Cezary Kucharski: Środowisko Bońka i jego "cyngla" Stanowskiego mnie nie rusza

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Czuje się pan jak najbardziej znienawidzoną osoba na polskim, sportowym Twitterze?

- Nie, wcale się tak nie czuje. Hejterstwo jest znanym i niestety powszechnym zjawiskiem w polskim internecie. Nikt nie ma pomysłu jak to zatrzymać. A co do opinii na mój temat, to jest też wiele pozytywnych, tylko może nie są tak eksponowane. Ludzie naprawdę doceniają choćby to, jak poprowadziłem karierę Roberta.

Zauważył pan zależność, że gdy pojawiała się w przestrzeni publicznej informacja, że jakiś piłkarz postanowił zakończyć z panem współpracę, wybuchała powszechna radość?

- Widziałem to, satysfakcja niektórych ludzi była ogromna. Właśnie o tym mówię, to typowo polskie zachowanie, typowo polska mentalność. Żyjemy w takim kraju, nic na to nie poradzę.

Pojawiają się wobec pana konkretne zarzuty. Zepsuł pan karierę Rafałowi Wolskiemu?

- Wolski dostał od życia niesamowitą szansę. Po pół roku niegrania w Legii i gdy go wyleczyłem w Monachium, dostał ogromne pieniądze i szansę zaistnienia w wielkim klubie. Problem w tym, że nie był cierpliwy, ciągle mu coś przeszkadzało. Gdy rozmawiałem z nim o transferze do Włoch, mówiłem, że zaistnienie będzie od niego wymagało ogromnej pracy i ogromnej cierpliwości, że będzie potrzebował nawet trzech, czterech lat, aby we Włoszech do czegoś dojść. Zaręczał, że będzie cierpliwy, ale gdy tylko wyjechał, cały czas narzekał i nic mu się nie podobało. W taki sposób nie da się zrobić kariery, trzeba mieć charakter, pokonywać problemy.

Może cały problem leżał w tym, że w Polsce wszyscy traktowali go jak gwiazdę, nie był przyzwyczajony do ciężkiej pracy, a we Włoszech zobaczył, że bez tego ani rusz.

- Wszyscy młodzi piłkarze w Polsce są traktowani jak gwiazdy. Zagłaskują ich kluby, za rączkę prowadzą menedżerowie. A za granicą każdego dnia jest ciężka walka o przetrwanie. Nie można się zadowolić jednym dobrym treningiem, golem, meczem, bo to pierwszy krok do porażki. Wolski był typowym polskim, rozpieszczonym piłkarzem, którego każdy klub ciągnie do góry, żeby tylko zarobić pieniądze na jego talencie.

Jak to było z Bartkiem Kapustką? Reprezentował pan jego interesy, aż nagle piłkarz postanowił zmienić przedstawiciela.

- W czasie, gdy obowiązywała umowa między mną a Bartkiem, Gołoś (Konrad, były piłkarz, dziś współpracuje z agencją menedżerską Bartłomieja Bolka - przyp.red.) był w Krakowie na miejscu, woził Bartka samochodem na treningi, starał się z nim zaprzyjaźnić, żeby tylko spłacić swoje długi. No i stało się, jak się stało, nie miałem na to żadnego wpływu. Każdy piłkarz obiera swoją drogę. Zobaczymy, jak Bartek na tym ostatecznie wyjdzie. Wiadomo, teraz chłopak musi zrobić krok wstecz. Zresztą, on nie miał większego wpływu na to, dokąd ostatecznie trafił. Nawet jego nowi menedżerowie nie mieli na to wpływu, tylko Boniek i włoscy agenci.

Jak to Boniek?

- Przecież Zbigniew Boniek sam się przyznał publicznie w jakimś wywiadzie, że uczestniczył w robieniu tego transferu.

Prezes mówił tylko, że porozmawiał z Claudio Ranierim i polecił mu piłkarza. Sugeruje pan, że odniósł z tego jakieś korzyści? To by była gruba sprawa, chodzi przecież o prezesa związku.

- Nic takiego nie powiedziałem i nie sugeruję, że odniósł korzyści. Sugeruję, że uczestniczył w całym procesie transferowania Kapustki do Leicester.

Nie starał się pan walczyć o Kapustkę?

- Nie jestem naiwny, doskonale wiedziałem, że kręcą się wokół niego różni ludzie. Decyzję o zakończeniu ze mną współpracy Bartek podjął pół roku przed wygaśnięciem umowy ze mną. Rozmawiałem z nim raz, podjął decyzję, jego wybór. Jedyne, co mogę powiedzieć to to, że gdyby współpracował ze mną, nie przeszedłby do Leicester. Nawet mimo tego, że finansowo wyszedł na tym wspaniale, bo Anglicy płacą na rynku najwięcej. Pieniądze w jego wieku nie powinny być najważniejsze.

Dziś, gdy spotyka pan na stadionie ludzi, którzy podebrali panu tego zawodnika, podaje im pan rękę?

- Od tamtej pory ich nie spotkałem. Nie dzwonię do piłkarzy, nie mówię źle o ich agentach, nie namawiam ich na przejście do mnie, nie obiecuję złotych gór. Mam z czego żyć, chcę być wierny zasadom, które doprowadziły mnie tu, gdzie jestem.

Pod Roberta Lewandowskiego wiele razy robiono podchody? Niekoniecznie Bartłomiej Bolek, bardziej jakiś Mendes. Albo Raiola.

- Szczerze? Nie wiem. "Lewy" zdążył mnie przez wiele lat poznać, wie, jak negocjuję, jaki mam styl pracy. Każdą umowę można zresztą zerwać. Działanie na zasadzie zaufania jest mocniejszym fundamentem.

Grzegorzowi Krychowiakowi pomógł pan w transferze do Sevilli, później piłkarz podziękował panu za współpracę. Gdyby pan nadal z nim współpracował, doradzałby mu przejście do PSG?

- Pewne oferty wydają się nie do odrzucenia. Dla Krychowiaka oferta z Paryża była ogromnym awansem finansowym. I o to w tym transferze chodziło. Według mnie jednak Paris Saint-Germain to klub powyżej możliwości Krychowiaka. Trudno mu będzie osiągnąć pozycję, jaką miał w Sevillii.

Jaki klub jest dla niego według pana poziomem granicznym?

- Może grać w każdym klubie w lidze angielskiej poniżej szóstego-siódmego miejsca w tabeli. To nie jest piłkarz na takie kluby jak Arsenal czy Manchester City. Zresztą rozmawiałem przecież na jego temat z dużymi klubami. Ma za mało walorów piłkarskich, technicznych.

Czyli wielkie angielskie bądź włoskie kluby nigdy nie były zainteresowane zakontraktowaniem Krychowiaka?

- Według mnie angielskie - nie. Włoskie - może, bo biorą piłkarzy z niższej półki.

Jest pan lepszym menedżerem niż był piłkarzem?

- Jestem takim menedżerem ,jak byłem piłkarzem. 10 lat temu, gdy skończyłem karierę i zaczynałem działać jako agent, powiedziałem, że chciałbym znaleźć w naszym kraju polskiego Beckhama. I to mi się udało.

Dziś świat młodych piłkarzy wiele różni się od tego, w którym żył pan?

- Teraz młodzi zawodnicy mają większe możliwości, dziś jest o wiele łatwiej zrobić karierę. Świat się zmienił, pojawiły się nowe zagrożenia. Kiedyś nie było internetu, tylu mediów. Żeby przeczytać jakąś wzmiankę na swój temat w gazecie, trzeba było się wyróżnić. Teraz po wszystkich meczach każdy jest przez kogoś chwalony. W takich warunkach można się szybko zachłysnąć. Pracuję z wieloma młodymi chłopakami, największa trudność to ich mentalność. Mają słabość do zadowalania się małymi sukcesami, w ich mniemaniu dużymi pieniędzmi, ale w kontekście tego, dokąd mogliby zajść ciężką pracą - bardzo małymi. Z Robertem Lewandowskim przy wyborach klubów nigdy nie kierowaliśmy się pieniędzmi, a możliwościami rozwojowymi. To spowodowało, że dziś jest tam, gdzie jest. To pierwszy w historii sportowiec z naszego kraju, który w poważnej, cenionej lidze zagranicznej jest najlepiej opłacanym zawodnikiem.

Po tym, jak Robert włożył piłkę pod koszulkę i oznajmił światu, że z Anią spodziewają się dziecka, ile wniosków o wywiady wpłynęło do was od zagranicznych mediów?

- Trudno to zliczyć. Zresztą tuż po tym, jak "Lewy" trafił w tamtym meczu z rzutu wolnego, od razu chwyciłem za telefon i go wyłączyłem.

Dlaczego?

- Bo wiedziałem, że telefon zwariuje, wszyscy będą dzwonić - albo z prośbą o przekazanie gratulacji, albo prośbami o wywiady. O tym, że "Lewy" ma taki plan, wiedziałem wcześniej. Na meczu miała być Ania, mecz miał być w Monachium i miało się to wydarzyć przed świętami Bożego Narodzenia. "Lewy" miał więc dodatkową motywację, żeby trafić do siatki. Wszystko idealnie się ułożyło.

Przez to, że zajmuje się pan karierą Roberta Lewandowskiego, nie ucierpiała pana agencja menedżerska, jeśli chodzi o pozostałych piłkarzy? Gdy spojrzy się na listę zawodników, których pan reprezentuje, nie ma tam wielkich nazwisk.

- Nie samą piłką żyję. Mam rodzinę, przyjaciół i wiele innych działalności. Ale po Euro w Polsce zrobiłem transfery polskich piłkarzy do Fiorentiny, Sevilli, Bayernu, Arsenalu i wiele innych. Jakby nie patrzeć, zrobiłem transfery do czterech najsilniejszych lig w Europie. Zbudowałem międzynarodową agencje menedżerską, która robi wiele za granicą. Moi konkurenci mówią piłkarzom, o których walczą, że zajmuję się tylko Lewandowskim. Tak nie jest. Żaden z piłkarzy nie może narzekać na wynegocjowane przeze mnie kontrakty, rady, podpowiedzi. Jedynie, że czasami za mało się z nimi spotykam. Patrząc całościowo, mam satysfakcję z tego, co do tej pory zrobiłem.

Rozmawiał Paweł Kapusta

Czy Robert Lewandowski trafi w przyszłości do Realu Madryt?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×