Jak pacjent po ciężkiej chorobie [OPINIA]

WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Robert Lewandowski, Wojciech Szczęsny, Jan Bednarek
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Robert Lewandowski, Wojciech Szczęsny, Jan Bednarek

To się właśnie skończyło. "Lewy" nadal będzie liderem kadry, nadal groźnym napastnikiem, ale musimy się przyzwyczaić, że tych goli będzie strzelał już mniej. Na pewno nie seriami.

Z Albanią (1:0) nie zagraliśmy porywająco. To nie był mecz i zgrupowanie kadry, kiedy reprezentacja mogła nas zachwycić. Nie po serii trzech bezdyskusyjnych porażek (z Argentyną 0:2, Francją 1:3 i Czechami 1:3), nie po wielkim pęknięciu wewnątrz drużyny, nie zaraz po tym, jak tę kadrę przeorała afera premiowa. Nie tuż po tym, jak doszło do zmiany pokoleniowej w reprezentacji i kilku starszych piłkarzy nie zostało powołanych.

Dlatego doceniam, że w meczu przeciwko Albanii reprezentacja Polski zachowywała się jak pacjent po ciężkiej chorobie. Taki, który wie, że niedawno się boleśnie przewrócił, że ma mało sił, że łatwo traci równowagę, że musi ograniczyć się do rzeczy najprostszych. Stawia kroki ostrożnie, powoli, z rozwagą. I właśnie na tym polega mądrość, by mierzyć siły na zamiary.

Brawa dla Fernando Santosa, że potrafił tę grupę ludzi, których dopiero co poznał, pozbierać do kupy. Tchnąć w nich życie, dodać im wiary i nadziei w to, że dadzą radę. Porażka z Albanią zepchnęłaby tę drużynę w otchłań. Przez całe trzy miesiące poszczególni kadrowicze byliby grillowani, każde ich zagranie byłoby rozbierane na czynniki pierwsze, a w mediach odbywałby się festiwal tęsknoty za Krychowiakiem, Glikiem i Grosickim.

ZOBACZ WIDEO: Zaczęła krzyczeć do Messiego na autostradzie. Tak zareagował

Dzięki skromnemu zwycięstwu z Albańczykami Santos kupił sobie może nawet pół roku spokoju, bo w czerwcu gramy tylko jeden mecz o punkty, z Mołdawią. Będzie czas, by popracować, by lepiej poznać piłkarzy i polską mentalność.

Mądrością Santosa było to, że po meczu w Pradze nie spalił na stosie ani Jana Bednarka, ani Jakuba Kiwiora, ani Karola Linettego. Dał chwilę zagrać nawet Sebastianowi Szymańskiemu. A przecież gdyby w poniedziałek portugalski trener zrezygnował z tych piłkarzy, żaden kibic by się o nich nie upomniał. Przecież każdy z tych zawodników był umoczony w blamaż w Pradze. A mimo to dostali drugą szansę. Właśnie po to, żeby ich nie stracić, żeby nie zostali w pamięci kibiców jako ci, którzy się skompromitowali z Czechami.

Kiwior z Bednarkiem zaliczyli z Albanią występ dyskretny. Grali tak, żeby się nie pomylić (na ich tle Bartosz Salamon to był profesor). Ale już Karol Linetty zagrał mecz wybitny. W środku pola był lepszy niż Piotr Zieliński, choć mało kto by się tego spodziewał, patrząc na potencjały obu zawodników. Linetty wiedział, że spotkanie z Albanią to jego ostatnia szansa. Albo ją wykorzysta, albo na następne powołanie będzie musiał czekać do kolejnej zmiany selekcjonera, czyli pewnie kilka lat. W poniedziałkowy wieczór na Narodowym pomocnik Torino nie był już tym "Karolkiem" - jak nazywał go Nawałka - tylko rozgrywającym z krwi i kości. Biegał, walczył, odbierał piłkę rywalom i przede wszystkim był odważny. Takiego środkowego pomocnika ta reprezentacja potrzebuje.

Reprezentacja zmienia się na naszych oczach. I - po raz pierwszy od dawna - mam wrażenie, że idzie to w dobrym kierunku. Choć na razie to raczej intuicja niż twarda wiedza, bo co można powiedzieć po dwóch meczach? Tu wszystko jest nowe, a najbardziej cieszy fakt, że jest inne niż to, co proponował Czesław Michniewicz. To zupełnie odmienny pomysł na reprezentację, inna filozofia futbolu.

Imponujące jest to, że Fernando Santos tak szybko zorientował się, co tu jest grane. Potrafił wyciągnąć wnioski, dokonać zmian i nie stracił spokoju. Jego rodak Paulo Sousa na tym samym etapie (a nawet dużo później) motał się od ściany do ściany i popełniał gafę za gafą. Santos szybko się uczy.

Nowe jest też to, że żaden z kilku ostatnich selekcjonerów nie dostał tak słabego Lewandowskiego jak Fernando Santos. Kolejni trenerzy kadry mogli przypinać sobie ordery, bo Robert na własnych plecach, często w pojedynkę, wnosił naszą reprezentację do finałów mistrzostw Europy i mundiali. Ale to się właśnie skończyło. "Lewy" nadal będzie liderem kadry, nadal groźnym napastnikiem, ale musimy się przyzwyczaić, że tych goli będzie strzelał już mniej. Na pewno nie seriami i nie w każdym meczu. Lewandowski będzie potrzebował większego wsparcia drużyny. Dlatego coraz częściej będziemy spoglądać w kierunku Karola Świderskiego. Z Albanią to on był najlepszy. Nie tylko strzelił gola, ale też niesamowicie harował na całym boisku.

Postawię tezę, że Świderski niebawem może wejść w buty Roberta. Choć to duży rozmiar, "Świder" daje nadzieję, że właśnie on się w butach "Lewego" nie utopi. Ważne jest też to, że Santos wygrał trudny mecz z Albanią, mimo że dwaj najlepsi piłkarze kadry - Zieliński i Lewandowski - zagrali słabiej. Bo udało się rozłożyć akcenty także na innych zawodników. W dobrych drużynach odpowiedzialność za wynik nie spoczywa wyłącznie na barkach liderów. A przecież reprezentacja Polski pod wodzą Santosa ma być w końcu dobrą drużyną.

Pewnie, że jest wiele niedoskonałości, że męczymy się w ataku pozycyjnym, że gramy za wolno, że były momenty, gdy drżeliśmy o wynik. Jest dużo do poprawy, ta reprezentacja musi się jeszcze dużo uczyć. To oczywiste. Ale nareszcie mam poczucie, że w końcu mamy nauczyciela, który wie, o co chodzi. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. O poprzednikach nie dało się tego powiedzieć.

Dariusz Tuzimek, felietonista WP SportoweFakty

Czytaj też:
Mecz z Czechami to potwierdził. Polski talent zgubił formę [OCENY]
Trener odpowiada Fernando Santosowi. "Nie zgadzam się"

Źródło artykułu: WP SportoweFakty