Artur Jędrzejczyk: Wow, ja idę!

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski

Z Legią podpisał pan czteroletni kontrakt. O wyjeździe z Polski jeszcze pan myśli?

Jakby się coś trafiło, to czemu nie? Ale z drugiej strony mam stabilizację, skupiam się na tym, co jest teraz. Żyję z dnia na dzień.

Tak się faktycznie da? Bo każdy piłkarz to powtarza.

Czasem jak siądę na spokojnie w domu, to faktycznie uświadamiam sobie proste rzeczy, że na przykład za dwa tygodnie są święta. Na ogół skupiam się tylko na najbliższych czynnościach. Że jutro trening, że po nim muszę podjechać do "Makro". Żyjemy trochę jak roboty, jak w grze "The Sims", gdzie wirtualny człowiek wykonuje zadanie po zadaniu. Nie jest to nużące, kwestia przyzwyczajenia. Rekompensuje to nam adrenalina meczowa, cała otoczka. To uzależnia.

W Legii może pan podnieść swoje umiejętności?

Wydaję mi się, że nasza liga się rozwinęła.

A pana forma?

Miałem dwa, trzy słabsze mecze po transferze. Powinienem wymagać od siebie więcej w takich spotkaniach jak z Termaliką, Ruchem czy Zagłębiem Lubin. Od starcia z Wisłą Kraków moja dyspozycja rośnie. Rywali nie lekceważyłem, po prostu grałem słabiej. Wszystko wraca do normy.

Ma pan czasem problemy z kolanem po zerwanym więzadle krzyżowym?

Czasem zaboli, jak zmieni się pogoda. Minęły już ponad dwa lata, jest dobrze, ale przyznam, że trudno było mi odzyskać zdrowie. Inaczej to sobie wyobrażałem.

To znaczy?

To niesamowicie żmudny proces. Siedzisz z jednym gościem na rehabilitacji, nie możesz już na niego patrzeć. Raz się zagotowałem, pieprznąłem drzwiami i powiedziałem, że idę do domu. Nie mogłem tego znieść. Ćwiczysz trzy godziny, wszyscy koledzy z klubu rozjeżdżają się do domu, a ty dalej robisz to samo. Codziennie pracujesz po 5-6 godzin. Monotonia. Mój rehabilitant powiedział wtedy: "i tak za chwilę wrócisz, nie z takimi pracowałem." Faktycznie, za piętnaście minut byłem z powrotem.

Wiele miał pan takich momentów kryzysowych?

Najgorszy był pierwszy miesiąc, kiedy nie mogłem zgiąć nogi i chodziłem o kulach. Siedziałem w domu i nawet mi się wstawać z łóżka nie chciało. Żeby się podnieść, to najpierw musiałem wyprostować nogę, przesunąć ciało, sięgnąć po kule, powoli się unieść. To wszystko trwało w nieskończoność. Po pewnym czasie po prostu prosiłem o pomoc innych, żeby mi coś przynieśli. Kilku metrów nie chciało mi się przejść. Kąpiel też była wyzwaniem. Jedną nogę przekładasz, drugą opierasz na wannie. Ręką utrzymujesz ciężar ciała podpierając się o ścianę, a drugą trzymasz wąż od prysznica. I godzina wyjęta.

Na boisko wrócił pan po sześciu miesiącach.

Pamiętam pierwszy dzień, gdy o własnych siłach wyszedłem z domu. Pomyślałem: "wow, ja idę". Mówiłem rodzinie, że już mi niczego nie trzeba, że już teraz jestem szczęśliwy.

W trudnych chwilach współpracuje pan z trenerem mentalnym?

Z psychologiem nigdy nie współpracowałem i nie będę.

Dlaczego?

Nie chcę, nie jest mi to potrzebne. Wiem, że to teraz modne. Nie będę wzywał specjalisty, bo zagrałem słaby mecz, czy miałem inne problemy. Gram w piłkę ponad 10 lat i pamiętam wiele spotkań. Na przykład takie, w którym strzeliłem gola samobójczego, a pięć minut później wyleciałem z boiska za czerwoną kartkę. Sam ze sobą rozmawiam. Mówię sobie, co powinienem zrobić lepiej. Analizuję.

Pan się chyba nawet sam nie spodziewał, że będzie podstawowym zawodnikiem reprezentacji.

Pewnie gdyby trener Adam Nawałka nie dał mi szansy zagrania na lewej obronie, to bym w reprezentacji nie występował. Na prawej stronie jest Łukasz Piszczek, z nim można walczyć, ale to walka z wiatrakami. Potrzebowałem kilku meczów żeby się w kadrze zadomowić. Na początku liczyło się dla mnie to, by w niej po prostu być. Myślę, że wykorzystałem swoją szansę.

Kadra dowartościowuje?

Da się wyczuć, że rywale po mistrzostwach Europy podchodzą do reprezentacji z większym szacunkiem. Nie jesteśmy już przeciwnikiem do "walnięcia". To się zmieniło. Poza tym na kadrze fajne chłopaki są. Nikt się nie wywyższa, że gra w Bayernie, Monaco, czy innym zespole. To jest jedność, zżyta paczka. Ja się nie wstydzę, jak rozmawiam z zawodnikiem, który występuje w lepszym klubie. Dla wszystkich liczy się jeden cel: kadra. Jestem założycielem stolika "fusów". Dalej jestem "fusem", choć gram regularnie. I stołu nie zmienię. Żartujemy z siebie, trzeba to umieć robić. Ma być fajnie, wesoło.

W ostatnim meczu w Podgoricy z Czarnogórą o dziwo było spokojnie.

Trenerzy pokazywali nam na odprawie jak zachowują się tamtejsi kibice. Że wybiegają na boisko, rzucają kamieniami, że sędzia przerywał wcześniejsze mecze Czarnogórców. A z nami nic, spokój. Raz poleciała w moim kierunku moneta, pięćdziesiąt centów. To sobie na szczęście pod getre schowałem. Czasem ktoś coś krzyknął z trybun, to się śmiałem pod nosem. Zaczepki to norma.

Sebastian Mila opowiadał kiedyś, że jeden kibic krzyczał do niego "widzimy się tam gdzie zawsze", choć obaj panowie się nie znali.

Na Arce w Gdyni ktoś do mnie wołał: "Jędza chodź na piwo". Sam kiedyś też chodziłem na mecze w IV lidze. Też wołałem, krzyczałem.

Co?

To co wszyscy, może lepiej nie będę mówił. Gdybym nie grał w piłkę, to robiłbym pewnie to samo. Grill w pociągu, krzyki.

A tak to trzeba wyjść w niedzielę na Lecha w Poznaniu.

Myślę, że większość zawodników Legii nie odczuwa jakichś specjalnych emocji. Takich meczów wiele się już grało. Wiadomo, pełny stadion, bojowe nastawienie, małe derby. Trzeba wygrywać, zbierać punkty. Zaraz będzie podział, zrobi się jeszcze ciaśniej w tabeli.

Wygraliście cztery spotkania z rzędu. Lech dwa razy bezbramkowo zremisował.

Poprawiła się atmosfera, jesteśmy pobudzeni, żeby podtrzymywać taką passę. Każdy z nas ma w głowie wszystko poukładane, nikt się nie denerwuje. Nie zakładamy jednak, że nie zdobędziemy mistrzostwa Polski. Nie ma takiej opcji.

Kto powinien grać na lewej obronie w kadrze Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×