Był w Polsce wielką gwiazdą. Ucieczka z kraju wyszła mu bokiem

Newspix / Dariusz Hermierz / Na zdjęciu: Jan Banaś
Newspix / Dariusz Hermierz / Na zdjęciu: Jan Banaś

Byli nazywani "zdrajcami Polski". Wyjeżdżali z kraju w poszukiwaniu lepszego życia. Piłkarze, którzy mieli nadzieję na świetlaną przyszłość na Zachodzie, nie zawsze kończyli dobrze. Jednego oszukał nawet... własny ojciec.

W komunistycznej Polsce wyjazd za granicę nie był tak prosty, jak ma to miejsce dziś. Paszporty wszystkich obywateli leżały bowiem w szufladach biur urzędników państwowych. By je czasowo otrzymać, należało z pokorą i szacunkiem odnosić się do partii i całego systemu politycznego. Piłkarze nie byli traktowani dużo lepiej w kwestii emigracji. Toteż młodym zawodnikom zdarzały się nielegalne ucieczki na Zachód, a najczęstszym kierunkiem dezercji była sąsiednia Republika Federalna Niemiec, ale przewijały się także inne kraje, nie tylko europejskie. Zawsze wiązało się to z ryzykiem, a więc traktować to należy jako akt sporej odwagi. Nie wszystkim również owa decyzja się opłaciła.

Szlak przetarli pod koniec 1957 roku gracze dwóch najznamienitszych śląskich klubów: młody bramkarz Herbert Pohl i dobiegający trzydziestki pomocnik Eryk Nowara. Przypadki te zostały w polskich mediach przemilczane, a służby ochrzciły wymieniony duet "zdrajcami ojczyzny", choć Nowara po kilkunastomiesięcznej walce uzyskał pozwolenie na grę w TUS Lintfort, o czym dowiedzieć się można było jednak wyłącznie z niemieckiego "Kickera".

Cwany ojciec z odzysku

Dekadę później z bytomskiej Polonii zdezerterował Jan Banaś, ale nie powodowały nim względy polityczno-finansowe. Historia Banasia dowodzi, że nawet rodzina może wpędzić w tarapaty, które ciągnąć będą się przez lata. Ojciec urodzonego w Berlinie reprezentacyjnego obrońcy był czystej krwi Niemcem, z Polską defensora związało pochodzenie matki. Jeszcze zanim mały Hans-Dieter (bo pod takim imieniem figurował przez całą młodość Jan) przyszedł na świat, tata okazał się bigamistą i rzekomo poniósł śmierć w czasie II wojny światowej.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: o Polaku wciąż pamiętają. Zapisał się w historii klubu

Gdy Banaś stał się szerzej znany i dostał do kadry narodowej, po jednym z meczów, transmitowanych także w Niemczech zgłosił się do niego "martwy" od ponad dwóch dekad ojciec. Nagabywał syna, aż ten w końcu dał się namówić na odłączenie od drużyny w Goeteborgu przy okazji meczu z tamtejszym Norrkoeping w 1967 roku.

Uciekinierami zostali również Norbert Pogrzeba i Konrad Bajgier. Azyl znaleźli w miejscowości Hof. Pobyt Hansa-Dietera w Niemczech trwał kilka miesięcy, w których trakcie dały o sobie znać prawdziwe intencje odnalezionego cudownie po latach ojca piłkarza. On właśnie wszedł w buty agenta reprezentanta Polski i dogadywał się z klubami niejako w imieniu Banasia. Kiedy podobno dopiął już (nieznane po dziś dzień) szczegóły, wręczył synowi dokument, nazywany dziś przez samego zainteresowanego "cyrografem".

Szkopuł w tym, że zgodnie z treścią pisma samozwańczemu przedstawicielowi defensora należało się 10% zysków jako "ekwiwalent za wychowanie". W zestawieniu z prawdą wygląda to nadzwyczaj groteskowo. I tamto wydarzenie otrzeźwiło Jana, który porozumiał się z kolegami oraz prezesem klubu, w którym trenował. We czwórkę wsiedli do auta i pomknęli w kierunku Kolonii, gdzie trio z Bytomia przeszło testy. Mimo pozytywnych odczuć władz FC Koeln przepisy okazały się nie do obejścia i chcący grać w piłkę, a nie poprzestawać na treningach Banaś zmuszony został do powrotu na łono ojczyzny. Po latach przyczyny emigracji skomentował:

Miałem ojca Niemca, który to wszystko wymyślił, przyjechał, zabrał mnie. Obiecywał mi złote góry i tak to się skończyło.

Wisiało nad obrońcą widmo zwyczajowej w takich sytuacjach dwuletniej karencji, której jednak za wstawiennictwem gen. Jerzego Ziętka, "syn marnotrawny Polonii Bytom" uniknął. Najdotkliwszą konsekwencją, która zaważyła na reprezentacyjnym niespełnieniu Banasia, stał się zakaz wyjazdów za zachodnią granicę Polski. Odebrał on atakującemu szansę przyłożenia ręki lub raczej nogi do największych sukcesów Orłów Górskiego: złota olimpijskiego w Monachium i srebrnego krążka przywiezionego z mundialu w RFN. Sam Banaś do dziś żałuje porzucenia ojczyzny, a za główny powód żalu uważa powyższą sankcję.

Zdrowie nie pozwala mu na dalszą działalność w świecie futbolu, ale jeszcze nie tak dawno szkolił młodzież w Gwarku Zabrze. O losach 73-latka nakręcono film "Gwiazdy", który ma w niedługim czasie ma wejść na ekrany kin.

Nie najlepiej wyszli na zatrzaśnięciu za sobą drzwi samochodu odjeżdżającego z bawarskiego miasteczka inni pasażerowie. Bajgier z opuszczoną głową zawitał do Polonii, a Pogrzeba podążył zupełnie odmienną drogą. Zamiast pożegnać się z marzeniami o grze poza granicami ojczyzny, wylądował w amerykańskiej NASL. Szatnię St. Louis Stars dzielił przez rok m.in. z Dragoslavem Sekularacem - znanym reprezentantem Jugosławii. Nim zawiesił buty na kołku, grał jeszcze przez 4 lata w Europie, a konkretnie holenderskim NAC Breda.

Co ciekawe oficjalna wersja losów napastnika z Bytomia sugerowała, że miał on zachorować, co poskutkowało utratą pracy. Celem rozpowszechniania owej kłamliwej wiadomości zapewne była przestroga dla prawdopodobnych następców bytomskiej trójki.

Pierwszy Polak z pucharem

Ostrzeżenie nie przyniosło skutku i z PRL-u zwiewali kolejni: Waldemar Słomiany (ledwie tydzień po Banasiu), Helmut Dudek, Henryk Broja. Pierwszego z wymienionych pod koniec lat 60. śledziła bezpieka korzystając z informacji TW „Freda”, który oskarżył dawnego defensora Górnika Zabrze o pośrednictwo w wysyłce paczek do Polski. Kontroli poddano więc osobistą korespondencję gracza Schalke, która dowodziła o godnych apanażach Słomianego.

Wartą odświeżenia postacią jest Helmut Dudek. Zapomniany, acz wcale nie słaby piłkarz niegdyś grający w Szombierkach Bytom. Jako 19-latek udał się z wycieczką do Jugosławii. Odnalazł się dopiero po dwóch latach, gdy dołączył do bardzo silnej w owym czasie Borussii Moenchengladbach. W jej barwach rozegrał niewiele meczów, ale w sezonie 1978/79 zapisał na swoim koncie jako pierwszy Polak europejskie trofeum - Puchar UEFA. Nie dane mu było wystąpić w finale, ale w trakcie wcześniejszych faz czterokrotnie wchodził na boisko (w tym 3 mecze w pełnym wymiarze, raz zmienił kolegę w drugiej połowie).

Na początku lat 80. w pył rozpadł się skład zabrzańskiego Górnika przetrzebionego kolejną falą ucieczek. W krótkim czasie po lepsze życie wyemigrowało sześciu ważnych członków ekipy: Niemcy jako miejsce dalszego życia wybrali broniący bramki Waldemar Cimander, Zbigniew Rolnik oraz Joachim Hutka. Ostatni z wymienionych przejawiał wielki talent, więc jego strata szczególnie mocno zabolała klub z Zabrza. Francję z marnym efektem podbić chcieli Ireneusz Lazurowicz wraz z Bernardem Jarziną, a w Szwajcarii zakotwiczył doświadczony piłkarz drugiej linii Emil Szymura.

Uciekli i zostali

Największy rozgłos zyskała wtedy sprawa innego Ślązaka - Rudolfa Wojtowicza. Uważany za jeden z większych talentów na swojej pozycji, obrońca Szombierek zakotwiczył w Austrii. Do igrania z PRL-owskim prawem zmusiła go historia ojca, który wcześniej zatrzymał się w Niemczech, które również zostały ostatecznym celem wędrówki Rudolfa. Śląska prasa sportowa, a mianowicie katowicki "Sport" skomentował: "Wójtowicz wyjechał nagle i należy się domyślać, gdzie go poniosło".

Defensor podczas 10 lat gry dla Fortuny Duesseldorf, a potem Bayeru Leverkusen ugruntował swą markę na tyle, że pracuje za naszą zachodnią granicą do dziś. Aktualnie sprawuje funkcję szefa skautingu w VfL Wolfsburg.

Wójtowicz zapoczątkował całą plejadę tych uciekinierów, którzy po zakończeniu karier nie silili się na powrót, gdy komunizm odszedł w niepamięć. Obowiązywał stan wojenny, gdy Roman Geszlecht w trakcie wyjazdu na mecz młodzieżówki oderwał się od drużyny. Po wyrwaniu się z Sosnowca zmienił zapis nazwiska na bardziej niemiecki "Geschlecht".

Przeszkody nie stanowił fakt, że słowo to w tamtejszym języku oznacza po prostu „płeć”. W naszym kraju rozpowszechniono krzywdzącą plotkę, jakoby wraz z towarzyszem ucieczki Wenantym Fuhlem zostali przyłapani na kradzieży. Choć komunizm nad Wisłą chylił się ku upadkowi, to granicę nad Odrą przekraczali następni: Aleksander Famuła czy Jarosław Biernat.

Pod względem szumu wokół wyjazdu przebił ich Marek Leśniak - trzeci Polak, który wyemigrował nielegalnie, by grać w Leverkusen. Organizacją przewyższył zdecydowanie poprzedników, gdyż wcześniej porozumiał się z Bayerem, by przedstawiciel klubu "przechwycił" go w Danii.

Tak też się stało, a dodatkowo za wstawiennictwem Ministra Sportu, a późniejszego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego 24-latkowi darowano karencję, jak i obowiązkową służbę wojskową. Wiemy, że polegałaby ona na grze w Legii Warszawa. Istnieje, poparta dowodami, hipoteza, że w zamian wojsko otrzymało tony lekarstw z fabryki Bayeru.

Decyzja o emigracji na 2 lata odebrała Leśniakowi możliwość reprezentowania ojczyzny na arenie międzynarodowej. Choć nie strzelał dla "Aptekarzy" w tempie wystrzałów z karabinu maszynowego to miał pewne miejsce w drużynie przez całe trzy lata pobytu na BayArena. Następnie grał i trenował w niższych ligach, do niedawna dzierżył stery w SpVgg Olpe.

Sam przeciwko wszystkim

Ostatnią z głośnych spraw sprowokował Andrzej Rudy. PRL-owski ustrój chwiał się już w posadach, a wątek zawodnika Pogoni Szczecin stanowił doskonały temat zastępczy. Władze nie omieszkały więc przepuścić okazji do zrównania pomocnika z ziemią. Rudy zwiał ze zgrupowania przed meczem sparingowym z drużyną ligi włoskiej, rozgrywanym w listopadzie 1988 r. na San Siro. Metą jego podróży, tradycyjnie miały być Niemcy. Owa rejterada wywołała rozgoryczenie innych uczestników zgrupowania w hotelu o wdzięcznej nazwie „Leonardo da Vinci”.

Dziennikarze też wylali wiadro pomyj na uciekiniera. Rudy nie ustawił się tak dobrze, jak choćby Leśniak. Klubu szukał dosyć długo – następne pół roku, aż do jesieni 1989 r. nie kopał piłki. Wprawdzie do dziś utrzymuje, że niewiele brakło, by włożył koszulkę Bayernu, a rozmawiał i z AS Monaco. Ostatecznie musiał się zadowolić grą w FC Koeln. Po latach w Bundeslidze zasłużył sobie na transfer do Ajaksu Amsterdam, w którym był pierwszym Polakiem. Obecnie, jak inni wymienieni, para się trenerką.

Losy dezerterów były różne, ale dziś nie różnią się diametralnie od „zwykłych” imigrantów. Niektórzy, jak Banaś, podjęli złą decyzję i dziś nie postąpiliby w ten sposób. Inni zaś – Leśniak czy Wójtowicz z powodzeniem ułożyli sobie życie na obczyźnie, a o powrocie w rodzinne strony zdają się nie myśleć. Różnią ich tylko od reszty wspomnienia z piłkarskich boisk Niemiec czy Francji oraz w wielu przypadkach obecność w kartotekach SB.

Czytaj więcej:
Legia poznała rywala w 1/16 finału LKE. Bukmacherzy ocenili szanse Wojskowych

Źródło artykułu: RetroFutbol