Arkadiusz Onyszko: Za głośno krzyczałem

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Dostał pan wyrok trzymiesięcznego więzienia.

Nigdy wcześniej nie byłem notowany, nigdy nikomu nie zrobiłem żadnej krzywdy. Oczywiście, zachowałem się fatalnie, ale od razu bardzo mocno mnie ukarano. Nie rozumiałem tego. Nie spowodowałem uszczerbku na zdrowiu, nie wpadałem co weekend nawalony, nie rozstawiałem po kątach. To były emocje, jakieś chwile zazdrości, ale kara nie wydawała mi się adekwatna do przewinienia. Z tych trzech miesięcy jeden musiałem albo przesiedzieć w jakimś zakładzie, albo zgodzić się na specjalną opaskę na nodze.

Chodził pan z ta opaską na treningi?

Tak. Miałem zgodę. Chodziło o to, żebym normalnie funkcjonował, pracował.

Wyciągnął pan wnioski z tamtych wydarzeń?

Teraz bardziej wiem, co to znaczy być ojcem i mężem, mieć własną rodzinę i wziąć za nią odpowiedzialność. Kiedy żeniłem się za pierwszym razem, byłem gówniarzem. Miałem 19 lat, nie wyszalałem się w życiu. Tylko piłka, treningi, nie było normalnego życia. Wyjechałem do Danii, zyskałem trochę popularności, zacząłem więcej zarabiać i nagle wszystko się rozsypało. Było za późno, żeby ratować. Wyrządziłem krzywdę i komuś innemu, i sobie.

Z czego pan żył, czekając na przeszczep w Polsce?

To była stresująca sytuacja, bo Polonia przestała mi płacić mimo ważnego kontraktu. Po tylu latach w Danii zupełnie tego nie rozumiałem, musiałem pójść do sądu. Nie odzyskałem pieniędzy, bo usłyszałem, że nie ma już takiego klubu jak Polonia, zmieniono coś w rozszerzeniu nazwy i sprawa załatwiona. Kilka miesięcy temu na meczu naszej reprezentacji z Danią zobaczyłem Józefa Wojciechowskiego i do niego podszedłem. Przeprosiłem go za to, co było, powiedziałem, że jest starszy i należy mu się szacunek. Zapytał, czy wypiję z nim drinka, ale byłem gościem studia telewizyjnego i musiałem odmówić. Ale jak się kiedyś na ulicy spotkamy, niewykluczone, że na jakieś whisky do baru wyskoczymy.

Nie odpowiedział pan, z czego żył.

Miałem emeryturę olimpijską. Oszczędności jakieś były, ale szybko się skończyły. Bardzo pomogli mi rodzice. Trwało to dwa lata, aż zacząłem pracować w Górniku Łęczna.

To nie dorobił się pan w Danii?

Zarabiałem dobrze, ale płaciłem 60 procent podatku. Dania nie jest krajem, w którym coś zaoszczędzisz, masz się tam czuć bezpiecznie i stabilnie. Jak podpisujesz kontrakt na trzy lata, na milion, to przez trzy lata ten milion zarobisz. Z Polski wyjechałem w 1998 roku, bo nie płacili, teraz w 2017 też nie płacą. Sam się z tego śmieję i głośno pytam, czy naprawdę nie można byłoby wymyślić przepisu, że każdy klub musi mieć zabezpieczenie w PZPN lub kwoty w banku, która w przypadku awarii, starczałaby chociaż na wypłacanie pensji?

Mówił pan, że w Danii czuł się inwigilowany.

Kiedy kupujesz tam telewizor na raty, nie zdążysz wyjść ze sklepu, a urząd podatkowy już wie, jakiego zakupu dokonałeś. To dobrze, bo odsetki są automatycznie odliczone od twojego podatku, ale wszystko musi być pod kontrolą. Nie zapłacisz gotówką większej kwoty, bo natychmiast wzywana jest policja. Przelewu nie można też normalnie zrobić, bo wszystko jest automatycznie rejestrowane, bank musi wiedzieć wszystko.

Mógłby pan tam mieszkać?

Już nie. Teraz, po kilku dniach wizyty w Danii, doszedłem do wniosku, że najlepiej jest mi w Polsce. Nie wiem, może patrzę na wszystko przez pryzmat wydarzeń, które miały miejsce w ostatnim okresie mojego pobytu zagranicą. Polska jest fajna, rozwija się, jest tu jakoś tak rodzinnie. Uwielbiam zwłaszcza Warszawę, z wielką przyjemnością tu wracam.

Zachowałem się fatalnie, ale od razu bardzo mocno mnie ukarano. Z tych trzech miesięcy jeden musiałem albo przesiedzieć w jakimś zakładzie, albo zgodzić się na specjalną opaskę na nodze.


Podczas mistrzostw Europy do lat 21, które w czerwcu odbywały się w Polsce, duńska federacja zaprosiła pana do hotelu, w którym mieszkała drużyna.

Pył już opadł. Okazuje się, że w Danii chce się pamiętać Onyszkę jako świetnego bramkarza a nie skandalistę. Po latach ludzie mnie docenili. Jak odszedłem z Odense do Midtjylland, fani poprzedniego klubu okropnie mnie wyzywali. Chlapnąłem coś wtedy w gazetach, źle się o klubie wypowiadałem. Minęło trochę czasu i podobno na którymś meczu kibice Odense skandowali moje nazwisko. Jednak zauważono, że zostawiłem w tym klubie trochę swojego serca.

Umie się już pan cieszyć codziennością?

Kiedy jest się sportowcem, wszystko ma się podstawione pod nos. A kiedy przestajesz grać, a niczego nie odłożyłeś i nie zabezpieczyłeś swojej przyszłości, budzisz się w innym świecie. Proste rzeczy zaczynają atakować i przerastać. Trzeba się odnaleźć w jakichś sprawach biznesowych, założyć firmę, zapłacić ZUS. Wcześniej było podane na tacy. Jeśli nie miałeś mądrej żony, przyjaciela, menedżera, którzy pomogliby ci w coś zainwestować, to można się zwyczajnie zdziwić, że pieniądze nie wpływają już regularnie na konto. Wielu piłkarzy sobie z tym nie radzi, bo przez całe życie byli rozpieszczani.

Jaki pan ma pomysł na swoją przyszłość?

Nauczyłem się nie planować. Życie jest zbyt przewrotne. Chciałbym pracować z młodzieżą, bo to pasja i ciągły rozwój. Jedynym problemem są rodzice, którzy przyprowadzają na treningi swoje dzieci tylko dla formalności, bo przecież już mają pewność, że to przyszli mistrzowie świata. Chciałbym prowadzić szkółkę bramkarską, taką z prawdziwego zdarzenia.

Polecałby pan swojemu najmłodszemu synowi sport, jako sposób na życie?

O! Julek to na pewno będzie piłkarzem! Będzie jedynym z mojej rodziny, który będzie regularnie grał w reprezentacji. Jestem tego pewien!

Przed chwilą pan narzekał na takich rodziców.

Ale takie rzeczy się widzi. Kiedy chce, to stoi na bramce, kiedy chce - gra w polu. Nie będę od niego niczego wymagał, ma pięć lat i ma się bawić, bo jak przyjdzie profesjonalna kariera, to nie tylko pojawią się pieniądze, ale i presja. Po słabym meczu obsmarują go gazety, kibice będą wytykać palcami i wyzywać na trybunach. Trochę zazdroszczę obecnym piłkarzom, grają na fajnych stadionach i mają naprawdę przyzwoite kontrakty. Życie rodzinne też już sobie łatwiej ułożyć.

Niby dlaczego?

Kobiety nie muszą same zajmować się dziećmi. Jest dużo możliwości, kluby dbają też o to, by piłkarze mieli spokój w domu. W Danii, za trenera Bruce’a Riocha, klub przed każdym meczem organizował spotkania dla żon piłkarzy. Miały swoją trybunę VIP, a po spotkaniu trener przychodził się z nimi przywitać. To bardzo dobry pomysł, buduje się poczucie wspólnej pracy. Wiele klubów wychodzi z założenia, że jeżeli żona jest zadowolona z pracy męża, to sam piłkarz też ma lepszy humor. Coś w tym jest.

Jak pan myśli - dużo czasu zajmie panu odprucie łatki, którą przyczepił pan sobie za młodu?

Mocno ważę słowa. Już nie plotę tego, co mi ślina na język przyniesie. Muszę trzymać poziom. Ta końcówka w Danii była fatalna, myślę, że w dużej mierze przez nadmiar toksyn w organizmie. Byłem chory i miałem w sobie za dużo złych emocji.

W biografii zapowiedział pan, że po zakończeniu kariery spróbuje pan kokainy. Udało się?

Znowu wyciąga mi się jedno zdanie. Powiedziałem, że bym spróbował, bo w trakcie trwania kariery było to niemożliwe, a chciałem raz przekonać się, jak to jest. Zrobił się wokół tego hałas, najgłośniej pewnie krzyczeli ci, którzy biorą kokainę regularnie. Ja nie spróbuję, nie mogę, nie mam takiego towarzystwa, poza tym choroba sprawiła, że konsekwencje byłyby zbyt duże.

Czy czytałaś/eś książkę "Fucking Polak"?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×