Jastrzebowski / Foto Olimpik / Na zdjęciu: Marek Kania
Newspix / Tomasz Jastrzebowski / Foto Olimpik / Na zdjęciu: Marek Kania

Polski łyżwiarz chciał jeszcze rok temu zakończyć przygodę z panczenami. W tym sezonie stanął jednak na podium Pucharu Świata i pojedzie na igrzyska. - Jakby mi ktoś o tym powiedział, to chyba bym go wyśmiał - mówi Marek Kania dla WP.

To jedno z największych pozytywnych zaskoczeń tego sezonu w łyżwiarstwie szybkim. 22-letni Marek Kania zanotował przeogromny postęp. W ciągu dwóch lat poprawił swój rekord życiowy na 500 metrów o 2,5 sekundy! Jednak jego występy w tym sezonie zaskoczyły największych optymistów.

Polski łyżwiarz w swoim debiucie w dywizji A podczas Pucharu Świata w Stavanger pojechał jak z nut. Stanął na najniższym stopniu podium na 500 metrów. A jeszcze rok temu... chciał zakończyć przygodę z łyżwiarstwem.

To bowiem wrotkarstwo było największą pasją 22-latka. By walczyć o miejsce w kadrze na igrzyska, zrezygnował ze swojego marzenia. Nie pojechał na mistrzostwa świata do kraju, w którym wrotkarstwo jest dyscypliną narodową. Jak się okazało, było warto. Marek Kania spełni inne swoje marzenie, bowiem wywalczył przepustkę na igrzyska w Pekinie.

Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: co było pierwsze: wrotki czy łyżwy?

Marek Kania, łyżwiarz i wrotkarz, medalista Pucharu Świata na 500 metrów w Stavanger: Zaczęło się od tego, że poszedłem do szkoły do Słomczyna, pochodzę przecież z Konstancina pod Warszawą, a to zaledwie 5 kilometrów drogi. Tam wybudowano, jeszcze kiedy chodziłem do szkoły, pierwszy tor wrotkarski, gdzie odbywały się wszystkie najważniejsze zawody. Chcieliśmy po prostu spróbować i zaczęliśmy jeździć. Nie byłem jednak jedyną osobą, bo myślę, że około połowy mojej klasy gdzieś tam się przewinęło.

Mi spodobało się bardziej i zostałem na dłużej przy tym sporcie. Po roku, dwóch treningów klub wyjeżdżał na łyżwy na Stegny, jeździliśmy tam w ramach zajęć. Tak się to wszystko zaczęło i później już oba sporty szły równolegle.

ZOBACZ WIDEO: 17-latek stracił rękę. To, co zrobił, zszokowało cały świat

To w jakim wieku pan zaczął treningi?

To była wczesna podstawówka. Ostatnio mama mi wysłała zdjęcie dyplomu pamiątkowego, który dawali w klubie za pobicie pierwszych życiówek. To był rok szkolny 2006/2007, czyli miałem wtedy zaledwie 8 lat.

Później jednak zakiełkowała w panu myśl o porzuceniu łyżew i skupieniu się tylko na wrotkarstwie. Skąd to się pojawiło?

Od samego początku bardziej ciągnęło mnie do wrotek. Trochę bardziej podobał mi się ten sport, wydawał mi się ciekawszy. Trochę lepiej też mi szło w nich niż na łyżwach. Wraz z rodzeństwem, bratem i siostrą, wyjechaliśmy do Włoch w listopadzie 2019 roku. Chcieliśmy trenować całą zimę, to pierwszy raz, kiedy ominęliśmy łyżwy przez sezon zimowy.

Później zaczęła się pandemia, ale cały czas trenowaliśmy. Tak nam się to spodobało, że jak wróciliśmy do Polski, to już chcieliśmy postawić wszystko na wrotki, cała nasza trójka. Nasz były trener, Bartosz Pisarek, namówił nas, żebyśmy chociaż wystartowali w mistrzostwach Polski zaplanowanych na koniec października 2020 roku.

Jakoś tak się złożyło, że po tym przygotowaniu całorocznym dla rolek, bez wchodzenia na lód poszło nam na tyle dobrze na mistrzostwach Polski, że Konrad Niedźwiecki mnie zauważył. Zdołał podłączyć mnie do sprinterskiej kadry i Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego za mnie zapłacił, więc mogłem sobie pojeździć. Stwierdziłem, że to dobra okazja, bo i tak w zimę ciężko w Polsce pojeździć na wrotkach. W porównaniu z Padwą jest tu troszkę zimniej, więcej śniegu. Moje wyniki poszły do przodu i na nowo poczułem pasję do łyżew.

Spodziewał się pan tak dobrych wyników w tym sezonie? Jest zdecydowanie lepiej, jeśli chodzi o czasy i miejsca?

Szczerze mówiąc to nie. Postępy, które zrobiłem już w poprzednim sezonie, były ogromne. Gdy udało mi się zejść poniżej 36 sek. na 500 metrów, to było dla mnie wielkie WOW. W marcu tego roku przyszła decyzja, że będę już oficjalnie członkiem kadry sprinterskiej. W sezonie 2020/2021 poprawiłem się o 1,3 sek. w ciągu kilku miesięcy. To się rzadko zdarza.

Jednak w tym sezonie nastąpiła poprawa o niemal jeszcze drugie tyle, bo o kolejne 1,2 sek. na 500 metrów. To wychodzi ponad moje wyobrażenia na temat tego sezonu. Nie spodziewałem medalu Pucharu Świata. Jakby mi ktoś o tym powiedział, to chyba bym go wyśmiał.

To trzecie miejsce dużo zmieniło w pana karierze?

Na pewno dało to poczucie, większą pewność siebie, że jestem w stanie rywalizować z tymi najlepszymi, że bardzo szybko doskoczyłem do czołówki. Na pewno to psychicznie podziałało na mnie pozytywnie.

Jest między wami duża rywalizacja w kadrze? W końcu o 3 miejsca na igrzyska walczyło 4 zawodników.

W kadrze cały czas panuje dobra atmosfera. Każdy wiedział, i miał to z tyłu głowy, że tylko trójka z nas będzie w stanie pojechać na dystans 500 metrów, który dla każdego z nas jest tym docelowym. Ja po raz pierwszy w tym roku spędziłem lato na łyżwach, najpierw w Tomaszowie Mazowieckim, potem w Heerenveen i atmosfera cały czas była bardzo dobra. Wszyscy się wspierają i panuje zdrowa rywalizacja. Mi się bardzo podoba w tej grupie.

A wiecie już, kto pojedzie na igrzyska?

Tak, nie ma jeszcze oficjalnych informacji, bo dopiero teraz się dowiedzieliśmy, ile miejsc mamy. Ta kwalifikacja na IO wygląda tak, że robi się miejsca dla kraju. W Polsce nigdy nie było dodatkowych kwalifikacji, więc ten, kto wywalczył prawo do startu, jedzie na igrzyska. Tak przynajmniej było w przeszłości i nie dostałem żadnej informacji, że w tym roku będzie inaczej. Jeżeli nic się nie zmieni, to na 500 metrów pojadę ja, Damian Żurek i Piotr Michalski, a na 1000 metrów Piotr Michalski i Damian Żurek.

A stawia pan sobie jakieś cele na Pekin?

Po prostu chciałbym dobrze przejechać ten bieg technicznie. Bardzo bym chciał, żeby taki cel był w mojej głowie. Nie wiem czy mi się to uda, bo to bardzo duże wyzwanie dla strony mentalnej. Często głowa może narzucić jakieś ograniczenia i przeszkodzić w osiąganiu dobrych wyników. Można za dużo od siebie wymagać. Nie chciałbym tego robić, ponieważ to wszystko może popsuć.

W Stavanger, kiedy zdobyłem medal, zrobiłem dokładnie to samo. Stanąłem na starcie i chciałem pokazać się z dobrej strony. Po raz pierwszy startowałem w grupie A, przed kamerami. Ja już byłem szczęśliwy, że znajomi, rodzina będą mogli mnie zobaczyć w telewizji. Nie narzucałem sobie, że ten bieg muszę przejechać szybko, by nikt się ze mnie nie śmiał. Ten wyścig wyszedł znakomicie i chciałbym tak pojechać na igrzyskach.

Sama kwalifikacja do Pekinu jest czymś więcej niż od siebie oczekiwałem. Celem na ten sezon było, by być w najlepszej czwórce sprinterów w Polsce i żeby pojechać do Stanów Zjednoczonych i Kanady na najszybsze tory na świecie. Kwalifikacja olimpijska jest dla mnie lekkim szokiem, jeszcze trochę nie dowierzam. Rok temu nawet o tym nie myślałem. Wiele się zmieniło w ciągu ostatnich kilku miesięcy i jestem bardzo szczęśliwy, że się udało.

Wiadomo, że te tory w Salt Lake City i Calgary są zdecydowanie szybsze. Duża jest różnica w jeździe na łyżwach tam od strony zawodnika?

Na pewno się czuje większą prędkość. Trzeba się bardziej wychylać na wirażach, inaczej się trzeba ułożyć na łukach. Jednak jeżeli chodzi o odczucia typowo łyżwiarskie co do lodu, to mam jeszcze trochę za mały staż. Trochę się ukrywam za bardziej doświadczonymi kolegami. Wchodzimy na tor jednego dnia i oni chwalą lód, że akurat tego dnia się dobrze jeździ. Ja wtedy mówię "No tak, macie rację". Kolejnego dnia mówią, że lód jest słaby, ktoś źle przygotował, szybko się szroni, a ja tak naprawdę nie widzę żadnej różnicy. Ja jeszcze nie czuję tego wszystkiego tak do końca. (śmiech).

Przez łyżwy nie mógł pan pojechać do Kolumbii na mistrzostwa świata na wrotkach. Bardzo duży żal był w panu z tego powodu?

Tak, bardzo długo się nad tym zastanawiałem, jak to zrobić. Bardziej się zastanawiałem nad tym, jak to ogarnąć, żeby jechać do Kolumbii i jak najmniej stracić z łyżew niż to, żeby zrezygnować ze startu w Ameryce Południowej. Kontaktowałem się z Konradem Niedźwieckim, Bartoszem Pisarkiem, prezesem Polskiego Związku Sportów Wrotkarskich.

O wszystkim przesądziły jednak zawody przedsezonowe w Inzell. Tam już pojechałem w podobnym czasie z pozostałą trójką naszych sprinterów. Zrodziła się nadzieja, że skoro jestem w stanie pojechać na ich poziomie, to szansa na igrzyska jest realna, może nie jest duża, ale jest realna. To już mi wystarczyło do tego, żeby odpuścić MŚ w Kolumbii i skupić się na tym, żeby wywalczyć sobie miejsce na Pekin. Chciałem ułożyć sobie to pół roku tak, żeby nie mieć sobie nic do zarzucenia. Odpuściłem sobie Kolumbię, na studiach wziąłem urlop dziekański i skupiłem się wyłącznie na sporcie. Jak się okazało, to był słuszny wybór.

Mało jest jednak takich krajów, które tak żyją wrotkami, jak Kolumbia. Pojechanie na zawody tam to jedno z pańskich marzeń?

Tak, myślę że dla większości wrotkarzy. Mój brat pojechał do Kolumbii i z jego relacji to jest jeszcze lepiej niż sobie to wyobrażałem. Tam ten sport przegrywa popularnością chyba jedynie z piłką nożną. To jeden ze sportów narodowych. Już na 2-3 dni przed zawodami na torze jest dużo dzieciaków z lokalnego klubu, wielu kibiców, którzy chcą zdjęcie, autograf, niektórzy chcą zamienić dwa zdania. Na każdym treningu telewizja, na zawodach pełne trybuny. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie mi dane w tym uczestniczyć.

Czyli wzorem Barta Swingsa (wicemistrz olimpijski na łyżwach w biegu ze startu wspólnego i wielokrotny mistrz świata w wrotkarstwie - przyp. red.) chciałby pan łączyć starty na łyżwach i wrotkach?

Oczywiście. Na razie nawet nie myślę o rzucaniu jednej z dyscyplin, by postawić na drugą.

Czytaj więcej:
Rosyjski buntownik wraca do gry. Czy będzie zachwycał w Turnieju Czterech Skoczni?
Ogromny kryzys znanego skoczka. Jest po prostu fatalnie

Komentarze (0)