Słowo na niedzielę. Józef Wojciechowski: Zbigniew Boniek strzela do własnej bramki

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

Z pana listu otwartego na wszystkich wrażenie zrobiło pół miliarda złotych dla polskiej piłki. Znajdzie pan sponsorów, czy po prostu Józef Wojciechowski naciśnie enter i zrobi przelew?

- Józef Wojciechowski już zrobił dużo przelewów do piłki nożnej. Nie wykluczam pomocy, jeśli byłaby jakaś potrzeba, ale nie mówię tu o charytatywnym działaniu. Mam jednak wielu kolegów, wiem, jakie uczucia nimi kierują, wiem, dlaczego nie chcą dokładać pieniędzy do futbolu i wiem też, jak ma działać korporacja, by dużo zarabiać. Dziś PZPN - jak to się mówi - siedzi na kasie. A ona powinna pracować. Naprawdę jest szereg dróg, które prowadzą do pieniędzy.

Podoba się panu ustawa antyhazardowa?

- Nie może być tak, jak jest dziś, że kilka firm, które na polskim rynku działają legalnie, ma tylko około 10 procent dochodu z hazardu, bo 90 procent ucieka za granicę. One nie płacą u nas podatków, ani nie sponsorują klubów. Nic u nas nie zostaje. Wiem, że są prowadzone rozmowy o nowelizacji ustawy i dobrze, bo w wielu krajach sport jest finansowany z hazardu.

Czyli Boniek będąc twarzą nielegalnego bukmachera tak naprawdę działa nowocześnie?

- Każdy może ocenić to sam. Ja nie chcę go oceniać, uważam jednak, że jego tłumaczenia w tej sprawie są mętne. Nikt nie stoi ponad prawem w Polsce. Niezależnie czy wygram, czy przegram te wybory, to jednak chciałbym, aby stało się to po walce na programy, rzeczowe argumenty, na pomysły na sposób prowadzenia firmy. Bo dla mnie PZPN to po prostu firma z bardzo wysokim budżetem, która ma dbać o tych, którzy jej zaufali. Obecnie poza pięcioma klubami z ekstraklasy, które sobie radzą, całą resztę można kupić poniżej stu milionów złotych. Operujemy wartością, która jest niższa niż suma, jaką zapłacono za jednego polskiego piłkarza - Grzegorza Krychowiaka. Możemy sobie grać u siebie na pięknych stadionach i mydlić sobie oczy. Obiekty rzeczywiście są nowe i funkcjonalne, ale trzeba je zapełnić silną ligą. A dziś każdy może sobie włączyć telewizor i cieszyć się piłką na wyższym poziomie w ligach na Zachodzie.

Boniek w ogóle przez te cztery lata zrobił pana zdaniem coś dobrego?

- Nie będę go oceniał. Nie zrobił po prostu wszystkiego tego, co ja bym chciał zrobić. Żeby nasza piłka zaczęła działać, żebyśmy chodzili na mecze uśmiechnięci, jak robią to kibice w innych krajach. Przecież nawet Białoruś regularnie wprowadza kogoś do Ligi Mistrzów, nie mówiąc już o Czechach czy Słowacji. W piłce klubowej jesteśmy tam, gdzie jesteśmy i nie zauważyłem żadnej poprawy przez ostatnie cztery lata. Nie zauważyłem wizji, że zrobimy teraz coś innego, nie usłyszałem żadnego programu. Niejednokrotnie zapraszałem Zbyszka, byśmy o naszych pomysłach głośno porozmawiali. Zapraszam nadal, ale chyba nie jest mu to po drodze. Mam nadzieję, że podczas zjazdu wyborczego dostaniemy swoje pół godziny, a może i więcej. Chciałbym powiedzieć delegatom, co myślę, co chciałbym zrobić i jak wiele energii chciałbym poświecić piłce. Nie będę jak Zbyszek prezesem na pół etatu.

Boniek podobno nie bierze pensji. Pan jako prezes by brał?

- Ja nawet w swojej firmie nie biorę pensji. Zresztą w PZPN nie korzystałbym ani ze służbowego samochodu, ani z kierowcy. Przyzwyczaiłem się do swojego.

Jak pan odebrał atak medialny, jaki miał miejsce, gdy okazało się, że zebrał pan wystarczające poparcie, by startować w wyborach?

- Starałem się tego nie czytać, ale z tego, co mi donoszono, niektórzy wpadli w jakąś furię. Atakowano mnie w sposób nieuprawniony. Wypominać mi, że położyłem Polonię, mogą tylko ci, którzy nie znają faktów. Sprzedałem klub razem z prawami do zawodników za osiem milionów złotych. To przyzwoite pieniądze, mniej więcej za tyle samo, ile sam zapłaciłem. Zostawiłem go w dobrej kondycji finansowej. Obwinianie mnie za winy mojego następcy jest śmieszne. To tak, jakby mówić, że Bogusław Cupiał "położył" Wisłę Kraków. Czternastu piłkarzy z mojej Polonii nadal odgrywa ważne role w klubach, w których grają, i to nie tylko ci, którzy są w reprezentacji. Jest też przecież Adrian Mierzejewski, Radosław Majewski czy Artur Sobiech. Polonia, kiedy z niej odchodziłem, była na szóstym miejscu ekstraklasy, dwa sezony wcześniej doszliśmy do trzeciej rundy w europejskich pucharach, a nie każdemu klubowi się to udaje.

To może ze strachu?

- Oczywiście, byłem kontrowersyjny i często zbyt emocjonalny. Mówiłem to, co inni bali się powiedzieć. Mówiłem o sędziach, że są nieprofesjonalni - byli bardzo stronniczy i zabrali nam dużo punktów. Mówiłem też wiele o trenerach, bo to też był i jest problem. Musimy ich lepiej szkolić, finansować stypendia. No bo gdzie oni mają się uczyć, jeśli nie od najlepszych za granicą? Ale wyciągnąłem lekcję i dziś jestem już innym człowiekiem.

Selekcjonerów zmieniałby pan tak często jak trenerów w Polonii?

- Tak jak powiedziałem – wyciągnąłem wnioski z czasu, w którym byłem w Polonii. Poza tym mamy dobrego selekcjonera, ma dobrą passę. Po co go zmieniać? I na koniec, PZPN to nie klub. Decyzji nie podejmuje się samemu. Będąc prezesem PZPN, byłbym jednym z członków zarządu. Otoczyłbym się ludźmi kompetentnymi, których niestety w Polonii mi zabrakło.

Czyli kim? Jest Cezary Kucharski i Radosław Majdan. Podobno także Tomasz Kłos i Tomasz Frankowski?

- W tym momencie nie podam żadnych nazwisk. Pracuję w zespole, stoi za mną sztab ludzi. Jest ich wielu, ale na razie za wcześnie na zdradzanie szczegółów. Teraz zastanawiamy się tylko nad tym, jak dotrzeć do ludzi, którzy mają mandat do głosowania.

Czy Kazimierz Greń jest po pana stronie?

- Nie wiem. Zresztą to pytanie do niego. Ja na pewno nie chcę dziś chwalić się tym, kto z delegatów lub członków PZPN mnie popiera. Liczy się to, kto poprze mnie w dzień wyborów.

Z różnych względów chcę być prezesem tylko cztery lata, nie interesuje mnie druga kadencja. Zapewniam jednak, że mojemu następcy trudno będzie zepsuć to, co zbuduję.

Dlaczego tak późno ruszył pan z kampanią?

- "Późno" to pojęcie względne. Myśli pan, że jakbyśmy zaczęli zbierać głosy poparcia kilka tygodni wcześniej, to byśmy je utrzymali? Nie udałoby się nam. Przykład prezesa Śląska Wrocław, u którego, po telefonie z PZPN, interweniował prezydent miasta, był nagłośniony przez media, ale takich przypadków było dużo więcej. Właśnie dlatego, mimo iż otrzymaliśmy więcej listów z poparciem mojej kandydatury, pokazaliśmy tylko tyle, ile konieczne, by zarejestrować mnie jako kandydata. Zresztą muszę powiedzieć, że jestem zdumiony tym, jak wiele osób jest niezadowolonych z tego, co dzieje się teraz.

Legia, Lech, inni wielcy są za panem?

- Nie chcę zdradzać, jakie mam poparcie, ale liczę na to, że uda mi się przekonać wiele klubów ekstraklasy i pierwszej ligi. Z delegatami z regionów jest trochę inaczej. Oni są w jakiś sposób zastraszeni, uzależnieni od władz centralnych. Niestety, sposób działania obecnych władz przypomina mi trochę wschodnie standardy. Ale z drugiej strony nie dziwię się Zbyszkowi, że też robi co może.

Jaką rolę w naprawianiu piłki miałoby odegrać państwo? Ostatnio Kucharski z Majdanem złożyli w ministerstwie dokumenty mające pokazać Witoldowi Bańce, że sama kandydatura Bońka jest sprzeczna z prawem.

- Dokładnie ze statutem PZPN, który wyraźnie mówi o tym, że kandydatem może być tylko ktoś, kto na stałe zamieszkuje terytorium Polski. Prezes Boniek tłumaczy się, że jest tu zameldowany, ale meldunek i miejsce zamieszkania to dwie różne kwestie. Zbyszek mógłby szybko przeciąć te wątpliwości. Wystarczy, żeby pokazał PIT za 2015 rok. Wiadomo, że podatki płaci się tam, gdzie się na stałe zamieszkuje. Wracając do roli ministerstwa, zajmuje się ono sportem jako całością. Ministerstwo jest małe, a przecież piłka nożna to niejedyna dyscyplina, jaką się w Polsce uprawia. Futbol ma jednak to do siebie, że potrafi na siebie zarobić. Tak jak jest w innych krajach. Wiadomo, że w przypadku sportu, który sam na siebie zarabia, ministerstwo nie będzie samo inicjować pewnych projektów. Bez silnego lidera PZPN, pospinania wszystkich projektów w całość, nic się nie wydarzy. Rolą prezesa PZPN jest przygotować program rozwoju polskiej piłki, przedstawić go ministrowi i przekonać, żeby pomógł go zrealizować. Zresztą przekonać do współpracy trzeba także inne ministerstwa, na przykład w temacie walki z chuliganami na stadionach. Zapewnię tylko, że ja nigdy nie zrobię tego, o czym czytałem jeszcze niedawno - race na stadion nie będą wwożone w samochodach PZPN. Skutki takiej współpracy prezesa PZPN z chuliganami widzieliśmy wszyscy

Na finale Pucharu Polski?

- To pan powiedział.

Co pan chciałby zostawić w PZPN po swojej kadencji?

- Branża deweloperska to moja czwarta branża, w której jestem, i w każdej osiągałem sukces. W piłce jestem sześć lat. Zdobyłem doświadczenie, za które zapłaciłem własnymi pieniędzmi. Wiele się nauczyłem, wyciągnąłem wnioski i nie wchodzę tu jak nowicjusz. Frycowe zapłaciłem w Polonii. Wiem, co chcę zrobić i jak to osiągnąć. Z różnych względów chcę być prezesem tylko cztery lata, nie interesuje mnie druga kadencja. Zapewniam jednak, że mojemu następcy trudno będzie zepsuć to, co zbuduję, jeśli wygram. Bardzo chciałbym, wzmocnić szkolenie młodzieży i stworzyć programy kształcenia trenerów, chciałbym wesprzeć kluby w walce z chuliganami i zbudować system wparcia, który wzmocni kondycje finansową polskich klubów, a wszystko po to, żeby nasza reprezentacja osiągała sukcesy na miarę naszych aspiracji, a nasze kluby regularnie grały w Lidze Mistrzów.

Rozmawiał Michał Kołodziejczyk

Słowo na niedzielę. Bogusław Leśnodorski: worek lodu na głowy kibiców

Słowo na niedzielę. Kamil Kosowski: Nie dostawaliśmy po łbie

Słowo na niedzielę. Tomasz Hajto: W futbolu liczy się gaz

Czy Jóżef Wojciechowski powinien zostać prezesem PZPN?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×