Kuba Błaszczykowski: Odżyłem, jako człowiek

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
A gdzie jest pana miejsce na ziemi? Wróci pan na stałe do Dortmundu po zakończeniu kariery?

- To miasto zawsze będzie częścią mojego życia, ale moje miejsce jest w Polsce. Taki plan mam w głowie, od kiedy wyjechałem zagranicę. Tęsknię za rodziną, najbliższymi, za głupim wyjściem na rynek z kolegami ze szkoły. To są takie banalne rzeczy, których po tylu latach na obczyźnie zaczyna brakować, i z banalnych zmieniają się w wyjątkowe.

Przeprowadził się pan do dużo ładniejszego miasta niż Dortmund. Podoba się panu Florencja?

- W Dortmundzie mieliśmy fantastycznych kibiców, ewenement na skalę światową. I to mi zostało w głowie, a nie czy miasto jest ładne, czy brzydkie. Spotkałem w Niemczech życzliwych, fajnych, miłych, ciepłych ludzi i to jest ważniejsze od architektury czy pogody. To, co daje mi szczęście, to relacje międzyludzkie. Ale we Florencji jest oczywiście pięknie, odczułem to jako zwyczajny człowiek. Zacząłem wychodzić na miasto, korzystać z pogody, jadać w restauracjach, używać prywatnego czasu. W Dortmundzie działałem w rytmie trening - dom - mecz. Na południu Europy żyje się inaczej, potrzebowałem kilku tygodni, by się przyzwyczaić. Niemcy są świetnie zorganizowani, a we Włoszech na niektóre rzeczy trzeba czasami poczekać. W życiu widziałem już jednak tyle, że zawsze staram się szukać pozytywów, zamiast napędzać się negatywnymi emocjami.

Żałuje pan, że Juergen Klopp trochę później trafił do Liverpoolu?

- Aj... Życzę mu jak najlepiej. Przeżyliśmy wspaniałe lata i to zostanie do końca życia, nikt nam tego nie zabierze.

Czym różni się Serie A od Bundesligi?

- Liga włoska jest ciężka. Dużo taktyki, przesuwania się, mniejsze tempo niż w niemieckiej. Tam drużyny bronią się często na połowie przeciwnika, wysoko, tutaj - jeśli przyjeżdża ktoś, kto nie jest faworytem, od razu ustawia się w obronie. Mecze nie są aż tak widowiskowe, dużo tego catenaccio, gdzie rywal stoi blisko swojej bramki i ciężko znaleźć lukę w defensywie. Ciągle się uczę piłki nożnej.

Trener i koledzy z boiska są już w stanie wykorzystać pana atuty?

- Na wszystko potrzeba czasu, musimy się ze sobą oswoić. Na szczęście mamy dobrych piłkarzy i trenera, który wie, czego chce i jego pomysł przynosi efekty. Jesteśmy liderami, chociaż akurat nigdy nie przywiązywałem wagi do tego, którą pozycję zajmuje się po kilkunastu kolejkach. Zbyt dużo meczów przed nami, tytułów za dobrych kilkanaście spotkań nie przyznają.

Zlekceważyliście Lecha Poznań w pierwszym meczu w Lidze Europy?

- Nie, Lech był po prostu do bólu skuteczny, dlatego wygrał. Mieliśmy sytuacje, ale nie potrafiliśmy ich wykorzystać. Zresztą moim zdaniem Lech lepsze spotkanie rozegrał w rewanżu, w Poznaniu, a jednak przegrał. Paradoks, ale taka jest piłka. Dlatego, kiedy drużyna z Poznania zajmuje ostatnie miejsce w tabeli ekstraklasy, na stadion przychodzą jednak kibice, którzy wierzą, że zła passa musi się skończyć. Lech się przełamał akurat we Florencji, wcześniej brakowało mu szczęścia. W futbolu dwa i dwa nie równa się cztery.

Włosi wyciągnęli pomocną rękę także do Wojciecha Szczęsnego, który trafił na wypożyczenie do Romy. Jesteście w kontakcie?

- Widzieliśmy się na meczu, ale nie mamy stałego kontaktu. Bliżej mam do Piotrusia Zielińskiego, Łukasza Skorupskiego... Ale muszę to poukładać, ogarnąć i wtedy będzie więcej czasu. Przeprowadzka z Dortmundu z całym tobołkiem łatwa nie była, a teraz największym problemem jest to, że gramy co trzy dni i właściwie w domu jestem gościem. Staram się wtedy spędzić czas z rodziną, a nie jechać dwieście kilometrów do kolegów. Regeneracja jest bardzo ważna.

Nie wiedziałem, że tak dobrze zna pan teksty hitów disco-polo...

- Z tymi tekstami jest tak, że wszyscy mówią, że nie znają, a jak się włączy piosenkę, to każdy śpiewa.

Hymn kibiców na Euro napisał zespół "Weekend". Naprawdę chcecie iść w tę stronę?

- Mnie to ani ziębi, ani parzy.

Podobała się panu feta po zwycięstwie nad Irlandią i awansie na Euro?

- Każdy może mieć swoje zdanie. Dla kadry to pierwszy awans na wielki turniej od 2008 roku i jest to niewątpliwie sukces i powód do świętowania. Było konfetti i feta, ale przecież nikt nie powiedział, że spoczęliśmy na laurach i nie chcemy więcej. Zdaję sobie sprawę, że sukcesem jest coś więcej, niż tylko awans. Być może to mój ostatni wielki turniej, nie wiem, co będzie za rok, dwa. Swoje sukcesy osiągnąłem: byłem mistrzem Niemiec, zdobywałem Puchar Niemiec, grałem w finale Ligi Mistrzów, chociaż tego za wielki sukces nie traktuję, bo jednak go przegraliśmy. Teraz chciałbym coś osiągnąć z reprezentacją.

Czy Kuba Błaszczykowski powróci do pełni formy i będzie filarem reprezentacji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×