Czesław Michniewicz: Każdy chce trenować cudzą drużynę

PAP / Piotr Polak
PAP / Piotr Polak

Pierwszy raz zaskoczył, gdy objął zespół z Niecieczy. Drugi, gdy zaczął ze słoniami tłuc teoretycznie mocniejszych od siebie. Robi swoje i gwiżdże na styl, a krytykom, zarówno tym po fachu, jak i po piórze, radzi zerknąć na swoje podwórko.

Piłka Nożna: - Kończy pan trening, zjada obiad i co robi? Idzie na spacer po wsi? Nikt nie zaczepia, nie zagaduje?

Czesław Michniewicz: - Pudło, bo po pierwsze - mieszkam w Tarnowie, więc po pracy jadę do domu. A nasz stadion poza tym jest oddalony od zabudowań, więc ani ja, ani piłkarze nie mamy właściwie kontaktu z mieszkańcami, którzy w ciągu dnia są zresztą w pracy. Owszem, zdarzają się imprezy, kiedy spotykamy się z kibicami. Byliśmy na przykład latem całą drużyną na Światowych Dniach Młodzieży, ale generalnie kontakt bywa sporadyczny. Niedługo wybierzemy się jednak do miejscowego teatru, który obchodzić będzie stulecie.

Teatr w Niecieczy?

 - Owszem. Dyrektoruje mu mama prezesa Witkowskiego, przyjeżdżają różne grupy, ale ideą jest, by na scenie występowali mieszkańcy Niecieczy. Mnie też proponowano, bo ponoć się nadaję. Na razie jednak udział w przedstawieniu wziął tylko kierownik drużyny.

ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Przez wybuch nic nie słyszałem, oczy też ucierpiały

Jak niecieczanie przyjęli faceta, który zastąpił Piotra Mandrysza - trenera, który zespół wprowadził do ekstraklasy, a później w niej utrzymał?

 - Tak naprawdę to trudno mi powiedzieć, bo jak mówiłem, kontakt z fanami jest sporadyczny. Nie ma tu klasycznego klubu kibica, z którym zawodnicy się spotykają, dyskutują. Wiem natomiast, że z Piotrem klub rozstał się w cywilizowany sposób, z dużą klasą.

A panu wystarczyło kilka meczów, by stać się idolem?

 - Nie czuję się jak idol. Tutaj naprawdę o wiele spokojniej, z większą pokorą przyjmuje się sukcesy i porażki. Na wsi ludzie szanują pracę, którą ktoś wykonuje. Nie są w gorącej wodzie kąpani. Może gdzie indziej po kilku nieudanych podejściach do ekstraklasy ktoś by się zniechęcił i rzucił zabawki, ale nie w Niecieczy.

W Lubinie, Poznaniu, nawet Szczecinie fani mają idoli. Trener rzadko bywa gwiazdą...

 - No to mogę zapewnić, że w Niecieczy nie ma przed kim gwiazdorzyć, bo w klubie nawet sekretarek nie mamy. Całe życie biurowe skupia się w siedzibie firmy, to w zakładzie jest centrum dowodzenia. Dla mnie najbardziej istotne jest to, że mamy dobre warunki do pracy. Klub jest poukładany. Zakupiliśmy nawet specjalny system do analiz meczów i zawodników LongoMatch, który pozwala już w przerwie przekonać się, co działo się w pierwszej połowie. Jednym słowem - są warunki, jest też atmosfera i klimat do pracy.

[b]A klimat do wygrywania też jest? Warto było w ogóle rozbudzać apetyty, skoro po kilku słabszych wynikach już mówi się o dołku?

[/b]

- Warto było, ponieważ punkty są nam potrzebne, a będą jeszcze bardziej. Każdy zespół w sezonie przechodzi jakiś kryzys, a w naszym wypadku na pewno nie mówiłbym o jakimś potężnym dołku. Przegraliśmy dwa mecze wyjazdowe, wcześniej remisując u siebie z Jagiellonią, czyli drużyną najlepiej w całej lidze punktującą na obcych boiskach. Jestem spokojny o to, że mój zespół wkrótce znów będzie punktował.

Zwłaszcza, jak zewrze szyki obronne. Co pan powie tym, którzy wciąż podkreślają rolę autobusu przegubowego w pańskiej taktyce?

 - Totalna bzdura! Nie z każdym w lidze możemy stanąć do otwartej gry, to przecież oczywiste. Nie zagram w ten sposób przeciwko Lechowi, Legii czy Lechii, a zarzuty, że nie potrafimy grać ofensywnie obaliliśmy choćby w Gliwicach, oddając 21 strzałów na bramkę Piasta. Gdyby nie słaba skuteczność, nie przegralibyśmy tego meczu. Dlatego dajmy spokój z tym autobusem.

Ale inni ponoć stawiają na styl.

 - A kto w naszej lidze gra pięknie w piłkę? No właśnie. Problem jest taki, że kibice w Polsce mają szeroki dostęp do transmisji telewizyjnych z całej Europy. Naoglądają się Primera Division i Champions League, więc potem - i to naturalne - wybrzydzają. Dajcie mi Messiego i Ronaldo, a też zacznę kombinować. Na razie zaś muszę punktować i wiem, że w odstępie kilkunastu dni potrafiliśmy pokonać Lechię i Legię, czyli dwójkę bardzo poważnych kandydatów do tytułu. Uważam też, że to kluby, które mają budżety po 60 czy 100 milionów złotych powinny nadawać sznyt całej lidze, dbać o jej atrakcyjność i widowiskowość. Bruk-Bet Termalica jest tylko malutkim dodatkiem do tego wszystkiego, a wymaga się od nas Bóg wie czego. Poza tym, to nie kto inny, jak Jose Mourinho powiedział niedawno, że ci, którzy chcieli ładnie grać, już nie mają pracy. Ja mam.

A propos Mourinho…

 - Ale ja go nawet nie lubię, tymczasem jakoś głupio się przykleiło do mnie z tym Mou, sam nie wiem dlaczego i po co. Bardziej cenię akurat innych od niego.

Kiedyś nawet podał pan charakterystykę najlepszego trenera. Przywiązanie do taktyki i detali Rafaela Beniteza, charyzma i pewność siebie Mourinho, entuzjazm Juergena Klinsmanna oraz siła osobowości Felixa Magatha. Coś się zmieniło w tej definicji idealnego trenera?

 - Ja powiem w ten sposób - nie po to się czyta filozofów, żeby być filozofem, ale żeby poznać ich sposób myślenia. Dlatego nikogo nie naśladuję, ale chcę korzystać z doświadczeń najlepszych. Klopp, Benitez, to na pewno są dobre wzory. Byłem na obozie Liverpoolu prowadzonego przez Beniteza, widziałem pewne rzeczy z bliska i to akurat cenna nauka. Ale prawda jest też taka, że wszystko zależy od materiału ludzkiego, z którym pracujesz. Miałem w Lubinie na przykład Łukasza Piszczka i jak mu profesor Jan Chmura zrobił badania, to natychmiast chciał je powtórzyć, bo nie mógł uwierzyć w taki ewenement, że ktoś jest szybki i wytrzymały. A Piszczek właśnie taki jest, więc jego piękna kariera w Dortmundzie w ogóle mnie nie dziwi. Inny przykład. Byłem na obozie w Marbelli. Obok siebie trenowali piłkarze Bayernu Monachium i Borussii Dortmund, to był bodaj 2008 rok. Bayern prowadził Ottmar Hitzfeld, a Borussię - Thomas Doll. Niczego wymyślnego nie demonstrowali, jedni i drudzy wykonywali te same ćwiczenia. Tyle że w Bayernie byli piłkarze o ileś procent lepsi, więc wszystko wyglądało inaczej: piłka nie odskakiwała nawet na pół metra, wszystko płynnie, na dużej intensywności i dokładności. Po prostu, Hitzfeld miał lepszy materiał ludzki.

Ale naszych piłkarzy na Zachodzie ostatnio cenią. Mamy natomiast w Polsce dobrych trenerów?

 - Jestem pewien, że polscy szkoleniowcy nie powinni mieć kompleksów. Czasem krytyka w mediach mnie śmieszy. Słyszę mądrali, którzy nakazują grać wysokim pressingiem, a zapominają, że do tego trzeba mieć wybitnych piłkarzy. Ciągle mówi się o przygotowaniu fizycznym do sezonu, podczas gdy ja będę się upierał, że tak naprawdę nie da się źle przygotować piłkarzy. Jeśli masz w kadrze profesjonalistów, dobrze się prowadzących i odżywiających, a nie najadających się przed meczem, to motorycznie ich zawsze przygotujesz. Piłkarz musi w ciągu 90 minut przebiec 10-11 kilometrów. To żaden wysiłek. Ja mogę zaraz zmienić pantofle i też przebiegnę. Problem polega choćby na długości oraz intensywności sprintów. I na szybkości myślenia na boisku, a tego nie wytrenujesz. Tymczasem wciąż są przytyki pod adresem polskich trenerów. A dlaczego polscy dziennikarze nie pracują w BBC? Tak naprawdę chodzi także o to, jaką rolę pełnią w klubie trenerzy - u nas i na Zachodzie. Lekarz i pielęgniarka chodzą w białych kitlach, ale kompetencje mają inne. Na szczęście to się zmienia. Na przykład w Wiśle wytrzymali ciśnienie, więc Darek Wdowczyk może się cieszyć imponującą serią meczów nieprzegranych [rozmowa odbyła się przed tym jak Wdowczyk zrezygnował z pracy w Wiśle].

Generalnie boli trochę pana czepianie się Niecieczy...

- Mnie nie boli. Natomiast wiem, że moi zawodnicy spodziewali się więcej szacunku po tym, czego dokonali w pierwszej części sezonu. Gramy z Jagiellonią, czyli mecz na szczycie, który kończy się bezbramkowym remisem. Z Jagą, która - przypomnę - naprawdę świetnie gra na wyjazdach, a potem czytamy komentarze: "Z dużej chmury mały deszcz". Zauważyłem też, że w Polsce każdy chce trenować cudzą drużynę. Proponuję więc, żeby każdy skupiał się na swojej robocie.

Wydawało się, że po 0:5 w Szczecinie, kiedy pękł legendarny przegubowiec, zespół może złapać zadyszkę.

 - Tymczasem zareagował bardzo dobrze i zdobył 10 punktów na 12 możliwych w czterech kolejnych spotkaniach. A wpadkę na Pogoni potrafię sobie wytłumaczyć. Graliśmy w sobotę z Łęczną, we wtorek już musieliśmy wystąpić w Suwałkach, a stamtąd pojechać do Szczecina. Pokonaliśmy ponad dwa tysiące kilometrów autokarem, a wiem po sobie, że to straszny wydatek energetyczny. Po takich podróżach piłkarze są wypompowani. Na szczęście to się również zmienia, skoro do Gdańska lecieliśmy już samolotem i na mecz z Arką też wybierzemy ten środek transportu. A przed wspomnianym meczem z Pogonią wypadł nam również ze składu Putiwcew, czyli podpora defensywy.

Lewonożny stoper o takiej klasie to u nas rzadkość. Z kolei Guilherme, który niedawno jeszcze był zawodnikiem Steauy, też udał się wam wyjątkowo.

 - To inwestycje z myślą o przyszłości, o pracy długofalowej, ponieważ obaj mają długie kontrakty. Wypożyczony jest Osyra, ale z klauzulą pierwokupu, która nie powinna przekraczać naszych możliwości. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przydałoby się więcej kreatywności w drugiej linii, że fajnie byłoby mieć takiego Wassiljewa, tyle że akurat jego chciałby mieć w polskiej lidze każdy.

Musiał pan odejść z Pogoni?

 - Powiem tak - wypełniłem kontrakt i rozstałem się z klubem w dobrej atmosferze, nie mam do nikogo żalu. Czułem od pewnego czasu, że nie zostanę tam dłużej. Szczecin to zresztą specyficzne miejsce, trenerzy zmieniają się tam stosunkowo często.

Rozeszło się tylko o styl gry drużyny?

 - Trudno powiedzieć, będę się jednak upierał, że słowo styl powinno być w polskiej piłce zakazane. Wiem również, że zrobiliśmy w Pogoni najlepszy wynik od lat. Wypromowaliśmy przy okazji kilku zawodników. Zabrakło wymiernego sukcesu, ale jestem przekonany, że gdyby zimą znalazły się pieniądze na wcześniejsze sprowadzenie Drygasa, to Pogoń miałaby kilka goli i punktów więcej, i byłby medal na koniec sezonu. Zresztą nawet bez Drygasa była szansa na podium. W 35. kolejce prowadziliśmy z Zagłębiem po godzinie gry 1:0. Ostatecznie przegraliśmy i o medalu trzeba było zapomnieć. Naprawdę nie ma co mówić o stylu. Popatrzcie na Atletico Madryt, na ich waleczność i heroizm, to również może być piękne. Oni faktycznie mają swój niepodrabialny styl. Dla mnie zresztą atrakcyjne granie polega na wygrywaniu.

To wnioski z obejrzanego z bliska Euro 2016?

 - Też, ale nie tylko. Dochodziłem do tego kilkanaście lat, bo w zawodzie jestem przecież od 2003 roku. Nie mam w składzie najlepszych piłkarzy w lidze, ale mam mocną drużynę. Po meczu z nami Michał Probierz powiedział, że przesuwamy się po boisku tak, że ekierkę można przyłożyć i wszystkie kąty będą zachowane. Miło.

Lata temu, w sondzie Canal+ przeprowadzonej wśród piłkarzy na temat: z którym trenerem nie chciałbyś pracować? - znalazł się pan na pierwszym miejscu. Myśli pan, że to się zmieniło?

- Myślę, że tak, bo rok temu gdy pytano o trenera, z którym dla odmiany piłkarze chcieliby pracować, znalazłem się w pierwszej trójce. OK, jestem wymagający, z leserami mi nie po drodze. Nie lubię dziadostwa, jak widzę talent, wymagam. Nawet jeśli potem wchodzę na kogoś, kto skasował komuś karierę, to jestem przekonany, że częściej pomagałem niż szkodziłem. To jak z wymagającym nauczycielem, którego w szkole się nie cierpi, ale gdy spotyka po 10 latach na ulicy, patrzy się na niego inaczej. Pewnie, można być trenerem - kumplem, tylko że po latach otwierasz gablotę z medalami i pucharami, a tam pusto.

Kibicował pan Józefowi Wojciechowskiemu w grze o fotel prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej?

 - Znam dobrze pana Wojciechowskiego, byłem przecież jego ostatnim trenerem w Polonii i mogę powiedzieć, że dobrze się stało, że dalej prezesem będzie Zbigniew Boniek. Dobrze dla polskiej piłki. To nie byłoby dobre dla pana Józefa, gdyby został prezesem PZPN. On lubi wolność i swobodę, lubi popływać łódką, polatać samolotem, porządzić. Gdyby na zebraniu zarządu głosowanie poszło nie po myśli szefa, mógłby wszystkich pogonić. Albo sam po miesiącu zrezygnować.

Pan jednak nie mógł narzekać na niego jako szefa.

 - Pewnie, że nie. Pamiętam nasze negocjacje, gdy mnie zatrudniał. Zapytał: weźmiesz to za stówę? Rozmowy trwały bardzo krótko. Gdyby w związku pan Wojciechowski rządził tak jak w Polonii, pewnie niektórym by się podobało, ale w prywatnej firmie pewne rzeczy można zrobić, w stowarzyszeniu już nie bardzo.

Rozmawiał Zbigniew Mucha

Komentarze (0)