Jedno trzeba przyznać Jagiellonii Białystok. Na jej domowych meczach nie ma nudy.
0:4, 3:2, 3:1, 5:2. Cztery spotkania i w sumie 20 bramek. To nie jest norma.
W niedzielę znów było - do pewnego momentu - emocjonująco. Mecz z Cracovią miał swoją dramaturgię. W pierwszej połowie lepsze wrażenie sprawiali goście, prowadzili 2:1, mieli rzut karny, którego jednak nie wykorzystali.
Po przerwie do głosu doszła Jagiellonia. VAR, rzut karny, później czerwona kartka i na boisku była już tylko jedna drużyna.
- Mówiliśmy sobie, że wciąż jest 45 minut, żeby zmienić przebieg meczu. Czuliśmy z boiska, że możemy to zrobić. Musieliśmy zwiększyć intensywność - przyznał Afimico Pululu w strefie mieszanej.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Spotkała Messiego. Reakcja Argentyńczyka hitem sieci
Jagiellonia zaczęła sezon od przegranej 0:4 z Bruk-Betem Termaliką Nieciecza.
- Mamy wielu nowych zawodników w zespole i potrzebowaliśmy czasu. Wygraliśmy piąty mecz z rzędu, jesteśmy zadowoleni, ale nie chcemy na tym poprzestać - powiedział Pululu, który w 55. minucie zdobył bramkę na 2:2 z rzutu karnego.
Co ciekawe, dopiero w drugiej połowie zespół Adriana Siemieńca pokazał swoje prawdziwe oblicze. To o tyle zastanawiające, że przecież Jagiellonia w czwartek grała wyczerpujący mecz z Silkeborgiem w eliminacjach Ligi Konferencji. Sztuczna murawa, podróż. Wydawać by się mogło, że im dalej w las, tym to Cracovia powinna mieć więcej swobody na boisku.
Było jednak zupełnie inaczej.
- Szczerze mówiąc dzień po tym meczu byłem martwy. Jesteśmy jednak profesjonalistami, mamy świetnych fizjoterapeutów i zrobiliśmy wszystko, żeby być dziś w dobrej dyspozycji. Pokazaliśmy, że jesteśmy dobrze przygotowani do sezonu. Nie każdy zespół może pozwolić sobie na grę co trzy dni. My mamy tę możliwość. Czy jesteśmy zmęczeni czy nie, to jest nasza praca. Trzeba cieszyć się tą chwilą, bo kariera piłkarza nie trwa wiecznie. Kiedyś to będzie fajna pamiątka - podsumował Pululu.