Od dłuższego czasu gromy lecą przede wszystkim na selekcjonera. Po 15 miesiącach pracy z kadrą Waldemar Fornalik z ulubieńca sporej części kibiców stał się obiektem nieustannej krytyki i zapewne już za kilkadziesiąt godzin pożegna się ze stanowiskiem. Co będzie dalej? Warto sobie zadać to pytanie i głębiej zastanowić nad odpowiedzią, bo patrząc na histeryczne nastroje środowiska piłkarskiego, a także zdecydowanej większości wymagających polskich fanów, można odnieść wrażenie, że głowa trenera stała się celem samym w sobie, a konsekwencje i obranie nowej drogi nikogo już specjalnie nie interesują.
Błędy Fornalik oczywiście popełnił. Część powołań (zwłaszcza dokonywanie zmian na kluczowych pozycjach przed ważnymi meczami) musi budzić kontrowersje i może świadczyć o niespójnej koncepcji selekcjonera. Sęk w tym, że w bardzo wielu spotkaniach (choć akurat nie tym ostatnim) nasze porażki nie wynikały ze słabej gry całego kolektywu, a błędów indywidualnych. I teraz należy zadać kluczowe pytanie: czy Fornalik odpowiada za to, że doświadczony przecież Grzegorz Wojtkowiak źle obliczył lot piłki w starciu z Ukrainą? Trzeba być populistą, by odpowiedzieć twierdząco.
Wgryźmy się w szczegóły jeszcze bardziej. Nawet w słabym jako całość spotkaniu z Anglią swobodnie mogliśmy strzelić dwa gole i np. zremisować 2:2. I w tym momencie znów niesmacznie byłoby obarczać Fornalika winą za to, że Robert Lewandowski w kadrze jest cieniem samego siebie i pudłuje w sytuacjach, które w koszulce Borussii Dortmund wykorzystuje z zamkniętymi oczami. Ta indolencja nie dotyczy przecież tylko starcia z Synami Albionu. Stuprocentową szansę "Lewy" zmarnował także przeciwko Ukrainie, a w całych eliminacjach - poza bramkami strzelanymi San Marino - trafił do siatki tylko przeciwko Czarnogórze.
Przy całej krytyce, jaka spada na szkoleniowca, nikt nie zastanawia się nad tym, gdzie dziś byłaby reprezentacja Polski, gdyby ci, od których z oczywistych względów powinniśmy wymagać najwięcej, potrafili choć w części spełnić oczekiwania. Tymczasem na Fornalika wylewa się pomyje, a piłkarzy chowa pod parasolem ochronnym, wybaczając im każdy błąd.
Grzechem głównym, który trapi niemal całe środowisko, jest szukanie kozłów ofiarnych i popadanie ze skrajności w skrajność. Dziś ofiarą jest selekcjoner, którego nie dalej jak rok temu z atencją namaszczano jako jednego z najlepszych szkoleniowców T-Mobile Ekstraklasy. Pożegnamy zatem Fornalika i co dalej? Na jednego z głównych kandydatów wyrasta Adam Nawałka, który przeszedł niemal identyczną drogę i dziś na giełdzie trenerskiej jest w dokładnie takim samym miejscu jak były opiekun Ruchu Chorzów. Czy udałoby mu się zbawić kadrę? Być może, ale gwarancji i przesłanek, które świadczyłyby o tym jednoznacznie nie ma żadnych.
Kolejna opcja to obcokrajowiec. Kłopot w tym, że na przyjście do Polski naprawdę wielkiego trenera szanse są nikłe. PZPN musiałby przygotować bardzo wysoką gażę (czego dotąd nie robił i raczej polityki nie zmieni), poza tym nie każdy szkoleniowiec z nazwiskiem zechciałby u nas pracować, bo zwyczajnie nie jest to wyzwanie łatwe.
Odpowiedzi na wiele pytań poznamy pewnie jeszcze w tym tygodniu. Niech nikt jednak nie myśli, że zbawca polskiej kadry zasiądzie na ławce trenerskiej. Jeśli piłkarze nadal będą grać gorzej niż w klubach i poniżej swoich możliwości, to nie wskóramy nic i zawalimy następne eliminacje.
A kto powołał Wojtkowiaka i to na lewą Czytaj całość