Lew Jaszyn - Czarna Pantera z Moskwy
- Są dwa mecze, które najchętniej wspominam - mówi Jaszyn. - Pierwszy to spotkanie pomiędzy Anglią a Resztą Świata, rozegrane na Wembley w 1963 roku. Natomiast drugi to pożegnanie Stanleya Matthewsa w Stoke. Nigdy tego nie zapomnę, a możliwość oddania hołdu temu wielkiemu piłkarzowi była dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Jedną z moich najcenniejszych pamiątek z tego wydarzenia jest fotografia, na której widnieję wspólnie z nim oraz Ferencem Puskasem.
"Czarna Pantera" na Wembley przyćmił wszystkich, popisując się nieprawdopodobnymi interwencjami, po których charakterystyczna czapeczka z daszkiem wbrew prawom fizyki wciąż tkwiła na jego głowie. W sierpniu 1970 roku, będąc już u schyłku kariery, doświadczył czegoś jeszcze. Brak klubowych sukcesów na arenie międzynarodowej zrekompensował sobie na Camp Nou, gdzie w półfinale towarzyskiego Pucharu Gampera Dynamo rozgromiło FC Barcelonę aż 5:0. Przed meczem katalońscy kibice wyczekiwali pojedynków swoich piłkarzy z niezłomnym Lwem Jaszynem, tymczasem as z ZSRR w ogóle nie musiał się wysilać, gdyż to jego kompani byli w natarciu. Barcę przed jeszcze większą kompromitacją uchronił fatalnie dysponowany arbiter, który nie uznał trzech prawidłowych goli zdobytych przez team z Moskwy. Cules byli wściekli na swoich piłkarzy i dali temu wyraz, obrzucając ich z trybun wyzwiskami oraz... wszystkim, co mieli pod ręką.
W czasach "Czarnej Pantery" najlepsi futboliści może i byli bliżej ludu, lecz i tak większości społeczeństwa wydawali się ludźmi z innej bajki. Lew Jaszyn pomimo zyskanej sławy i wywalczonych tytułów pozostał jednak sobą. - To wielka osobowość, człowiek ponadczasowy i trzymający się z dala od polityki. Nie był ani trochę arogancki. Najlepszy bramkarz świata zachowywał się jak zwykły człowiek, bez żadnych fajerwerków - opowiada Giennadij Łogofiet, kumpel Jaszyna z reprezentacji Związku Radzieckiego. Pewnego razu Lew jednak nie wytrzymał i w odpowiedzi na przesadzoną krytykę po nieudanym mundialu '62 postanowił występować tylko w wyjazdowych meczach kadry.
Choć słynny golkiper starał się nie wywyższać, to rozpoznawalna twarz nie jeden raz pomogła mu w życiu. W 1978 roku w ramach pracy z rezerwami Dynama przebywał wraz z Łogofietem w Budapeszcie. Korzystając z chwili wolnego czasu przyjaciele udali się do sklepu odzieżowego, gdzie Lew zamierzał nabyć skórzaną kurtkę dla córki. Gdy ekspedientka zorientowała się, że ma do czynienia z Rosjanami, od razu poinformowała ich, że sklep jest nieczynny, więc nie mogą niczego kupić. Zrezygnowani udali się do wyjścia, lecz nagle pojawił się właściciel przybytku. - Jaszyn? - zapytał. - Jaszyn - potwierdził emerytowany bramkarz. Po chwili Lew był już na zapleczu i wybierał ubrania.