Nie mogli lepiej wyobrazić sobie podróży na Śląsk piłkarze ŁKS Łódź. Zespół spadkowicza z najwyższej klasy rozgrywkowej w ostatnich tygodniach przechodził prawdziwą kadrową rewolucję i dla wszystkich wielkim znakiem zapytania było to, co drużyna pokaże w rozgrywkach ligowych. Łódzkie media wróżyły nawet, że ŁKS może sezon rozpocząć od pogromu, wracając z wyjazdu bez punktów i z bagażem pięciu bramek.
Zawodnicy łódzkiej drużyny nadali jednak wszystkim wywodom futbolowych ekspertów kłam, zaklepując sobie zwycięstwo w meczu z GieKSą w pierwszej połowie spotkania. Dwie bramki strzelone w przeciągu sześciu minut pozwoliły podopiecznym Marek Chojnacki cofnąć się i czekać na to, co zrobią rywale. A że sprzyjało im przy tym niesamowite szczęście i mieli między słupkami fenomenalnego Bodzia W. mogli po końcowym gwizdku cieszyć się ze zwycięstwa na inaugurację.
Nie oznacza to jednak, że w klubie z Alei Unii Lubelskiej zapanował hurraoptymizm. - Zagraliśmy bardzo słabo w drugiej połowie. GKS nas totalnie zdominował i powinien ten mecz wygrać. Po przerwie dużo było sytuacji bramkowych z obu stron. Rywale mieli ich jednak zdecydowanie więcej i chwała "Bodziowi", że nam te piłki wyciągnął, bo gdyby 3-4 razy mu wpadły do siatki nie moglibyśmy mieć do niego pretensji - przyznaje Paweł Sasin, pomocnik łódzkiej drużyny.
Doświadczony zawodnik jest dziś piłkarskim mentorem w jednym z najmłodszych zespołów I ligi. - Nasza drużyna cały czas się uczy. Większość chłopaków, którzy w Katowicach zagrali w pierwszym składzie jeszcze trzy miesiące temu biegało po boiskach III czy IV ligi. Ci ludzie tego meczu nie zapomną do końca życia, bo po raz pierwszy grali na tym szczeblu rozgrywek, na historycznym stadionie i przy tak licznej publice. Wszyscy ci chłopcy dobrze wiedzą, że dla nich to jest szansa, by zaistnieć w zawodowym futbolu. Mówiłem już przed sezonem, że umiejętności może czasami brakować, ale zostawimy na boisku zdrowie, żeby za ten klub walczyć - zapewnia charakterny gracz ŁKS.
Łodzianom przy Bukowej sprzyjało szczęście. W końcówce pierwszej połowy po strzale Krzysztofa Wołkowicza piłka trafiła w słupek bramki gości, a krótko po zdobyciu drugiej bramki Artur Gieraga sprokurował rzut karny, który obronił Wyparło. - Gdyby piłka z "11" wpadła do siatki, to pewnie byłby to zupełnie inny mecz. Znowu mielibyśmy wynik na styku i trzeba byłoby się pozbierać i nie pozwolić na jakiekolwiek rozluźnienie. Najważniejsze jest jednak to, że udało nam się dowieźć do końca. Być może gra nie była taka, jakiej byśmy oczekiwali, ale w sporcie zawsze obecna jest jakaś doza szczęścia. Fajnie, że w tym meczu było ono przy nas - podkreśla "Szasza".
Cichym bohaterem łódzkiej drużyny był Dawid Sarafiński, który napędzał akcje ofensywne gości. - "Seraf" już w przygotowaniach pokazał się z bardzo dobrej strony. Jest to wychowanej ŁKS-u, który mieszka na osiedlu, gdzie tej drużynie się kibicuje. Dla niego ten występ, to było naprawdę wielkie przeżycie i trzeba przyznać, że był wyróżniającym się graczem naszego zespołu. Dla niego ten klub, to jest świętość i na pewno będzie dla niego walczył - puentuje Sasin.