Jakub Błaszczykowski: los znowu chciał sprawdzić, czy się poddam

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

Umie pan oddzielić życie prywatne od zawodowego?

- Moja żona ma niezwykłą umiejętność - wie, kiedy reagować, a kiedy nie. Wie, kiedy jestem zły i lepiej się do mnie nie zbliżać, i kiedy jest taki moment, gdy właśnie powinna zadać jakieś pytanie. Bardzo to w niej cenię. Pewnie musiała się tego nauczyć przez kolejne spędzone wspólnie lata. Zdaję sobie sprawę, że mój charakter nie jest łatwy, czasami bywa tak, że porażkę i niepowodzenia najpierw muszę przetrawić sam. Nie chcę się wtedy do nikogo odzywać, potrzebuję kilku treningów, by te wszystkie przemyślenia z siebie wyrzucić.

Bywa pan nieznośny?

- Oczywiście. Mam lepsze i gorsze dni. Nie jest tak, że jestem ciągle w dobrym humorze i wszystko jest super. Ważne, żeby mimo dołków, cały czas iść do przodu. Tak, jak teraz w Wolfsburgu, kiedy nie mamy dobrych wyników. Trzeba w sobie przezwyciężyć słabości, przepchnąć je na bok i próbować wszystko naprawić.

Dlaczego założył pan fundację "Ludzki gest"?

- Wspólnie z rodziną i bliskimi pomyśleliśmy, że można by w ten sposób pomagać dzieciakom. Jesteśmy młodą fundacją, dobrze sobie radzimy, mamy wsparcie ludzi i przed sobą mnóstwo projektów. 27 grudnia organizujemy w hali w Częstochowie turniej piłkarski połączony z koncertem muzyki, jakiej słuchałem w młodości, czyli hip-hopowej. Serdecznie zapraszamy wszystkich chętnych. Myślę, że postawiliśmy przed sobą ambitne cele i będziemy się dalej rozwijać.

Na kim chciał się pan wzorować jako dziecko?

- Jestem pokoleniem Barcelony 1992, kapitanem piłkarskiej drużyny na igrzyskach był mój wujek Jurek Brzęczek i pamiętam jego wszystkie mecze z tamtego turnieju. Półfinał z Australią wygrany 6:1, nieszczęsny finał z Hiszpanią… Pod koniec meczu Jurek ładnie podał z lewej strony do Ryszarda Stańka i wyrównaliśmy na 2:2, by stracić gola w ostatniej akcji po golu Kiko. Mam to przed oczami, na oglądanie meczu zebrała się u nas w domu cała rodzina, zresztą - pół wsi przyszło. Na tym się wychowałem.

Na porażce. Byłem w muzeum niemieckiej piłki w Dortmundzie i jest to budynek triumfu, nie ma pan wrażenia, że muzeum polskiej piłki byłoby muzeum bólu?

- Dlaczego?

Mecz na wodzie z Niemcami, przegrany finał igrzysk, odpadnięcie po rzutach karnych w mistrzostwach Europy. Można by wyliczać.

- Do muzeum trafię pewnie dopiero, jak mnie tam wstawią, ale teraz spróbuję spojrzeć na to z innej perspektywy. Przecież możemy pokazać ten mecz na wodzie z 1974 roku jako niesprawiedliwość, bo byliśmy lepsi, finał igrzysk także był sukcesem, bo dostaliśmy srebrne medale.

Nie pamiętam niczego, co działo się po tym, gdy bramkarz obronił moje uderzenie z rzutu karnego podczas meczu z Portugalią. Za dużo było emocji, wtedy wyłącza się mózg


A co by pan wstawił do sali o Euro 2016?

- Nie robiłbym takiej sali. Osiągnęliśmy dobry wynik, ale nie był to jakiś wielki sukces godny wspominania latami. Niemcy pokazują swoje wielkie chwile i jakoś nie wspominają tych słabszych, nie pokazują, co było między kolejnymi tytułami mistrzów świata, a było przecież różnie. Czasem nie wychodzili z grupy. To jest ich wielka siła, że potrafią się chwalić i doceniać siebie. Powinniśmy się od nich uczyć, nauczyć się dumy z samych siebie. Polacy są dobrym narodem. Mamy dobre serca.

Myśli pan czasem o sobie: "jestem legendą"?

- Nie przyszło mi to do głowy.

Dzieciaki na podwórkach chcą być Błaszczykowskim.

- Ale to nie znaczy, że jestem legendą. Nie potrafię postawić się w takiej roli. My, piłkarze robimy swoje - cieszę się, że mój zawód to moje hobby, zajmuję się tym, co kocham i mam z tego dobre pieniądze. Ale przecież to tylko praca, taka sama jak policjanta czy lekarza. A może nawet nie taka sama, tylko dużo mniej istotna. Lekarz odpowiada za ludzkie życie, nie pokazują tego w telewizji, ale to on jest bohaterem naszej codzienności. My tylko kopiemy piłkę. A w ogóle to fajnie mają dziennikarze sportowi. Przed meczem z Serbią mogliście napisać, że się do niczego nie nadaję, po meczu z Serbią, że jestem wspaniały. Nie ponosicie żadnej odpowiedzialności za słowa.

Dlatego rzadko rozmawia pan z mediami?

- Nie rzadko, tylko prawie w ogóle. Wolę czasem pogadać dłużej, niż po meczu na pytanie: "Jak było?" odpowiedzieć, że dobrze, albo źle. Te rozmowy po ostatnim gwizdku są bez sensu. Zastanawiałem się kiedyś, jak się czujecie, oceniając naszą pracę, nie wiedząc, ile serca, marzeń i zdrowia poświęcamy podczas codziennych treningów. Was ocenia szef, jak macie gorszy dzień, to wysyła do domu i tyle, a wy, pisząc artykuł, oceniacie nas dla milionów kibiców. Dlatego dodatkowo musimy sobie radzić z presją. Kiedy pisałem książkę, wspominałem Justynę Kowalczyk, która osiągnęła wielkie sukcesy i poniosła wiele wyrzeczeń. Mam wrażenie, że później była traktowana jak maszyna. Nie mogła, ale musiała wygrywać. Otóż ona nic nie musi, wie, ile zdrowia kosztowały ją kolejne starty. W przypadku sportowca często podstawowym pytaniem powinno być nie takie, czy ma możliwości na kolejne zawody, ale zwyczajnie - czy zdrowie na to pozwala. Często o tym zapominacie.

Wyobrażasz sobie reprezentację Polski bez Jakuba Błaszczykowskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×