Lew Jaszyn - Czarna Pantera z Moskwy

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
"Czarną Panterę" charakteryzował nie tylko czarny strój. Mierzący prawie 190 centymetrów radziecki golkiper słynął również z zamiłowania do charakterystycznej czapki z daszkiem, która nie spadała z jego głowy nawet podczas najbardziej ekwilibrystycznych parad. Choć talentu mógł mu pozazdrościć każdy ówczesny bramkarz, to nie pod każdym względem Jaszyn stanowił wzór do naśladowania. - Był nałogowym palaczem - opowiada Anzor Kawazaszwili, reprezentacyjny kolega Jaszyna. - Nałóg spowodował u niego wrzody żołądka. Ciężko go było spotkać bez Biełomora w ustach. Często również odczuwał ból żołądka. Dlatego zawsze miał przy sobie sodę oczyszczoną - ona łagodziła ból. Pewnego razu na dzień przed meczem w Ameryce Południowej podbiegł do mnie i poprosił: "Przynieś mi wodę, szybko, potrzebuję jej do popicia". Po chwili wyciągnął worek z sodą i połknął naraz całą garść. Dopiero po dziesięciu czy piętnastu minutach był w stanie kontynuować trening. Lew Jaszyn to łowca rekordów. W Dynamie Moskwa spędził aż dwadzieścia dwa sezony, a podczas całej kariery klubowej i reprezentacyjnej obronił 150 rzutów karnych, najwięcej w historii. Bronił średnio co trzecie uderzenie z "wapna" i śnił się po nocach napastnikom przeciwników. Czterokrotnie wybierano go najlepszym golkiperem ZSRR, a dwukrotnie zasłużył sobie na tytuł piłkarza roku. W epoce "Czarnej Pantery" potyczki zdecydowanie częściej niż dzisiaj kończyły się iście hokejowymi wynikami. Urodzony w Moskwie bramkarz aż 480 z 812 rozegranych spotkań kończył z czystym kontem. W reprezentacji wpuszczał średnio mniej niż gola na mecz, a w jednym sezonie w barwach Dynama potrafił obronić aż 11 rzutów karnych.

- Są dwa mecze, które najchętniej wspominam - mówi Jaszyn. - Pierwszy to spotkanie pomiędzy Anglią a Resztą Świata, rozegrane na Wembley w 1963 roku. Natomiast drugi to pożegnanie Stanleya Matthewsa w Stoke. Nigdy tego nie zapomnę, a możliwość oddania hołdu temu wielkiemu piłkarzowi była dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Jedną z moich najcenniejszych pamiątek z tego wydarzenia jest fotografia, na której widnieję wspólnie z nim oraz Ferencem Puskasem.

"Czarna Pantera" na Wembley przyćmił wszystkich, popisując się nieprawdopodobnymi interwencjami, po których charakterystyczna czapeczka z daszkiem wbrew prawom fizyki wciąż tkwiła na jego głowie. W sierpniu 1970 roku, będąc już u schyłku kariery, doświadczył czegoś jeszcze. Brak klubowych sukcesów na arenie międzynarodowej zrekompensował sobie na Camp Nou, gdzie w półfinale towarzyskiego Pucharu Gampera Dynamo rozgromiło FC Barcelonę aż 5:0. Przed meczem katalońscy kibice wyczekiwali pojedynków swoich piłkarzy z niezłomnym Lwem Jaszynem, tymczasem as z ZSRR w ogóle nie musiał się wysilać, gdyż to jego kompani byli w natarciu. Barcę przed jeszcze większą kompromitacją uchronił fatalnie dysponowany arbiter, który nie uznał trzech prawidłowych goli zdobytych przez team z Moskwy. Cules byli wściekli na swoich piłkarzy i dali temu wyraz, obrzucając ich z trybun wyzwiskami oraz... wszystkim, co mieli pod ręką.

W czasach "Czarnej Pantery" najlepsi futboliści może i byli bliżej ludu, lecz i tak większości społeczeństwa wydawali się ludźmi z innej bajki. Lew Jaszyn pomimo zyskanej sławy i wywalczonych tytułów pozostał jednak sobą. - To wielka osobowość, człowiek ponadczasowy i trzymający się z dala od polityki. Nie był ani trochę arogancki. Najlepszy bramkarz świata zachowywał się jak zwykły człowiek, bez żadnych fajerwerków - opowiada Giennadij Łogofiet, kumpel Jaszyna z reprezentacji Związku Radzieckiego. Pewnego razu Lew jednak nie wytrzymał i w odpowiedzi na przesadzoną krytykę po nieudanym mundialu '62 postanowił występować tylko w wyjazdowych meczach kadry.

Choć słynny golkiper starał się nie wywyższać, to rozpoznawalna twarz nie jeden raz pomogła mu w życiu. W 1978 roku w ramach pracy z rezerwami Dynama przebywał wraz z Łogofietem w Budapeszcie. Korzystając z chwili wolnego czasu przyjaciele udali się do sklepu odzieżowego, gdzie Lew zamierzał nabyć skórzaną kurtkę dla córki. Gdy ekspedientka zorientowała się, że ma do czynienia z Rosjanami, od razu poinformowała ich, że sklep jest nieczynny, więc nie mogą niczego kupić. Zrezygnowani udali się do wyjścia, lecz nagle pojawił się właściciel przybytku. - Jaszyn? - zapytał. - Jaszyn - potwierdził emerytowany bramkarz. Po chwili Lew był już na zapleczu i wybierał ubrania.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×