Rozpoczynał w Lechu, ale Rypin, a nie Poznań, co mogłoby utrudnić mu start w Pogoni Szczecin. Marcin Listkowski z rodzinnego miasta miał równie daleko do Szczecina, jak do Wielkopolski, ale to sztab Portowców przedstawił mu najlepszą propozycję. Kilka lat temu było to mało realne. Pogoń była na peryferiach piłki i nie zatrzymała przy sobie nawet piłkarzy urodzonych w Szczecinie jak Filip Starzyński czy Patryk Lipski.
Marcin Listkowski był zresztą na celowniku nie tylko klubów z Polski. Przez tydzień trenował z West Ham United, a pozyskaniem wówczas 15-latka interesował się Ajax Amsterdam. Kierunek szczeciński doradzał mu Patryk Dąbrowski - kiedyś trener Lecha Rypin, a później pracujący dla Pogoni. Na miejscu opiekował się też innymi piłkarzami: Kamilem Wojtkowskim oraz Filipem Kozłowskim. Dziś w Szczecinie pozostali tylko Dąbrowski i właśnie Listkowski.
Piłkarz wielowymiarowy
Pogoń zgłosiła młodego napastnika do Ekstraklasy pod koniec poprzedniego sezonu. Czesław Michniewicz urządził sobie przegląd kadr, a Listkowski zdążył już zagrać u niego na trzech pozycjach: jako wysunięty i cofnięty napastnik oraz jako skrzydłowy. - Nie mam ulubionego miejsca na boisku - ucina temat Listkowski.
- Całe życie byłem ustawiany jako napastnik i w tej roli zagrałem najwięcej meczów w życiu, ale nie czuję się gorzej na dziesiątce. Już w Lechu Rypin ostatni sezon próbowano mnie na tej pozycji i wyglądało to fajnie. A skrzydło? Daje możliwość bezpośredniej rywalizacji z przeciwnikami, a to jedna z moich lepszych stron.
Listkowski poznawał ligę, a liga poznawała Listkowskiego. Michniewicz wprowadzał go odważnie, choć zaznaczał, że to jeszcze nie jest ekstraklasowy zawodnik. - Jest obok Wojtkowskiego naszym dużym talentem z rocznika 1998. Obaj otrzymywali powołania do reprezentacji. Chcę dawać takim zawodnikom nagrodę za to, że w ciągu tygodnia wyglądają dobrze i starają się na treningach - opowiadał trener.
Wspomniany Wojtkowski, któremu Michniewicz dawał dużo szans na koniec poprzedniego sezonu, uciekł błyskawicznie do Red Bull Lipsk, zanim tak naprawdę przedstawił się kibicom. Listkowski trafił natomiast do wyjściowego składu Pogoni Szczecin. Dokładnie 2 października przed spotkaniem z Ruchem Chorzów.
Dwa magiczne wieczory
Debiut "Listka" w jedenastce był konsekwencją splotu zdarzeń. Po pierwsze prezentował się dobrze na treningach, po drugie drużyna miała mało czasu na regenerację i potrzebowała świeżej krwi, a po trzecie Łukasz Zwoliński zapracował na lekcję pokory. Najlepszy strzelec Pogoni usiadł na ławce po tym, jak w poprzednim meczu zmarnował rzut karny, do którego nie był wyznaczony. Właśnie jego miejsce zajął Listkowski.
Na boisku młodzieżowiec zameldował się kapitalną asystą, kilkoma nie gorszymi zagraniami. - O tym, że zagram dowiedziałem się przed obiadem, na przedmeczowej odprawie. Było to dla mnie zaskoczenie, ale zarazem szansa i chciałem ją wykorzystać w stu procentach. Myślę, że to się udało - opowiadał napastnik.
Po przerwie reprezentacyjnej 17-latek zagrał ponownie z KGHM Zagłębiem Lubin i znów zapracował na wyższą notę niż Zwoliński. Zszedł z boiska po godzinie z grymasem zmęczenia na twarzy, co pokazuje, że ma nad czym pracować.
- Nikt nie pompował mnie sztucznie po dwóch, udanych meczach i nie zachwycał się. Po prostu byli zadowoleni z mojej postawy i ocenili pozytywnie. Cieszę się, że trener daje mi grać. Pozostało mi ciężko pracować na treningach na następne szanse i nie zawieść oczekiwań, kiedy je dostane - opowiada nadzieja Pogoni.
Mentalność zwycięzcy
Listkowski wyjeżdża regularnie na zgrupowania reprezentacji juniorskich. - Na pewno stworzyliśmy fajną drużynę U-18. Jest tam atmosfera do dobrego grania od dwóch lat. Przegrane eliminacje były dla nas trudnym momentem i skutkowały odejściem kilku chłopaków. Teraz widać kolejną poprawę. Ostatnio wygraliśmy z Włochami i ten sukces może być przełomem, od którego zaczniemy wygrywać seryjnie.
Wspomniane starcie z Włochami miało miejsce między meczami ligowymi z Ruchem i Zagłębiem. - Wrócił ze zgrupowania bladym świtem i o 9 rano przyszedł na śniadanie. Kazałem mu iść do domu i wyspać się, na co protestował, że spał dwie godziny i chce zagrać w sparingu ze Świtem Skolwin - śmieje się Michniewicz.
Listkowski pojechał do domu, a po południu wrócił. - Pierwotnie nie miałem dla niego miejsca w sparingu. Ostatecznie wypadł Danielak, a kontuzję złapał Murawski. Zakładałem, że będziemy kończyć w dziesiątkę, obracam się, a Listkowski nadal siedzi na ławce i czeka. W końcu się doczekał, pobiegł do szatni po koszulkę i zaraz na boisko. To pokazuje jego mentalność - dodał trener.
Czas na gola
Napastnik czeka na następne szanse, na pierwszego gola w elicie. - W duchu liczę, że zostanę w jedenastce, ale jestem jeszcze młodym piłkarzem i doceniam to, co mam i szanse, które dostaje - zaznacza Listek. W czwartek rano wyjechał z zespołem na krótkie zgrupowanie przed meczem z Cracovią.
- Ma oczywiście szansę, że zagra, ale musimy też pamiętać, jaki to dla niego wysiłek energetyczny, by na boisku dorównać starszym kolegom. Po meczu w poniedziałek był bardzo zmęczony, więc zastanawiam się, czy zagra od początku czy wejdzie z ławki. Musimy wprowadzać go umiejętnie. Dwa mecze w jedenastce to dla 17-latka duże wyróżnienie, a dla klubu satysfakcja, że ma kogoś takiego, kogo może pokazać w Ekstraklasie - puentuje Michniewicz.