Tomasz Frankowski: Gdyby usiadł przede mną Paweł Janas, czułbym niesmak

Mateusz Karoń
Mateusz Karoń
Jeśli chodzi o reprezentację - zaistniał pan w niej dopiero kilka lat po powrocie do kraju.

- Trochę się obawiałem, że nie dałem nic kadrze jako 25-latek, więc dlaczego miałbym dać jako 30-latek? Zdawałem sobie sprawę, że szansa będzie tylko jedna. Raczej jej nie wypuściłem.

Czuł się pan troszkę bardziej staro niż koledzy?

- Nie. Nawet w Jagiellonii nie dawałem po sobie tego odczuć dużo młodszym kolegom, choć w treningu piłkarskim - szczególnie biegowym - odstawałem co nieco.

A ma pan żal do Pawła Janasa za brak powołania na mistrzostwa świata w 2006?

- Nie. Minęło już prawie 10 lat od tamtego czasu. Nie umiem chować urazy tak długo, choć pewnie gdyby usiadł przede mną, czułbym lekki niesmak. Nie miał powodów, by tego nie zrobić.

Ani pan ani on nie miał do siebie jakiejś awersji?

- Mogę mówić za siebie, ja nie miałem. Mimo że usłyszałem za pośrednictwem mediów kilka docinek ze strony selekcjonera. Forma rosła, zdobyłem bodaj dziesięć goli w siedmiu meczach, a on wychodził do dziennikarzy i mówił: "W tej Wiśle to i ja bym tyle bramek strzelił".

A jak już powołał?

- To dotarł do mnie sygnał od dziennikarzy na zasadzie: "chcieliście Frankowskiego, macie Frankowskiego". Otrzymałem dużą pomoc od Macieja Skorży i Wiślaków, więc nie czułem się odtrącony. Wygraliśmy dwa mecze - z Austrią i Walią, a ja znów trafiałem do siatki. Dałem wystarczająco dużo argumentów, by selekcjoner nie miał wyboru. Musiał mnie powoływać - aż do mundialu.

Jakoś to wyjaśnił?

- Nigdy. Miał prawo i nie powołał, zawsze można się wytłumaczyć słabszą formą.

Ale można też powoływać piłkarzy za zasługi albo - bo dobrze funkcjonują w zespole.

- I u Adama Nawałki znaleźlibyśmy takie osoby. Sebek Mila czy Sławek Peszko nie są w najlepszej dyspozycji, a selekcjoner znalazł dla nich miejsce. Janas ten temat uciął. Powiedział, że jeśli nie będziemy w świetnej formie, to nie zagramy. A na ławce kogoś wyglądającego słabo trzymać nie chciał. Byłem zły maksymalnie dwa lata, choć było w tym trochę mojej winy. Wyjechałem do Anglii z przeświadczeniem, że po świetnej grze w Polsce i Hiszpanii tam też będzie dobrze. Nie było. Fizycznie sobie nie poradziłem. Byłem trochę zbyt wolny, nieprzygotowany. Wrzucono mnie w wir Championship. Trener Glen Hoddle na początku dał mi grać we wszystkich meczach. Spirala się nakręciła, a ja nie dawałem rady.

Marcin Wasilewski mówił, że w Anglii każda dziewiątka to koń.

- Coś w tym jest. Miałem nadzieję, że poradzę sobie sprytem jak Andy Johnson, który miał być naturalizowanym Polakiem, czy Michael Owen. Nic z tego. Moja forma kulała, a na wielki turniej nie pojechałem.

Był pan, ale sześć lat później - w nietypowej roli trenera napastników, który jeszcze sam grał.

- Franciszek Smuda chyba chciał uciąć w ten sposób spekulacje, czy będzie mnie powoływał, choć sądząc po mojej formie ligowej - miałby na to argumenty. W 2011 zostałem królem strzelców Ekstraklasy. Spokojnie mógłbym wchodzić na podmęczonych rywali. W 2010 roku, kiedy Smuda proponował mi tę rolę, chyba nie przypuszczał, że podczas mistrzostw będę jeszcze czynnym piłkarzem.

Co właściwie robił pan w reprezentacji?

- Treningi u Smudy trwają maksymalnie 70 minut, więc ja i drugi asystent Jacek Zieliński dzieliliśmy zawodników na pół - ofensywni i defensywni. Moja ekipa szła ćwiczyć warianty ofensywne, a drugą grupkę zabierał Jacek. Ta praca dała mi satysfakcję.

Ciekawe doświadczenie?

- Bardzo. Sprawiało mi to radość, nie musiałem pokazywać piłkarzom, jak mają się ustawić. Wystarczyło tłumaczyć drobne szczegóły. O ile między sparingami nie było czasu, o tyle przed samym Euro przeprowadziliśmy mnóstwo zajęć. Mieliśmy na nie 40 dni. Efekt? W sumie mecze towarzyskie raczej wygrywaliśmy, ale Euro nie wyszło, jak byśmy sobie tego życzyli, choć gdybyśmy pokonali Czechów, znaleźlibyśmy się w ćwierćfinale.

Ale chyba też cenna lekcja. Poznał pan pracę trenera od środka i to podczas mistrzostw Europy.

- Piłkarz musi koncentrować się tylko na grze, a szkoleniowiec musi mieć w głowie wszystko. Od jego fochów po taktykę, czy przygotowanie motoryczne. Musi przygotować trening, przeprowadzić go, a potem jeszcze przeanalizować. Nie chciałbym być teraz w skórze choćby Macieja Skorży.

Czy Paweł Janas popełnił błąd, nie zabierając Tomasza Frankowskiego na mundial w 2006?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×