Franciszek Smuda zmarł 18 sierpnia w wieku 76 lat. Futbol był całym życiem jednego z najwybitniejszych polskich trenerów, więc żegnając męża, do piłki nożnej nawiązała jego małżonka.
- Piłka nożna była wielką pasją i wielką, jeśli nie największą miłością mojego męża. Czułby się dumny i doceniony, gdyby mógł usłyszeć i przeczytać to, co w ostatnich dniach zostało o nim powiedziane i napisane - przyznała Małgorzata Drewniak-Smuda.
ZOBACZ WIDEO: Te obrazki łapią za serce. Wyjątkowe pożegnanie Franciszka Smudy
I dodała: - Niedawno rozegrał swój ostatni, najważniejszy i najdłuższy mecz. Zrobił to tak, jak robił przez całe życie. Z odwagą, z uporem, z determinacją, z godnością, z wolą walki i również z wielką wiarą w zwycięstwo do ostatnich chwil. Aż do ostatniego gwizdka. Franiu, żegnaj.
Braterska miłość
Były selekcjoner reprezentacji Polski walczył z chorobą nowotworową krwi. W ostatnich tygodniach otrzymał przeszczep szpiku od brata, co celebrant mszy żałobnej nazwał dowodem "wielkiej braterskiej miłości".
- Czekaliśmy na twój 500. mecz w ekstraklasie, ale zamiast koszulek piłkarskich mamy na sobie żałobne szaty. Tam na górze będzie twój 500. - wieczny mecz, śp. Franciszku - dodał kapłan. Zwrócił również uwagę na to, że po śmierci Smudy przypominano jego lapsusy językowe i barwne wypowiedzi, tymczasem powinien zostać zapamiętany przez środowisko sportowe ze względu na swoją spuściznę i sukcesy.
Mowa w końcu o jednym z najbardziej utytułowanych trenerów w historii polskiego futbolu, byłym selekcjonerze i szkoleniowcu, który odcisnął piętno na kilku pokoleniach piłkarzy. Franciszek Smuda napisał piękną kartę w historii polskiego futbolu, czego dowód mieliśmy w czwartek w Krakowie. Wśród żałobników, których rzeka zalała alejki najważniejszej krakowskiej nekropolii, można było dojrzeć najlepszych piłkarzy z kilku minionych dekad.
Dream team na Rakowicach
Z towarzyszących Smudzie w ostatniej drodze byłych i obecnych zawodników można stworzyć kilka dream teamów. "Franza" żegnali jego piłkarze z Widzewa Łódź, z którymi wygrywał ligę bez porażki i grał w Lidze Mistrzów, wielkiej Wisły Kraków "ery Cupiała", Lecha Poznań i wszystkich innych klubów, w których pracował przez ponad 30 lat kariery szkoleniowej oraz jego podopieczni z reprezentacji Polski z jej kapitanem Jakubem Błaszczykowskim na czele.
Nie zabrakło również m.in. Kazimierza Moskala, jego podopiecznego z Wisły Kraków, a dziś trenera Białej Gwiazdy. Zjawił się na cmentarzu, choć wieczorem jego zespół zagra w IV rundzie Ligi Konferencji Europy z Cercle Brugge.
Obecni byli też zaufani współpracownicy Smudy z kolejnych sztabów, oficjalne delegacje klubów, w których pracował, należącej do Bogusława Cupiała Tele-Foniki, Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, inni działacze sportowi, przedstawiciele świata polityki, reprezentanci magistratu, dziennikarze i ludzie kultury. I kibice z całej Polski, którzy przybyli do Krakowa pożegnać trenera, który dał im niezliczone powody do radości. Fani Widzewa zjawili się w specjalnych koszulkach.
Oficjalnym reprezentantem PZPN na pogrzebie był Andrzej Strejlau, były selekcjoner reprezentacji Polski (1989-1993), który w 1975 roku ściągnął Smudę w roli piłkarza do Legii Warszawa. - Drogi Franiu, niedługo do ciebie dołączę, a teraz - jako najmłodszy - masz olbrzymią szansę stworzyć z Koncewiczem, Górskim, Jezierskim, Łazarkiem i Lenczykiem niebiańską radę seniorów i pomyśleć o polskiej piłce, bo jakoś nie wygląda ona najlepiej - powiedział w swoim stylu 84-letni szkoleniowiec.
Przed złożeniem trumny Smudy w rodzinnym grobie przemawiali jeszcze w imieniu Wisły Kraków Jarosław Krzoska, były rzecznik prasowy klubu i kierownik drużyny, właściciel Widzewa Tomasz Stamirowski oraz wiceminister sportu i turystyki Ireneusz Raś. Pośmiertnie Smuda został odznaczony przez Andrzeja Dudę Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Państwowe odznaczenie zostało przekazane rodzinie byłego selekcjonera Polski przez doradcę prezydenta Piotra Nowackiego.
Smuda czynił cuda
"Franz" jest jednym z najbardziej utytułowanych trenerów w historii polskiego futbolu. Osiągnął w krajowej piłce wszystko, co mógł. To trzykrotny mistrz Polski z Widzewem Łódź (1996, 1997) i Wisłą Kraków (1999), zdobywca Pucharu Polski z Lechem Poznań (2009) i Superpucharu z Widzewem (1996) i Wisłą (2001).
Jest jednym z nielicznych szkoleniowców, którzy zdobyli wszystkie najważniejsze tytuły w kraju, a pierwszym, który trzykrotnie został mistrzem Polski. Dopiero w 2015 roku dorównał mu pod tym względem Maciej Skorża. Ma w dorobku też srebrny (1995) i dwa brązowe (2006, 2009) medale mistrzostw Polski.
W sezonie 1996/97, po emocjonującym dwumeczu z Broendby, wprowadził Widzew do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Więcej o tej pamiętnej rywalizacji TUTAJ. Pozostaje ostatnim polskim trenerem, który wprowadził zespół do Champions League.
Jego Widzew rozegrał też inne legendarne spotkanie. Na finiszu sezonu 1996/1997 łodzianie w meczu o tytuł pokonali Legię (3:2) na jej terenie, chociaż do 88. minuty przegrywali 0:2. A rok wcześniej zdobyli mistrzostwo, nie ponosząc ani jednej porażki - sztuki tej dokonali jako jedyny zespół w historii ekstraklasy.
Na przełomie wieków Smuda był najbadziej rozchwytywanym polskim trenerem. Po sukcesach z Widzewem budowę wielkiej Wisły (1998-99) powierzył mu Bogusław Cupiał. Chwilę po zwolnieniu z Białej Gwiazdy dostał angaż w Legii (1999-01). Natomiast w 2006 roku to właśnie jemu zaufał Jacek Rutkowski i Smuda tworzył Lecha po fuzji z Amiką.
Trzy lata później natomiast "Franz" został selekcjonerem reprezentacji Polski (2009-12), którą poprowadził na Euro 2012 w Polsce i Ukrainie. To wiele mówi o jego ówczesnej pozycji w futbolu. - Franek odnosił wtedy ogromne sukcesy. W 2009 roku jego kandydaturę popierała chyba cała Polska. Popularne stało się hasło "Franek Smuda czyni cuda", które powtarzali kibice i dziennikarze - mówił nam Grzegorz Lato, ówczesny prezes PZPN.
Krzywdzący mit o "Lewym"
Miał duży wpływ na rozwój wielu polskich piłkarzy, w tym Roberta Lewandowskiego. Opowieść o tym, jakoby "Franz" nie chciał "Lewego" w Lechu Poznań, ma wartość jedynie anegdotyczną, co wyjaśnialiśmy TUTAJ. Później w Poznaniu Smuda zadbał o to, by Lewandowskim na treningach "zajął się" Manuel Arboleda, dzięki czemu młody napastnik zrobił progres.
Był zatrudniany w najlepszych polskich klubach, ale nie bał się żadnej pracy. Po latach wracał do Widzewa nie po to, by ponownie walczyć o najwyższe cele, tylko by uchronić go przed spadkiem z Ekstraklasy. Z podobnym celem mierzył się w Odrze Wodzisław Śląski i Górniku Łęczna. Pracował też w niższych ligach. Już w 2003 roku na krótko został trenerem II-ligowej Piotrcovii Piotrków Trybunalski, później prowadził Widzew w III lidze i Górnika w II lidze.
Ostatnim jego przystankiem w blisko 40-letniej karierze była Wieczysta. Przejął zespół, gdy ten występował w IV lidze, czyli na piątym szczeblu rozgrywkowym i wprowadził go do III ligi. Podjął się pracy w krakowskim klubie z uwagi na przyjaźń z mecenasem Wieczystej Wojciechem Kwietniem.
Przez 24 lata pracował łącznie w ośmiu klubach polskiej ekstraklasy, ale podejmował w nich pracę w sumie 14-krotnie. Najdłużej jednorazowo prowadził podczas pierwszej kadencji Widzew - od pierwszego do ostatniego meczu minęło 1129 dni - do którego wracał jeszcze czterokrotnie. W ekstraklasie poprowadził swoje drużyny w 496 meczach. To trzeci wynik w historii po Waldemarze Fornaliku (536) i zmarłym w czerwcu tego roku Oreście Lenczyku (587).