Była 93. minuta spotkania. W pole karne Zawiszy wbiega bramkarz gości Artur Melon, a Flota wykonuje rzut wolny. Po ogromnym zamieszaniu w polu karnym i odbiciu piłki przez Pejkova z kilku metrów do siatki kieruje ją były napastnik gospodarzy Wojciech Okińczyc. - Muszę powiedzieć, że czułem się strasznie dziwnie, kiedy strzeliłem tutaj bramkę nie dla Zawiszy, ale dla Floty. Cóż, takie jest życie - przyznał szczęśliwi strzelec.
W Bydgoszczy młody napastnik nie znajdował uznania w oczach Janusza Kubota. W Świnoujściu jest już inaczej, a Krzysztof Pawlak mocno mobilizuje go do większego wysiłku. - Zagraliśmy naprawdę bardzo słabą pierwszą połowę - przyznał popularny "Oki". - Ta część gry nie wyszła nam za dobrze. Trener w przerwie powiedział, że mam pokazać wolę walki na boisku za wcześniejsze traktowanie.
Sam zawodnik nie chce jednak traktować strzelonej bramki jako zemsty. Zwłaszcza, że nadal w bydgoskim klubie ma sporo swoich przyjaciół. - Nie traktowałbym tego wydarzenia w kategoriach zemsty. Z tego składa się po prostu życie sportowca. Gdy jechałem do Bydgoszczy nie myślałem o tym, żeby się na kimś mścić. Naprawdę super wspominam ten klub i miasto.
Jak się okazało, po strzelonej bramce do Okińczyca ze strony byłych kolegów nie padły żadne słowa. - Każdy z nich musiał to znieść na swój sposób, niezależnie od tego, kto strzelił bramkę. Jeśli traci się bramkę w 90. minucie to dla każdego jest to bolesne. Wiem o co walczy Zawisza i życzę chłopakom awansu do Ekstraklasy. Niebiesko-czarno barwy nadal mam w sercu - podsumował napastnik Floty.