Jakub Błaszczykowski: los znowu chciał sprawdzić, czy się poddam

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

Wróćmy do tych dzieciaków na podwórkach. Jak ktoś chciałby być jak Błaszczykowski, to radziłby mu pan dać sobie spokój i poszukać innego zajęcia, czy zachęcał do pracy?

- Zalecałbym pokorę i życzył dużo wytrwałości. Bo takiego chłopaka może czekać wiele przyjemnych chwil, ale na wszystko musi sobie zapracować. Chciałbym, żeby mój przykład zaszczepiał w dzieciakach świadomość, że nigdy nie wolno się poddawać. Bo talent nie wystarczy do tego, żeby walczyć. Wielu ludzi, którzy mieli talent i być może osiągnęliby więcej niż ja, po prostu się poddało.

Spotkaliśmy się przypadkiem na urlopie. Zamówiliśmy piwo, ale kiedy zobaczył pan, że wokół jest dużo dzieci, natychmiast zmieniliśmy zamówienie na herbatę. Czuje się pan odpowiedzialny za młodzież?

- Jestem dla tych ludzi wzorem i nie chcę im dawać złego przykładu. Wiem, że siedzę prywatnie, że mam urlop, ale po co mam pić piwo w taki sposób, żeby wszyscy widzieli. Może jakiś dzieciak wyjdzie potem na ulicę i kupi sobie pierwsze piwo, bo zobaczył, że Błaszczykowski też pije? Nawet teraz zastanawiam się, czy to dobrze, że o tym mówimy, bo to z jednej strony pokazuje, że jestem świadomy tego, jaką mam rolę do odegrania, ale z drugiej… Przecież te dzieciaki potrafią już czytać.

Może jakby alkoholu nie było w kadrze w ogóle, Euro nie skończyłoby się na ćwierćfinale?

- Nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Euro było sukcesem, znaleźliśmy się w gronie ośmiu najlepszych drużyn kontynentu. Pamiętam, kiedy przed turniejem w Arłamowie udzielałem wywiadu i na pytanie, czy ćwierćfinał wziąłbym w ciemno, odpowiedziałem, że wszystko zależy od okoliczności. Kiedy dzieje się to przez różnicę bramek, albo po rzutach karnych w fazie pucharowej, to na pewno ból jest większy, niż kiedy przegrywa się po prostu 0:2. Wtedy wiesz, że byłeś gorszy i tyle. Cieszę się, że po mistrzostwach reprezentacja nadal pokazuje, że ma rezerwy. Wygraliśmy 3:0 z Rumunią i znowu zmieniliśmy spojrzenie na nasze możliwości. Po remisie 2:2 z Kazachstanem kibice nie mieli przecież najlepszych humorów. Ten przykład potwierdza, że liczy się tylko mecz, który jest do rozegrania, bo wszystko zmienia się bardzo szybko.

Cieszę się, że zajmuję się tym, co kocham i mam z tego dobre pieniądze. Ale przecież to tylko praca, taka sama jak policjanta czy lekarza. A może nawet nie taka sama, tylko dużo mniej istotna


Łukasz Piszczek stwierdził, że o tym, co mogło być lepiej na Euro, opowie dopiero, jak skończy karierę. O co może mu chodzić?

- Nie wiem, ale zgadzam się, że mogło być lepiej. Zawsze jednak też mogło być gorzej. Nie chcę dzielić ludzi na tych, którzy widzą szklankę do połowy pustą albo pełną. Oczekuję zwyczajnej, wyważonej oceny sytuacji. Zastanawianie się, czy mogłem tej drużynie dać więcej we Francji, teraz już niczego nie zmieni. Liczą się zebrane doświadczenia.

Czy piłka nożna to sport zespołowy?

- Tak.

A nie za wiele zależy od dyspozycji poszczególnych piłkarzy?

- Jesteś tak dobry, jak twój najsłabszy zawodnik. Pamiętajmy, że na boisku po drugiej stronie też staje jedenastu facetów, z których ktoś może mieć słabszy dzień. Właśnie dlatego liczy się drużyna. Ktoś w formie może wziąć większy ciężar, pociągnąć za sobą resztę. Może w następnych meczach sytuacja się odwróci i to ty będziesz potrzebował większego wsparcia. To są fundamenty, na których rodzi się zaufanie, które prowadzi później do sukcesów.

Mieliście już siebie dość we Francji?

- W ogóle nie byliśmy sobą zmęczeni, o czym świadczyła też świetna atmosfera w drużynie. Całe przygotowania zostały bardzo mądrze zaplanowane. Nie byliśmy skazani na siebie przez dwa miesiące, były przerwy, mogliśmy się rozjechać do domów, a później spotykać z rodziną czy znajomymi.

Afera alkoholowa, która wybuchła w kadrze po meczach z Danią i Armenią, to poważny czy niepotrzebnie rozdmuchany problem?

- Kolejne spotkanie wygraliśmy 3:0 i oczywiście możecie pisać, że to dlatego, że niektórzy chcieli zapłacić za swoje grzechy, ale nigdy się nie dowiemy, co by się stało, gdyby sprawa nie wyszła na jaw. W Rumunii zagraliśmy najlepszy mecz wyjazdowy od bardzo dawna, wybiliśmy rywalom z rąk wszystkie atuty. Mieliśmy ich świetnie rozpracowanych. Jeśli chodzi o aferę alkoholową, to ludzie zaczęli pisać takie rzeczy, że już nie nadążałem. Historia zaczęła żyć swoim życiem. Oczywiście, że to, co się wydarzyło, nie powinno mieć miejsca, ale już nie twórzmy mitów. Poza tym uważam, że tego typu sprawy powinniśmy się nauczyć rozwiązywać we własnym gronie. Świadczyłoby to o sile grupy.

Pan w ogóle pije alkohol?

- Jestem normalnym człowiekiem. Robię to, na co mam ochotę i to, co nie przeszkadza mi w normalnym życiu i pracy. Z racji wykonywanego zawodu, na alkohol pozwalam sobie raczej w czasie przerwy w rozgrywkach, ale przecież to nie jest żadne przestępstwo. Ważne, żeby wiedzieć jak, gdzie i kiedy.

Jak pan się odnajduje w Wolfsburgu?

- Szybko się ogarnąłem. Te kilka lat w Borussii Dortmund zrobiło swoje, poznałem kulturę, specyfikę ligi, po prostu zasady codziennego życia w Niemczech. Wiedziałem, czego się spodziewać. Organizacja mojego nowego klubu to naprawdę najwyższy poziom. Nic, tylko grać. Przy wyborze nowego klubu Niemcy mieli naklejkę z napisem "priorytet", po dziesięciu miesiącach pobytu we Florencji chciałem wrócić do znanego mi środowiska. Byłem po dobrych mistrzostwach Europy i to właśnie z Wolfsburga od początku dostawałem sygnały, że trener i dyrektor sportowy bardzo chcą mnie w zespole. Chciałem trafić tam, gdzie wiedziałem, że będą na mnie stawiać.

Kiedy opuszczał pan Dortmund, kibice nie mogli darować szefom Borussii takiej decyzji. Trudno zdobywa się uznanie zagranicą?

- Czuję wdzięczność, że kibice BVB tak bardzo mnie docenili. Rzadko się zdarza, by podchodzili do byłego zawodnika swojej ukochanej drużyny w taki sposób jak do mnie. Podziękowali mi za grę, za poświęcenie. Spędziłem w Dortmundzie wspaniały okres, poznałem wielu wartościowych ludzi, tamten czas zostanie mi w głowie i sercu do końca życia. Mieliśmy świetny okres jako zespół, rozwijaliśmy się wspólnie z trenerem Juergenem Kloppem i miało to przełożenie na wyniki. Wspólnie dorastaliśmy. Do tej pory utrzymuję kontakt z ludźmi, których poznałem w Borussii i cieszę się, że mogłem grać w tym klubie.

Jest coś w Wolfsburgu poza fabryką Volkswagena?

- Nigdy nie interesowałem się, jakie wielkie atrakcje są w mieście, w którym gram. Priorytetem jest to, co ma do zaoferowania klub, którego barwy reprezentuję. Poza tym mam trochę inne spojrzenie na to, co jest fajnym miastem - mnie wystarczy, że mam gdzie wyjść z dziećmi, żeby się pobawiły, że jest spokojnie, czysto. A jak myśli pan, że tu jest tylko fabryka, to proszę iść i zwiedzić "Autostadt", robi wielkie wrażenie.

Rozmawiał w Wolfsburgu
Michał Kołodziejczyk

Wyobrażasz sobie reprezentację Polski bez Jakuba Błaszczykowskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×