Łukasz Piszczek dla WP SportoweFakty: Nadszedł moment, by się pożegnać

Getty Images / Lars Baron / Na zdjęciu: Łukasz Piszczek
Getty Images / Lars Baron / Na zdjęciu: Łukasz Piszczek

- Nadszedł odpowiedni moment dla mnie i dla reprezentacji, by się pożegnać. Nie zagram już dla Polski. To nie jest łatwa decyzja, ale już czas, by ktoś mnie zastąpił - mówi Michałowi Kołodziejczykowi piłkarz Borussii Dortmund.

[b]

Michał Kołodziejczyk, redaktor naczelny WP SportoweFakty: Kto zagrał na mundialu w Rosji w koszulce z pańskim nazwiskiem?[/b]

Łukasz Piszczek: Też chciałbym wiedzieć. Nie znam gościa. Najgorsze jest to, że przez długi czas przygotowujesz się do jednego z najważniejszych sprawdzianów w swojej karierze, do turnieju, o którym marzyłeś, a później wychodzisz na boisko i grasz mecz, który przez ostatnie cztery lata ci się nie przydarzył. To najbardziej boli.

Forma wracających po kontuzji była zagadką, forma tych, którzy nie grali w klubach - także. Pan był pewniakiem, wiedzieliśmy, że na pana można liczyć.

Nie chcę powiedzieć, że tak do tego podchodziłem, ale to, co pokazałem, także dla mnie było dużym zaskoczeniem.

Dlaczego tak się stało?

Zawiodło przygotowanie fizyczne. Nie miałem dynamiki, nie była na takim poziomie, jak normalnie. W inny sposób nie potrafię tego wytłumaczyć. Nie byłem w stanie dać z siebie nic więcej, naprawdę. Nie rozumiałem tego, ale nie byłem w stanie tego zmienić.

Mówi pan o swoim indywidualnym przygotowaniu czy drużyny na zgrupowaniach?

Nie jestem człowiekiem, który lubi się pastwić nad rzeczami, które się już wydarzyły, kiedy ktoś popełnił błąd i nie da się go już naprawić. W okresie przed mundialem można było pewne rzeczy zrobić inaczej, ale szliśmy tą samą drogą co przed mistrzostwami Europy przed dwoma laty. Wydaje mi się jednak, że wtedy zawodnicy przed ostatnimi zgrupowaniami byli jednak na innym poziomie przygotowania fizycznego, niż teraz. Tym razem robienie tego samego, co przed Euro, nie zdało egzaminu.

W innych drużynach jest tak, że kiedy coś wydaje się nie działać, najstarsi zawodnicy idą do trenera i mu o tym mówią.

Pracowaliśmy z trenerem Adamem Nawałką i całym sztabem na tyle długo, by wytworzyło się wzajemne zaufanie. Uwierzyliśmy, że powtórzenie schematu sprzed Euro może się udać, chcieliśmy w to wierzyć.

Na meczu z Senegalem w Moskwie siedziałem w czwartym rzędzie. Wydawało mi się, że już po kwadransie wiedział pan, że dzieje się coś złego.

Tylko początek meczu nie zwiastował kłopotów, później, z każdą minutą było gorzej. Śmiesznie to brzmi z ust profesjonalnego piłkarza, ale kiedy po kwadransie odcina prąd, kiedy czuje się, że nogi już nie niosą, to jest to trudne do wytłumaczenia. Ciężko na tym później zapanować. Starałem się jakoś poukładać w przerwie, nastąpiła delikatna korekta pozycji, ale już do końca nie poszło tak, jak sobie życzyliśmy.

W każdym meczu graliście nie tylko innym składem, ale jeszcze inną taktyką.

Gdyby poszło nam dobrze, wszyscy biliby brawo i mówili, jak to cudownie, że udało się zmienić ustawienie i to tak pięknie zadziałało. No nie zadziałało. Odpadliśmy w takich okolicznościach, że szuka się przyczyn we wszystkim, co możliwe. Także w planie taktycznym trenera.

To może trzeba było po prostu nie zmieniać planu, który przez tyle lat działał?

Byliśmy drużyną, która przez cztery lata grała w jednym ustawieniu i całkiem nieźle nam to wychodziło. Mieliśmy świetne eliminacje do mistrzostw Europy, później bardzo udany turniej, a następnie bardzo dobre eliminacje mundialu. Później rozpoczęło się szukanie systemu, który miał być do nas jeszcze bardziej dopasowany. Tyle tylko, że byliśmy już drużyną ukształtowaną, graliśmy tymi samymi piętnastoma, siedemnastoma zawodnikami i każdy wiedział, jakie ma zadania i czego się od niego wymaga. W taktyce z czterema obrońcami każdy wiedział o co chodzi, dla mnie wszelkie zmiany były ryzykiem, ale to trener Nawałka podejmował decyzje.

Powtórzę pytanie. To może trzeba było mu to podpowiedzieć?

Nieraz rozmawialiśmy. Ja mówiłem swoje argumenty, trener miał swoje. Szukaliśmy kompromisu, ale to trener ostatecznie mówił, jak będzie.

Zrozumiał pan to, że będzie źle dopiero w Moskwie czy już wcześniej?

Raczej dopiero podczas meczu z Senegalem, wcześniej starałem się wszystko sobie tak poukładać, żeby nie było złych myśli. Wiadomo, że kontuzja Kamila Glika miała na nas wpływ. To jest stoper z wielkiego klubu, grający w kadrze wszystko, grający świetnie i do tego piłkarz, którego doskonale znaliśmy i mogliśmy poruszać się po boisku na pamięć. Jego uraz na pewno w psychice każdego piłkarza reprezentacji zostawił ślad, ale musieliśmy mówić dziennikarzom, że kontuzje się zdarzają i musimy być na nie przygotowani. Tyle, że Kamil dawał jakość, której nie dał się ot tak zastąpić.

Czyli nie byliście przygotowani na jego kontuzję.

Tak do końca nigdy się nie da na to przygotować, bo nikomu nie życzy się źle. Dopiero, kiedy coś się wydarzy, staje się przed ścianą. Wtedy szuka się najlepszych rozwiązań, jakie pozostały. Przecież nie mogliśmy chodzić do telewizji i opowiadać w gazetach, że kontuzja Glika to dramat i koniec reprezentacji. Szukaliśmy innej drogi.

Nawałka zbudował wcześniej sukces konsekwencją. W Rosji zburzył pięć lat swojej pracy nagłymi decyzjami?

No bez przesady, że zburzył swoje pięć lat. Tak daleko bym nie poszedł w ocenianiu jego pracy.

Czy Nawałka był sobą? Czy był trenerem jakiego znaliście?

Zmiany personalne czy taktyczne, jakie robił, musiały być czymś spowodowane. Jakąś trudną sytuacją, może także kontuzją Glika. Wiem, że chciał jak najlepiej, nie planował wszystkiego zepsuć. Tym razem nie trafił ze swoimi decyzjami, ale pewnie szukał jak najlepszych rozwiązań.

Po meczu z Senegalem wiedział pan, że to już koniec?

Nie. Ale było mi bardzo ciężko samemu ze sobą. Nie wiem, jak inni koledzy, ale po tym, co się wydarzyło, potrzebowałem dwóch dni, żeby w ogóle się poskładać. Ciężko było mi się pogodzić z losem, zaakceptować przebieg tego spotkania. Rozmawiałem wtedy z kilkoma osobami, bo męczyło mnie to, że nie mogę znaleźć odpowiedzi na pytanie "dlaczego?".

Ale dlaczego co? Dlaczego przegraliście?

Dlaczego tak słabo zagrałem w tym meczu.

Nie spał pan?

Rozmyślałem za dużo, szukałem przyczyn. Byłem skrajnie przygnębiony. Bo przecież miałem swoje ambicje, jako doświadczony piłkarz wiedziałem, że mecz może mi nie wyjść, ale że aż tak nie wyjść, to jednak się nie spodziewałem. Wtedy włączyła się głowa, myśli się o różnych rzeczach. Nie umiem o tym opowiadać w wywiadzie.

Rozmawialiśmy w Dortmundzie dwa lata temu. Powiedział pan: "wypracowałem w głowie schematy, nauczyłem się odpowiednio reagować". Te schematy teraz nie zadziałały?

Ostatnie pół roku przed mundialem, jakie przeżyłem w Borussii, miało na mnie taki wpływ, że wypracowane wcześniej mechanizmy po porażce z Senegalem nie były w stanie się przebić do mojego myślenia. Mieliśmy w Dortmundzie bardzo ciężki sezon, niby awansowaliśmy do Ligi Mistrzów, ale cały czas był niepokój. Czułem się zmęczony mentalnie. Później przyszedł wyczekiwany mundial, zdarzyła się porażka w pierwszym meczu i schemat uciekł. To było dla mnie za mocne.

A to przecież nie jest tak, że się do kogoś zadzwoni i usłyszy: "to teraz weź niebieską pigułkę". Albo czerwoną.

To trzeba przepracować. Ja od dłuższego czasu mam spotkania z psychologiem sportowym, ale nie na wszystko można się przygotować. Są różne sytuacje życiowe, nawet jeśli znajdzie się sposób reakcji na coś podobnego, to jednak każda kolejna jest inna, różnią się, co sprawia, że stare lekarstwa nie działają. Trzeba sobie poradzić w trybie ekspresowym. Potrzebowałem dwóch dni, żeby się ułożyć i wyjść na boisko, by walczyć z Kolumbią.

To tłumaczenie pana kolegów: "Kolumbia to inny poziom. Zawsze byśmy z nią przegrali" tylko dolało oliwy do ognia. Gdybyście tak zawsze myśleli, to nie wygralibyście w eliminacjach Euro z Niemcami.

Myślę, że wpływ na takie wypowiedzi miał mecz z Senegalem. Zostawił ślad w drużynie, bo przecież bramki, jakie traciliśmy to było kuriozum. Weszliśmy w mecz z Kolumbią całkiem nieźle, stwarzaliśmy okazje po stałych fragmentach gry i szkoda, że któregoś nie wykorzystaliśmy. Ale później gola strzelili Kolumbijczycy i nas wypunktowali. Pierwszą połowę graliśmy jeszcze na równym poziomie, ale później - patrząc z perspektywy - nasi rywale grali w sposób wyrachowany. Czekali na kontrę, przyszły dwie. Przegraliśmy 0:3 z drużyną, z którą na naszym normalnym poziomie z eliminacji mogliśmy powalczyć o zwycięstwo.

Też długo się pan zbierał po porażce czy tym razem szybciej?

Z nową sytuacją oswajałem się po Senegalu, zależało mi na tym, by z Kolumbią było znacznie lepiej i chociaż sam wynik tego nie pokazuje - moim zdaniem było lepiej. To był nasz drugi mecz na mundialu, wiedzieliśmy, że jeśli go wygramy, to pozostajemy w grze, a jeśli przegramy, to żegnamy się z turniejem. Pierwszy raz rozmawiam o mistrzostwach świata i nie mam jeszcze dokładnie przemyślanego tematu, nie wiem jakie regułki pana przekonają.

Trzeba mówić szczerze.

Szczerze, to liczyłem wtedy na to, że wygramy chociaż z Japonią. I może nie był to super ekstra mecz, ale wygraliśmy. To zwycięstwo nic nie znaczyło tylko dla losów mundialu, bo dla nas znaczyło bardzo wiele - nie chcieliśmy wracać do Polski bez punktów.

Jak zwykle - mecz o honor.

Myślę, że nie rozpatrywaliśmy meczu z Japonią w takich kategoriach. To nie było spotkanie towarzyskie, to było spotkanie o odpowiedzialność na wielkim turnieju, z którego już odpadliśmy, ale były jeszcze punkty do zdobycia.

Pan w tym meczu już nie zagrał.

Rozmawiałem o tym z trenerem, miałem problemy mięśniowe. Trenowałem dzień przed meczem w Wołgogradzie, ale okazało się jednak, że nie dam rady zagrać przeciwko Japonii.

Kuba Błaszczykowski stoi tam nadal przy linii i czeka na zmianę czy wrócił do Wolfsburga?

Wrócił, dzwoniłem do niego, rozmawiałem. To była bardzo dziwna sytuacja, cała końcówka meczu. Tak grać nie przystoi, nie może to tak wyglądać.

Ale co nie przystoi - grać "niskim pressingiem" czy dopuszczać, by legenda reprezentacji przez kilka minut nie doczekała się wejścia na boisku?

W głowach zawodników i trenera była pewnie świadomość, że prowadzimy 1:0 i chcemy wygrać. Na początku nikt nie zorientował się o co chodzi Japończykom. Dopiero później poszedł sygnał, że mają swój wynik i próbują grać na utrzymanie. Ciężko mi oceniać, może gdybym był na boisku, zareagowałbym tak samo, jak inni. Na mistrzostwach świata tak się nie powinno nigdy grać, ale czasu nie cofniemy.

ZOBACZ WIDEO: Jakie kolejne wyzwania przed Andrzejem Bargielem? "Potrzebuję poczuć głód powrotu w góry"

[nextpage]A zmiana Błaszczykowskiego? Przecież to legenda polskiej piłki. Dlaczego nikt nie ułatwił mu wejścia na boisko?

Chyba nikt nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Postawa Japończyków w końcówce meczu była takim zaskoczeniem, że piłkarze naszej reprezentacji nie potrafili się odnaleźć. Zmiana, jaką miał dać Kuba, była niepoważna, jak cały końcowy fragment meczu w wykonaniu obu drużyn. Jeśli trener chciał wpuścić Kubę na boisko, mógł to zrobić wcześniej.

Wcześniej wszedł Sławomir Peszko.

I wtedy mógł wejść Kuba. Jeśli ma się tak zasłużonego dla reprezentacji zawodnika i chce się go wprowadzić na boisko, to można nie czekać do ostatniej minuty. Ale tłumaczę trenera Nawałkę emocjami meczowymi, miał jakiś pomysł na to spotkanie, na pewno nie miał zamiaru upokarzać Kuby, a wszystko zakończyło się mało komfortową sytuacją dla nas wszystkich.

Gdzie na lotnisku w Warszawie jest to wyjście dla VIP-ów, przez które można wydostać się niezauważonym?

A dlaczego pan pyta?

Bo razem z Błaszczykowskim po powrocie z mundialu do Polski nie wyszliście do kibiców.

Na lotnisku usłyszeliśmy od trenera, że zgrupowanie się skończyło i nie trzeba wracać autokarem do hotelu. Ci, którzy poszli do głównego wyjścia jechali jeszcze razem do naszej bazy pod Warszawę. My mieliśmy już zamówionego kierowcę, który zawiózł nas na Śląsk. Nie szukałbym w tym niczego kontrowersyjnego.

A szukałby pan przyczyn porażki w wyborze bazy dla Polaków w Rosji? Uważa pan, że upalne Soczi było najlepszym możliwym miejscem?

Nie wiem, nie byłem w innych ośrodkach.

Skoro powtarzaliście schemat z Francji, to na Euro wybraliście zimne La Baule, a teraz…

Każdy podnosi argument upałów w Soczi do tych o wielkim znaczeniu, ale nie wydaje mi się, by pogoda w tym miejscu Rosji nie jest dobrą wymówką. Wszędzie było gorąco, podczas meczu z Japonią w Wołgogradzie nawet tak bardzo, że siedziałem na ławce rezerwowych tak spocony, jakbym normalnie grał w tym meczu.

Czy wy w ogóle pojechaliście do Rosji jeszcze jako jedna drużyna?

A jako kto?

Czy ostatnie sukcesy nie sprawiły, że każdy zaczął grać na siebie, a nie na zespół?

Ciężko mi powiedzieć, nie miałem takiego wrażenia. Ale po takim pytaniu przyszła mi do głowy jedna myśl. Szkoda, że tuż przed mundialem nie przytrafiła się taka sytuacja, jak po meczach z Danią i Armenią. Wtedy, po tej aferze alkoholowej, zagraliśmy kolejny mecz z Rumunią w eliminacjach na takim poziomie, jakbyśmy musieli coś udowodnić. Nagle, po udanym Euro, znowu musieliśmy się zmobilizować, bo byliśmy pobudzeni i źli. Z Rumunią w Bukareszcie wygraliśmy 3:0 po jednym z najlepszych meczów w ostatnich latach. Nie mówię, że przed mundialem nie byliśmy zmobilizowani, ale trochę się do wszystkiego przyzwyczailiśmy, przeszliśmy do schematu codzienności, kiedy nie ma zaskoczenia, kiedy wie się, jak wyglądać będzie każda kolejna godzina.

A takiej afery alkoholowej, jak po Danii i Armenii to nie było czy po prostu tym razem nie została nagłośniona?

Nie było.

Zna pan te teorie, że Karol Linetty nie zagrał na mundialu nawet minuty za karę, bo Nawałka był wściekły za jego zachowanie podczas zgrupowania w Arłamowie? Słyszał pan, że któryś z piłkarzy przewrócił się na set, z którego DJ puszczał muzykę?

Wszystkie te plotki są głupie i nieprawdziwe. Naprawdę nie ma co komentować.

Podobno ktoś spadł też ze schodów, a Kamil Glik to kontuzji wcale nie odniósł na treningu.

Stop, zatrzymajmy się w tych bzdurach. To, co pan mówi, jest chore. Byłem na treningu, widziałem co się wydarzyło Kamilowi. Takie historie wymyśla się po porażkach. Jak to idiotyczne szukanie nas uśmiechniętych nad basenem po porażce z Senegalem. Przez dwa dni nie mogłem dojść do siebie, a w jednej z gazet przeczytałem, że porażka na inaugurację mundialu po nas spłynęła. Przepraszam, ale to było bardzo słabe.

Uważa pan, że wszyscy w drużynie ciągnęliście wózek w tą samą stronę?

Może jestem naiwny, ale - tak.

Po mundialu pańscy koledzy z drużyny chwalili się w mediach społecznościowych udanymi wakacjami. Pan przeszedł przez Instagram tak, powiedziałbym, po cichutku.

Każdy dozuje to, ile chce pokazać kibicom i ma swoje wartości - dla kogoś zapraszanie do życia prywatnego nie stanowi problemu, inni wolą się z takimi rzeczami nie obnosić. Nie róbmy wydarzenia z czegoś, co jest normalne. Jak ktoś nie prowadzi Instagrama, nie znaczy, że jest dziwny. A prawo do wakacji ma także piłkarz po mundialu, bo życie to nie tylko futbol.

Pan nigdzie nie wyjechał?

Wyjechałem. Tylko mi było po tych mistrzostwach po prostu wstyd. Przepraszam, ale siedziało we mnie coś takiego, że nie miałem ochoty pokazywać ludziom, gdzie jestem. Wcześniej też wrzucałem jakieś zdjęcia z wakacji, ale nie tym razem. W Rosji wydarzyła się dla mnie rzecz, po której miałem ochotę się schować pod ziemię. Zwyczajnie po ludzku - było mi wstyd. Ale nie chciałbym oceniać kolegów, którzy nie mieli problemów z chwaleniem się swoim odpoczynkiem. Każdy inaczej radzi sobie z dramatem, który przeszedł. Niektórzy przeżywają go dłużej, inni krócej i nie znaczy to, że wynik na mundialu był mu obojętny, tylko że inaczej odreagowuje stres. Może ma inną wrażliwość, poziom świadomości, nie wiem… To śledzenie piłkarzy, co robią w czasie wolnym, urasta oczywiście do absurdu, ale z drugiej strony - jak się wysyła zaproszenie do świata prywatnego, to kibice z niego korzystają także po porażkach. Po mundialu w Rosji niczym się nie chwaliłem, bo uznałem, że to nie czas i nie miejsce.

Wrzucił pan zdjęcie z Goczałkowic, z treningu z braćmi.

Wiadomo, że od dłuższego czasu jestem związany z klubem z Goczałkowic. Z jednym z braci czasami trenuję, drugi przyjechał z Anglii na urodziny taty i umówiliśmy się, że wspólnie pogramy w piłkę. Fajnie, że miałem okazję, bo nie zdarza się zbyt często. Urodziny były w sobotę, trenowaliśmy w piątek.

I uraz mięśniowy, który zatrzymał pana na mecz z Japonią, już nie przeszkadzał?

Widzę, że moja kontuzja już jest dla pana domniemana, a nie rzeczywista. Ale akurat mnie często się zdarzało, że z powodów mięśniowych wypadałem z treningu tylko na dwa, trzy dni, a później wracałem do pełnych obciążeń.

W kwietniu, tuż przed mundialem, urodziło się panu trzecie dziecko, syn - Patryk. Pana głowa dojechała do Rosji czy jednak był pan myślami trochę w domu?

Narodziny dziecka to bardzo ważna rzecz. Więcej maluchów już nie będzie, podjęliśmy decyzję, że trójka wystarczy… Patryk jest zdrowy, dobrze się rozwija, tylko tata cały czas w rozjazdach. Coś mi ucieka. Operacja "mundial" oznaczała to, że przez półtora miesiąca nie było mnie w domu i nie widziałem dzieci. Gdybym zaczął narzekać, ktoś mógłby powiedzieć, żebym po prostu zmienił pracę. Z rozłąką z najbliższymi nauczyłem się sobie radzić, w jakimś stopniu się do niej przyzwyczaiłem, ale jestem już zmęczony. To mój czternasty sezon w profesjonalnej piłce. Dorasta się do pewnych decyzji. Chcę być dobrze zrozumiany. Marzyłem o mundialu i starałem się do niego jak najlepiej przygotować. Jak się w planach rozłąkę, to jest łatwiej - wiadomo, że nie poświęci się tego czasu rodzinie, można wszystko zaakceptować i pogodzić. Wiadomo, że się tęskni, ale wszystko jest pod kontrolą. Przychodzą jednak takie momenty w życiu, kiedy widzi się, jak na takie obciążenia reaguje organizm. Im jest się starszym, tym częściej spogląda się w stronę domu.

Na pierwszej konferencji nowy selekcjoner Jerzy Brzęczek powiedział, że ma do dyspozycji wszystkich piłkarzy, tylko Piszczek potrzebuje trochę więcej czasu, bo najmocniej przeżył mundial.

To chyba jest jego indywidualna opinia, mnie jest ciężko ocenić. Nie rozmawiałem z kolegami. Znam się z trenerem Brzęczkiem nie od dziś, często rozmawialiśmy na różne tematy, nie miałem przed nim nic do ukrycia.

Zadzwonił?

Spotkaliśmy się. Mieliśmy czas na dłuższą rozmowę. Niekoniecznie chciałem, żeby powiedział takie słowa na konferencji. Wyszło na to, że jestem najbardziej trafiony. Powiedziałem trenerowi, co czuję, szczerze, opowiedziałem mu o mundialu, o swoich wrażeniach. Ale te świeże rany nie mają wpływu na decyzję, jaką podjąłem.
[nextpage] Potrafi pan ją powtórzyć spokojnie na głos?

Kończę moją karierę w reprezentacji. Rozmawiałem z panem o kontuzjach, o rodzinie, chyba o wieku jeszcze nie. Minął mój czas eksploatacji, moja historia w kadrze dobiegła końca. Czternaście sezonów w profesjonalnej piłce zostawia ślady. Nie mam już 21 lat, nawet 28, kiedy po 50 meczach w sezonie, można grać nadal, bo niczego się nie czuje. Ja już odczuwam trudy każdego meczu i zdecydowałem, że dla mnie i reprezentacji będzie to odpowiedni moment, by się pożegnać, zakończyć wspólną przygodę. Nie było to łatwe, nie jest tak, że mówię te słowa po impulsie, jakim był nieudany mundial. Przygotowywałem się do tej decyzji już dłuższy czas, to jest odpowiedni moment, by ktoś mnie zastąpił. A mamy powoli ludzi, którzy sobie z tym poradzą.

Jest pan z rocznika ’85. Tak jak Cristiano Ronaldo.

Czytałem ostatnio wyniki jakichś badań, że Ronaldo jest, jak 21-latek. No ja nie jestem. Nie każdy jest takim fenomenem, jak Cristiano.

Konsultował pan swoją decyzję z najbliższymi?

Tak.

Drży panu głos.

W reprezentacji jestem już jedenaście lat, oswajałem się z myślą o zakończeniu gry dla kadry już jakiś czas. Na pewno będzie mi brakować reprezentacji, ale trzeba na to spojrzeć racjonalnie.

Mówi pan, że to nie mundialowy impuls.

Cieszę się, że przez lata wypracowałem sobie dobrą pozycję w polskiej piłce. Że grałem dla reprezentacji i jestem z tego bardzo dumny. Tu sam talent by nie wystarczył, trzeba było harować, pokazać charakter. Miałem z tego dużo przyjemności. Ale z wiekiem przychodzą inne rzeczy, dostrzega się inne wartości, to, że piłka nie jest najważniejsza.

Marzył pan o grze w reprezentacji?

Oczywiście.

Czyli przychodzi taki wiek, kiedy świadomie rezygnuje się z marzeń?

Czuję, że nie jestem w stanie zagrać całego sezonu w klubie i w reprezentacji na poziomie, na którym bym chciał. Nie rezygnuję z marzeń. Marzyłem o tym, by zagrać z orzełkiem na piersi i to marzenie się spełniło. Są rzeczy do których się przyzwyczajasz, których zaczyna ci brakować dopiero, kiedy je tracisz, ale w przypadku reprezentacji jest inaczej - jestem świadomy tego, co robię. Nie jestem w stanie dać tej drużynie tego, czego się ode mnie oczekuję.

Tak samo wytłumaczył pan swoją decyzję trenerowi Brzęczkowi?

Rozmawialiśmy przed chwilą. Proszę nie robić z tego wielkiego tematu, w każdej kadrze po mundialu ktoś decyduje się o zakończeniu kariery. Mesut Oezil, Andres Iniesta, z różnych powodów. W dzisiejszej piłce to powszechne. Mam 33 lata, na Euro za dwa lata na pewno nie dam rady zagrać. Teraz są eliminacje i musi stworzyć się nowa drużyna, więc nie ma sensu, by miejsce w niej zajmował ktoś, kto na turniej na pewno nie pojedzie. Trzeba zdobywać doświadczenie w reprezentacji, otrzaskać się w eliminacjach. Robię miejsce innym.

Prawie 39-letni Siergiej Ignaszewicz wrócił do kadry Rosji tuż przed mundialem, bo Stanisław Czerczesow go o to poprosił. Czy pan…

To są jakieś skrajne przypadki. Nie, nie. Ja już nie wrócę, w żadnym trybie, nawet awaryjnym.

Ma pan wszystko poukładane w głowie? Mecz pożegnalny?

Nie mam pojęcia czy w ogóle będzie.

Co zostaje w pana pamięci po tych jedenastu latach?

Wiadomo, że najświeższe są bolesne rany po mundialu, ale myślę, że przez ostatnie cztery lata granie dla naszych kibiców było fantastyczne. Mówiłem, że Stadion Narodowy w Warszawie jest jednym z najlepszych w Europie, chwaliłem się tym. Tam jest taka atmosfera, że niesie piłkarzy do zwycięstw. Zawsze są pełne trybuny, a przecież kilka lat temu na meczach reprezentacji wcale nie było to oczywiste. To mi zostanie w głowie.

Myślał pan, że pana kariera będzie tak udana?

Zagrałem aż na czterech wielkich turniejach, na Euro 2008 trafiłem jako rezerwowy prosto z wakacji. Nie spodziewałem się, że po zmianie pozycji z napastnika na prawego obrońcę, moja kariera będzie tak pełna. Na pewno to była kluczowa decyzja, gdybym został napastnikiem, pewnie teraz kopałbym już w Goczałkowicach, w czwartej lidze. Zmiana pozycji wyszła mi na dobre, na obronie miałem okazję stać się częścią historii polskiej piłki i z tego na pewno jestem dumny. Nigdy nie planowałem, nie układałem sobie kolejnych kroków w rozwoju. Brałem to, co przychodziło. Niektórzy układają sobie kolejne lata, że za trzy sezony zmienią klub, a u mnie wszystko działo się płynnie, naturalnie. Były trudne okresy, momenty ważnych decyzji, ale nie myślałem, że będę tak wartościowym piłkarzem dla reprezentacji.

Zagrał pan w kadrze 65 meczów. Czuł pan coś w ogóle jeszcze w czasie hymnu?

Do tego nie da się przyzwyczaić. Do otoczki meczu, do atmosfery święta - pewnie tak, ale kiedy grano hymn, w głowie mi przeskakiwało, był taki klik, od tej pory liczyło się już tylko to, co na boisku. To była i jest moja wielka duma.

Czego bardziej pan żałuje - porażki na mundialu czy tego, że dwa lata temu nie udało się dojść do półfinału Euro.

Tego, że nie udało się wyjść z grupy na mistrzostwach świata. Ale porażki są po to, żeby się uczyć. Czasami po prostu potrzeba więcej czasu, żeby pewne rzeczy do mnie dotarły do świadomości i żebym potrafił sobie wszystko wytłumaczyć. Mundialu nie wymażę z pamięci, muszę sobie z nim poradzić. Ale w głowie będę miał też mnóstwo radosnych momentów. Jak te karne ze Szwajcarią, które dały nam ćwierćfinał Euro dwa lata temu. Kilka miesięcy temu widziałem jakieś urywki, jakieś swoje zdjęcie z głupią miną. To zostaje w pamięci. Albo awaryjne powołanie na Euro 2008, kiedy myślałem, że jestem zawodnikiem numer 23 i najwyżej trochę potrenuję. Siedziałem na ławce rezerwowych, wyluzowany, a tu każą mi się rozgrzewać, bo wchodzę na prawą pomoc. Będzie jeszcze czas, by powspominać.

W Dortmundzie ma pan jeszcze dwa lata kontraktu. Na klub znajdzie pan siłę?

Nikt nie da mi tu miejsca za darmo. Konkurencja jest większa, klub sprowadził Achrafa Hakimiego z Realu Madryt. Chciałbym grać jak najwięcej, życie pokaże, co przyniesie ta rywalizacja. Oby była tylko z pożytkiem dla Borussii.

Trener Brzęczek dla reprezentacji to dobry pomysł?

Nie będzie miał łatwo, ale to była najlepsza opcja z możliwych. Obroni go tylko wynik. Dla trenera Brzęczka to duże wyzwanie, nobilitacja, dlatego pewnie tak szybko zdecydował się przyjąć propozycję z PZPN. Ja w niego wierzę, życzę mu jak najlepiej.

Jest pan jeszcze zdziwiony, że w Polsce wasza droga od bohaterów sprzed mundialu do zer po turnieju była tak krótka?

Jak nie ma wyniku, to jesteś nikim. Przyzwyczaiłem się, ale nie jestem w stanie tego zaakceptować. Szkoda, że nie ma czegoś pośrodku, to mnie męczy.

Jest pan bardzo wrażliwy? Sentymentalny?

Wrażliwy na pewno tak. Wiele osób ma tak, że kiedy wydarzy się coś fajnego, uznaje to za naturalne, a jak coś złego, zaczyna się rozpamiętywanie. To jest męczące. Kiedy zacznie się doceniać przyjemne momenty, można lepiej żyć. Przez całą karierę było mi wpajane, że liczy się tylko to, co przede mną. I to nie za daleko, nie na dwa miesiące wprzód, tylko maksymalnie na tydzień. Pewnie nie może pan słuchać, jak piłkarze powtarzają, że koncentrują się na najbliższym meczu, ale tak nas uczono. Przez to traciłem przyjemność z doceniania zwycięstw, bo uznawałem je za naturalne i szedłem dalej. A może nie były tak naturalne? A może byłem wtedy w bardzo dobrym okresie jako piłkarz. Może to nie było normalne, tylko dawałem dużo więcej, niż na przykład jestem w stanie dać teraz.

Źródło artykułu: