Polska piłka wciąż ma twarz kibola z drewnianą pałką. W pierwszej i drugiej dekadzie XXI wieku przeszliśmy nieprawdopodobną transformację infrastrukturalną, ale szeroko pojęte środowisko kibicowskie zatrzymało się w latach 90. ubiegłego stulecia i nic nie wskazuje na to, by miało zrobić skok cywilizacyjny.
Dla stadionowych bandytów (bo jak ich inaczej nazwać?) nie ma znaczenia, czy katują drugiego człowieka między drewnianymi ławkami ustawionymi na ziemnym wale, czy - jak w czwartek w Gdańsku - polują na swoje ofiary na nowoczesnej arenie wybudowanej za blisko miliard złotych. Publicznych.
To, co wydarzyło się w czasie meczu Lechia Gdańsk - Akademija Pandev (4:1) lotem błyskawicy obiegło Europę i przyniosło Polsce ogromny wstyd. Znajomi dziennikarze, od Portugalii po Izrael, pytali nas, czemu stado rozjuszonych chuliganów wpadło między swoich i sprawiło, że kilka tysięcy osób - w tym kobiet i dzieci - w popłochu rzuciło się do ucieczki. Więcej TUTAJ.
ZOBACZ WIDEO: Pożegnanie Artura Boruca. "Wytworzyła się rysa"
Kto zna historie Heysel czy Hillsborough, ten wie, że w takich sytuacjach nie potrzeba wiele więcej, by doprowadzić do tragedii. Władze Lechii mają gigantyczne szczęście, że najczarniejszy scenariusz się nie zrealizował. A propos klubu... Skontaktowaliśmy się z gdańską policją, by usłyszeć, że "organizator imprezy nie zawnioskował o wejście na stadion policjantów".
W takim razie, co jeszcze musiałoby się stać, żeby klub poprosił policję o interwencję?! Nie wystarczyło, że uzbrojeni przestępcy najpierw zdemolowali stadionowy pub, a następnie - jak podała interia.pl - ruszyli w pościg za pracującymi w nim ochroniarzami, a przy okazji sterroryzowali zdezorientowanych kibiców i doprowadzili do przerwania meczu?
Tak wygląda teraz stadionowy Pub T29. pic.twitter.com/4SEoy8Boi5
— lechia.gda.pl (@lechiagdapl) July 7, 2022
Zresztą, to nie była zwykła stadionowa awantura, tylko - jak można usłyszeć w Gdańsku - iście gangsterskie porachunki, bo chuliganom Lechii po prostu miał się nie spodobać nowy właściciel lokalu i wynajęci przez niego ochroniarze. Tym bardziej: dlaczego Lechia nie zdecydowała się na interwencję policji? Żeby nie doprowadzić do eskalacji - ktoś odpowie.
I niestety będzie miał rację. Kluby są sterroryzowane przez chuliganów. To oni tak naprawdę rządzą polską piłką i będą rządzić nadal, bo nie ma nikogo, kto przeciwstawiłby się ich dyktatowi. Kto próbował, był wyprowadzany z błędu i albo szedł na zgniły kompromis, albo uciekał z klubu.
Chuligani poczuliby się "sprowokowani" wejściem policji, a jak znam stadionowe zachowania, to ci sami kibice, którzy na ich widok salwowali się ucieczką, teraz stanęliby z nimi ramię w ramię przeciwko stróżom prawa.
Ponadto Lechię spotkałyby konsekwencje wezwania służb, a to ostatnie, czego stojący u progu zmian właścicielskich klub potrzebuje. Trybuny mają swoje sposoby na zohydzenie życia działaczom. Niekończące się racowiska, przerywanie meczów, "rozmowy motywacyjne" i wizyty na treningach, bojkoty...
Chuliganom wydaje się, że wolno im wszystko, a bezkarność tylko utwierdza ich w tym przekonaniu. Dlatego ostrzeliwują racami, kradną (flagi), demolują stadiony i traktują trybuny jak forum, na którym zabierają głos na tematy polityczne, nakładają infamię na "konfidentów" i chełpią się przestępstwami, a nawet morderstwami (ale ten poziom zbydlęcenia osiągnęli do tej pory tylko w Krakowie).
Czasem na stadionie zastanawiam się, czy przyszedłem na mecz, czy na seans 6D kolejnego przejaskrawionego gangsterskiego filmu Patryka Vegi. "Pozdrowienia do więzienia" stały się nieodłącznym elementem meczów do tego stopnia, że mało kogo oburza już ta litania ksyw kryminalistów.
W sprawie wydarzeń na meczu Lechia - Akademija policja poinformowała, że "funkcjonariusze wyjaśniają okoliczności zdarzenia, przesłuchują świadków, zabezpieczają zapisy z kamer monitoringu, prowadzą oględziny i ustalają dane uczestników".
Napastnicy nie zaprzątali sobie głowy takimi szczegółami, jak zasłonięcie twarzy, ale nie łudzę się, że zostaną ukarani. Gdy w 2017 roku chuligani Cracovii ostrzelali racami sektor kibiców Wisły, nie został zatrzymany żaden ze sprawców. Właściciel klubu Janusz Filipiak nie mógł w to uwierzyć.
— MaciejKmita (@kmita_maciej) December 13, 2017
- Jako prezes nie mam żadnych narzędzi, żeby wyegzekwować porządek na stadionie. Nie mamy policji, nie mamy sądów. Monitoring przekazujemy i robimy wszystko tak, jak należy - mówił, dodając: - Czemu ci ludzie, którzy byli w dobrze zdefiniowanym sektorze, nie zostali od razu na miejscu aresztowani? Oni sobie spokojnie wyszli ze stadionu.
Odpowiedzi nie usłyszał. Sam podjął (kolejną już) krucjatę przeciwko chuligaństwu, co zakończyło się... kilkumiesięcznym bojkotem klubu przez kibiców. W końcu milioner musiał iść na układ z kibolami. A dwa i pół roku później sprawa została zamknięta. Jedynym oskarżonym był były dyrektor ds. bezpieczeństwa Cracovii, który i tak został uniewinniony...
Bez koalicji rządu, piłkarskich władz, klubów i służb oraz odważnych zmian w prawie nikt w pojedynkę nie przerwie dyktatury kiboli. Na razie wspólnego frontu nie ma, więc kluby idą na zgniłe kompromisy w imię względnego spokoju na trybunach, bo konflikt z chuliganami może mieć dla nich konsekwencje znacznie poważniejsze niż kilkaset tysięcy złotych kary od UEFA albo zamknięcie stadionu na jeden czy dwa mecze.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty