Arkadiusz Onyszko: Za głośno krzyczałem

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Od razu głośne?

Normalne badanie krwi przed wyjazdem na obóz do Austrii pokazało, że wiele norm mam przekroczonych o dwieście procent. Rzeczywiście nie czułem się najlepiej. Treningi u Jose Mari Bakero były ciężkie, dużo biegaliśmy przy czterdziestostopniowym upale. Trochę mi się ręce trzęsły i nie mogłem utrzymać talerza, ale myślałem, że to przemęczenie.

Jaka była diagnoza?

Poszliśmy do nefrologa. Pani doktor zobaczyła tylko wyniki badań i powiedziała, że nie ma czego bronić, że potrzebny jest przeszczep nerki. Dziwiła się, że w ogóle widzę, bo przy takim zakażeniu toksynami często atakowany jest wzrok. Nie było szans na żadną kurację lekami.

Jak pan zareagował?

Ugięły mi się nogi, byłem załamany. Ale pojechałem do hotelu i zadzwoniłem do rodziców. Powiedziałem, jaka jest sytuacja i obiecałem, że teraz rozpocznę walkę. Natychmiast odezwałem się do brata, Jacka, pytając czy byłby gotowy oddać mi nerkę. Zgodził się, więc myślałem, że przeszczep zostanie szybko przeprowadzony i wrócę do treningów. Bóg chciał inaczej, musiałem czekać na innego dawcę.

Wydawać by się mogło, że na Zachodzie to taka wolność jest, że możesz mieć takie zdanie, jakie ci się podoba. To nieprawda. Trzeba bardzo uważać na słowa. Okazało się, że w sporcie nie liczy się forma na boisku, ale to, co się myśli o gejach.


Długo?

Najgorsze właśnie było to, że tak naprawdę nie wie się, jak długo trzeba będzie czekać. Co drugi dzień chodzisz na dializy, na pięć godzin, kłują cię igłami, igły są bardzo długie, a w głowie długo siedziało pytanie, czy w ogóle dam radę z tego wyjść. W ogóle nie oddawałem moczu, bo ściągali ze mnie całą wodę. Skóra miała trochę żółtawy kolor, maszyna nie wyciągała wszystkich toksyn tak jak nerki.

Były chwile załamania?

Były. Ale gdzieś tam postawiłem sobie cel i widziałem światełko w tunelu. Czekałem na telefon prawie trzy lata. Zadzwonili o dziesiątej wieczorem ze Szczecina. Jest nerka. Zatkało mnie, ale była przy mnie Kasia. Mogliśmy czekać do rana na transport helikopterem, wsadziła mnie jednak do samochodu i od razu ruszyliśmy. Z pięciomiesięcznym dzieckiem. Dostałem od Kasi olbrzymie wsparcie, uznaliśmy, że musimy działać szybko. Wiem, że nerkę dostałem od kobiety po pięćdziesiątce. Chociaż pytałem o więcej szczegółów, lekarze odmówili mi informacji.

Bał się pan samego przeszczepu?

Nie miałem chwili zwątpienia. Przemek Saleta powiedział kiedyś, że sportowcy mają w sobie waleczność, coś, co nie pozwala nam się zatrzymać. Normalni ludzie czasami się poddają. Nie rozumiem tych, którzy czekają na przeszczep, a gdy dowiadują się, że znalazł się dawca, rezygnują. Ze strachu. Dla mnie to rezygnacja z normalnego życia.

Jak pan funkcjonował przez te trzy lata oczekiwania na zabieg?

Nie byliśmy na wakacjach. Co dwa dni meldowałem się w szpitalu. Jak czekałem na dializę, czułem, że mam tak dużo wody w organizmie, że aż ciężko mi się oddychało. Od tych toksyn cały czas byłem zdenerwowany, wkurzony. Jak jechałem gdzieś w Polskę, choćby do rodziców, musiałem dzwonić po stacjach dializ, pytając, czy znajdą dla mnie miejsce. Swoją drogą to nieźle jest u nas zorganizowane, bo nikt mi nigdy nie odmówił. Kasia tylko miała ze mną ciężko, młoda dziewczyna, a musiała znosić te wszystkie humory. Dzielna była, mocno pozytywna. Cały czas mi powtarzała, że razem z tego wyjdziemy.

Podobno ciągle pan spał?

To było jeszcze przed dializami. Funkcjonowałem jak w stanie ostrego zatrucia. Mogłem zasnąć w każdej chwili, pod koniec zmagałem się z wysoką gorączką. Ktoś mi powiedział, że to jest taki stan, że nawet mózg puchnie i właśnie tak się czułem. Nagle zawalił się świat, w którym żyłem. Nie tak, jak u innych zawodników, którzy decydują się zakończyć karierę i mogą się do tego spokojnie przygotować - u mnie wszystko działo się gwałtownie. Dowiedziałem się, że nie tylko nici ze sportu, ale że do końca życia będę inwalidą, że będę zmagał się z chorobą do końca. Bo niby już jestem po przeszczepie, ale co trzy miesiące muszę przyjeżdżać do Warszawy na kontrolę. Zawsze jest jakieś ryzyko, że z nerką będzie się działo coś niedobrego. Może nagle znowu przestanie pracować i trzeba będzie wrócić na dializy.

Nabrał pan dystansu do życia?

Ogromnego. Muszę myśleć, co będzie dalej, co będzie się działo ze mną i moją rodziną.

Podobno wiara w Boga stała się teraz dla pana ważna.

Zawsze była, po prostu do niej wróciłem. Zacząłem sobie przypominać młodość. Jako dzieciak chodziłem do kościoła, rodzice wysyłali mnie co tydzień, przystępowałem do komunii. Szedłem z Bogiem przez życie do wyjazdu do Danii. Tam zacząłem żyć inaczej, spodobało mi się, że wszystko jest takie łatwe i proste.

Co na przykład?

Na przykład związki pomiędzy kobietami i mężczyznami. Nie ma za dużo bajerowania - "pach-pach" i każdy idzie w swoją stronę. Odwróciłem się od Boga i wszystko mi się totalnie zawaliło. Poczułem się okropnie źle, bardzo osamotniony.

Teraz jest lepiej?

Z Bogiem czuję się pewniej, czuję, że cały czas ktoś stoi za moimi plecami i nie jestem sam. Jak mam jakiś problem, potrafię się modlić, choćby jadąc samochodem. Rozmawiamy sobie, Bóg mnie wysłuchuje i naprawdę wiele rzeczy zmieniło się na plus. Nie ma w tym przypadku, że poznałem Kasię, że nie zostawiła mnie w trudnych momentach.

Co drugi dzień chodzisz na dializy. W głowie długo siedziało pytanie, czy w ogóle dam radę z tego wyjść. W ogóle nie oddawałem moczu, bo ściągali ze mnie całą wodę. Skóra miała trochę żółtawy kolor, maszyna nie wyciągała wszystkich toksyn tak jak nerki.


Jak się poznaliście?

W Złotych Tarasach.

Banalnie.

No nie do końca, bo stała na parkingu naprzeciwko mnie i zaczęło się od uśmiechu. A później goniłem ją przez całe miasto. Skutecznie, bo już taki jestem, że jak sobie coś zaplanuję, to będę tak długo walczył, aż osiągnę cel. Mamy cudownego syna, Julka, który ma już pięć lat i jak patrzę na Kasię, dla której to jest pierwsze dziecko, jestem pełen podziwu, jak świetnie sobie radzi z wychowaniem.

Z pierwszego małżeństwa ma pan dwóch, dorosłych już synów.

Na spotkanie z panem przyleciałem prosto z Danii. Widziałem się z nimi po długim czasie.

Jak długim?

Starszego nie widziałem siedem lat, młodszego pięć. Bałem się tego spotkania, ale jakoś się udało. To już dorośli faceci, jeden ma 24, a drugi 19 lat. Padły trudne pytania, chłopcy mają uzasadniony żal, ale zachowali się z ogromną klasą i dojrzałością. Mieszkają na co dzień w Odense, ale świetnie mówią po polsku, starszy ma nawet naszego orła wytatuowanego na ramieniu. Studiuje ekonomię, taki mocno ogarnięty jest. Młodszy nie wie jeszcze, co w życiu będzie robił.

Uderzył pan żonę, został skazany przez duński sąd…

Przez 15 lat byliśmy razem, przeżyliśmy wiele dobrego. Przeprosiłem żonę w książce i podziękowałem jej za wspólne chwile. Powiedziałem już, że brzydzę się swoim zachowaniem. Nie rozumiem, dlaczego to się wydarzyło, dlaczego tak postąpiłem. Wyrządziłem ogromną krzywdę całej rodzinie, dzieci były przecież małe. I później nie miały ojca. Rozumiem chłopaków, że mają żal, staram się teraz to wszystko jakoś naprawić.

Czy czytałaś/eś książkę "Fucking Polak"?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×