Artem Dowbyk został absolutną rewelacją ostatniego sezonu La Liga. Ukraiński napastnik, który wcześniej dobrze radził sobie jedynie w swojej ojczyźnie, świetnie wprowadził się do nowych rozgrywek i stał się kluczowym elementem Girony. Bez bramek zdobywanych przez 26-latka klub z Katalonii z pewnością nie byłby w stanie notować tak imponujących rezultatów.
Nieprzypadkowo Dowbyka nazywają w Hiszpanii "maszyną". W kontekście świetnie przygotowanego fizycznie snajpera padają również porównania do Erlinga Haalanda, a chrapkę na niego mają największe europejskie kluby.
Świetny sezon Artem Dowbyk przypieczętował zdobyciem Trofeo Pichichi, które przejął po Robercie Lewandowskim. Jeszcze na kolejkę przed końcem rozgrywek wydawało się, że nagroda trafi w ręce Alexandara Sorlotha, który w 37. serii gier strzelił cztery gole w meczu z Realem Madryt (4:4).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kuriozalny błąd w finale! Na szczęście jej wybaczyli
Dzięki temu Norweg odskoczył piłkarzowi Girony na dwa trafienia, ale w spotkaniu ostatniej kolejki przedwcześnie opuścił boisko z powodu kontuzji. Dowbyk postanowił to wykorzystać i udowodnił, że nie istnieją dla niego rzeczy niemożliwe.
W starciu ze zdegradowaną już Granadą (7:0) popisał się hat-trickiem, który zapewnił mu koronę najlepszego strzelca rozgrywek. W swoim premierowym sezonie na hiszpańskiej ziemi zdobył 24 bramki. To największy sukces ukraińskiego napastnika od czasów świetności Andrija Szewczenki.
Transfer do Ekstraklasy, który nie doszedł do skutku
Historia Artema Dowbyka mogła jednak potoczyć się zupełnie inaczej. W 2017 roku zainteresowana jego sprowadzeniem była bowiem... Wisła Kraków. Nastoletni napastnik zakończył wówczas swój pierwszy udany sezon w barwach Dnipro Dniepropietrowsk, ale nie przedłużył kontraktu z ukraińskim klubem i stał się wolnym zawodnikiem.
"Biała Gwiazda" ostatecznie nie zdecydowała się jednak skorzystać z okazji, a kluczowe w tym kontekście miały być zbyt wysokie opłaty związane z ekwiwalentem i prowizją, które Wisła musiałaby ponieść w związku z transferem Dowbyka. Patrząc jednak na dalsze losy napastnika, trudno zakładać, że akurat w tamtym momencie Ukrainiec wprowadziłby nową jakość na boiska Ekstraklasy.
Zagraniczne rozczarowanie
Zamiast do Krakowa, Dowbyk trafił wtedy do FC Midtjylland. Jego przygoda w Danii nie należała jednak do najbardziej udanych. Wpływ na to miała również poważna kontuzja zerwanych więzadeł w kolanie, ale patrząc na jego liczby, można było pozwolić sobie na konkluzję, iż zagranicą przeszedł negatywną weryfikację.
Dowbyk nie mógł liczyć na grę w podstawowym składzie ani w Midtjylland, ani podczas wypożyczenia do SonderjyskE. Łącznie w trakcie dwóch i pół roku spędzonych w Danii zdobył zaledwie trzy bramki na najwyższym poziomie rozgrywkowym.
Moment, który Dovbyk zapamięta do końca życia
Lepszą wersję Artema Dowbyka mogliśmy oglądać dopiero po jego powrocie na Ukrainę. Snajper został napastnikiem SK Dnipro-1 i niemal z marszu odzyskał radość z gry w piłkę.
W 2021 roku zdołał nawet na moment zwrócić na siebie uwagę całego świata. W meczu 1/8 finału Mistrzostw Europy, w którym Ukraina mierzyła się ze Szwecją, wszedł na boisko z ławki rezerwowych i bramką zdobytą w 121. minucie spotkania zapewnił swojej reprezentacji awans do kolejnej fazy rozgrywek. Pobił tym samym rekord należący wcześniej do Michela Platiniego, który podczas europejskiego czempionatu w 1984 roku strzelił gola w 119. minucie.
Wspomniany mecz ze Szwecją był dla Dowbyka dopiero trzecim, a zarazem jedynym podczas Euro występem w kadrze narodowej. Co jednak ciekawe, napastnikiem już wtedy zainteresowały się m.in. kluby z Ligue 1.
Najlepsza wersja ukraińskiego snajpera
Zanim jednak Artem Dowbyk zdecydował się na kolejny zagraniczny wyjazd, postanowił udowodnić swoją wartość w ojczyźnie. Sezon 2021/2022, w którym zaczął imponować skutecznością, został jednak przerwany przez spadające na kraj rosyjskie bomby.
Wojna niewątpliwie odcisnęła swoje piętno na odradzającym się Artemie Dowbyku, ale gdy w niezwykle trudnych okolicznościach ukraińskie kluby wznowiły rozgrywki, występujący wówczas w Dnipro-1 napastnik powrócił do seryjnego strzelania goli. W swoim ostatnim sezonie w ojczyźnie zdobył 24 ligowe bramki, do których dołożył pięć trafień na poziomie europejskich pucharów.
Świetne statystyki Artema Dowbyka skłoniły działaczy Girony do wyłożenia na jego transfer 7,75 miliona euro, co stanowi klubowy rekord. Nikt chyba jednak nie zakładał, że 26-letni zawodnik zostanie królem strzelców rozgrywek już w swoim pierwszym sezonie w La Liga, wyprzedzając m.in. Roberta Lewandowskiego.
Dowbyk momentami był wręcz spektakularny. W pamięci kibiców z Katalonii z pewnością na długo pozostanie chociażby jego hat-trick zanotowany w styczniowym starciu z Sevillą. Do zdobycia trzech bramek Ukrainiec potrzebował wtedy zaledwie…sześciu minut.
Rewelacyjne wyniki Girony są zatem w dużej mierze zasługą niezwykle skutecznego napastnika. Klub z Katalonii ostatecznie uplasował się na 3. miejscu w lidze hiszpańskiej.
W najbliższym czasie Artem Dowbyk będzie miał okazję zaprezentować swoje możliwości podczas Euro 2024. Reprezentacje, którym przyjdzie zmierzyć się z Ukrainą, mają prawo się obawiać. Gracz Girony zapracował na status jednego z najbardziej pożądanych napastników w Europie.
Mecz Polska - Ukraina w piątek o godz. 20:45. Transmisja w TVP 1, dostępnym na platformie Pilot WP. Relacja tekstowa NA ŻYWO w WP SportoweFakty.
Zobacz też:
Cezary Kulesza dla WP: Nie komentuje plotek i insynuacji
Probierz z apelem do narodu. "Nigdy wcześniej się z tym nie spotkałem"