Dochodzą do mnie sygnały z klubów - rozmowa z Tomaszem Kafarskim, byłym trenerem Floty Świnoujście
- System 3-5-2 testowałem wcześniej w innych zespołach. Personalia, które zostały na nowy sezon spowodowały, że postanowiłem zaryzykować i wyszło to nieźle. Udało mi się przekonać piłkarzy, że ten system ma więcej plusów niż minusów i wszyscy dobrze się w nim czuli. Cieszę się, że udało mi się przez całą rundę grać tym systemem i mogę powiedzieć, że jest co coś ciekawego.
W Lechii Gdańsk w pewnym czasie również pan zaryzykował, ale wtedy z ustawieniem 4-3-3.
- Od zawsze można było mnie nazywać "wariatem taktycznym". Bardzo często szukałem i szukam niespodzianek. Jeśli nie podoba mi się jakaś gra w jakimś systemie i uważam, że pozostawia ona wiele do życzenia to po prostu ją zmieniam. Wyznaję zasadę, że jeśli zawodnikowi zmieni się zadania taktyczne to wyzwala się u niego dodatkową koncentrację. Wtedy w Lechii Gdańsk też to dobrze wychodziło.
Z boku wyglądało to tak, że głównym motorem napędowym we Flocie był Rafał Grzelak.
- W drużynie było wiele postaci, które doprowadzały do tego, że wszyscy chcieli pracować i pokazywali charakter oraz wolę walki. Zaczynając od Brljaka, kapitana Stasiaka, a kończąc na Grzelaku, Niewiadzie i Olszarze. To byli gracze od których można było wymagać bardzo dużo, ale też czuli wsparcie w sztabie szkoleniowym. Nie można nie wymienić także innych młodych, zdolnych piłkarzy, którzy nadali nam dynamiki i młodzieńczej fantazji.
Można chyba powiedzieć, że Grzelak pod pana skrzydłami odżył?
- Po rundzie podkreśliłem, że to właśnie Rafał był naszym najlepszym zawodnikiem. To była faktycznie wiodąca postać, a miałem z nim przyjemność po raz pierwszy pracować. Ludzie z nim dłużej związani mówili, że Grzelak jesienią prezentował się najlepiej od kilku rund, ale to w głównej mierze zasługa tego, że jest to po prostu dobry piłkarz. Wychodził na trening z wielką pasją i radością, którą przekazywał innym, co na pewno nam pomogło. Rafał najlepszą pozycję sam sobie znajdował - tam gdzie nie było zawodnika i tam gdzie był czas. Na tym polega ta jego piłkarska wyższość.
Pozycja na jesień mogła być lepsza, gdyby nie bolesne straty punktów w końcówkach spotkań.
- Boli, że niektóre gole zabierały nam zwycięstwa. W ustawieniu 3-5-2 traciliśmy mało goli z gry, a naszą główną bolączką były stałe fragmenty, ale to też był nasz największy atut w ofensywie. Zespół czuł się komfortowo i dobrze odnajdywał na boisku. Po moim odejściu Flota dalej gra tym systemem, bo piłkarze się w tym odnajdują.
Flota na wiosnę byłaby w stanie utrzymać tę grę?
- Gdyby nie było takich problemów organizacyjnych i udało się utrzymać wszystkich w drużynie to zdobylibyśmy jeszcze dużo punktów. Gdyby dodać do tego małe korekty to bylibyśmy w stanie walczyć o miejsca 4-5 w I lidze. A może powalczyć o coś więcej.
Podjąłby się pan znowu roli strażaka?
- Wydaje mi się, że jestem ciut mądrzejszy niż jeszcze przed rokiem. Nie mówię nie, ale wszystko zależy od tego, jaki klub się zgłosi i jak nasze rozmowy będą się toczyć. Nie ukrywam, że chciałbym wrócić do ekstraklasy i robię wszystko, żeby znowu się tam pojawić. Myślę, że jestem trenerem, który może zaoferować wiele ciekawych rozwiązań.
Blisko pana domu buduje się ciekawy projekt, a posada trenera Janasa wisi na włosku. (Bytów od Kościerzyny oddalony jest o 37 kilometrów)
- Cieszę się, że na Kaszubach i Pomorzu jest coraz więcej drużyn, które godnie reprezentują ten region. To jest zbyt poważny projekt, żeby nie myśleć o tym, że taki klub w przyszłości mógłby nie znaczyć jeszcze więcej niż teraz.
Podjąłby się pan ratowania I ligi w Bytowie?
- Dopóki nie ma propozycji to nie ma o czym mówić. Bardzo szanuję trenera Janasa i życzę mu, żeby ze swoją drużyną osiągał dobre wyniki.