W porównaniu do ostatniego meczu z Podbeskidziem Maciej Skorża dokonał aż sześciu zmian, potwierdzając niejako, że priorytetem dla mistrza Polski stało się odrabianie strat w Ekstraklasie. Skład nie był jednak oparty na głębokich rezerwach, a biorąc pod uwagę, że rywal ma na swoim podwórku takie same problemy jak poznaniacy, można było oczekiwać od nich choć niewielkiego progresu.
Trudno było taki zauważyć. Portugalczycy nie pokazali w stolicy Wielkopolski nic nadzwyczajnego, a mimo to w pierwszej połowie gospodarzy ratowała poprzeczka, zaś po przerwie - słupek. Lech też miał swoje okazje, jednak było ich niewiele. Po przerwie mistrz Polski spisał się nieco lepiej, ale to wciąż był poziom daleki od tego, jaki prezentował choćby w decydującej fazie poprzedniego sezonu.
Nie da się ukryć, że wpływ na odbiór widowiska miała też atmosfera, jaka panowała na poznańskim stadionie. Niespełna osiem tysięcy widzów na trybunach to frekwencja zatrważająca. Zupełnie inną otoczkę powinien mieć mecz inaugurujący fazę grupową Ligi Europy, na którą Kolejorz czekał przecież pięć lat.
Inna sprawa, że odgórna decyzja o przekazaniu jednego euro z każdego biletu na pomoc uchodźcom okazała się niezbyt trafiona, bo wywołała skutek odwrotny od zamierzonego. Wielu kibiców Lecha pozostało w domach. Poczuli się urażeni tym, że udział w tej akcji został im narzucony.
W takiej sparingowej atmosferze Kolejorz wywalczył bezbramkowy remis, z którego nie powinien się cieszyć. To było bez wątpienia najłatwiejsze z sześciu spotkań i być może kluczowe w kontekście walki o awans. Teraz trzeba będzie wznieść się na wyżyny, by dokonać czegoś wielkiego w pojedynkach z Fiorentiną i FC Basel. Czy lechitów na to stać? Po tym co pokazali w czwartek trudno być optymistą.
Szymon Mierzyński