Tomasz Łapiński: Cisza jest mi niezbędna do życia

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Z jakiego domu pan pochodzi?

Wyniosłem z domu wszystko - jestem efektem wychowania moich rodziców, szkoły, środowiska, w którym dorastałem. Kształtowanie charakteru młodego człowieka to skomplikowana sprawa, bo zazwyczaj łatwo o manipulację - jest się bardzo podatnym na wszelkie wpływy. Mój dom był standardowy, nie mam żadnych złych historii, żadnych traum z dzieciństwa. Ojciec sam grał w piłkę, był moim pierwszym trenerem i zawdzięczam mu całą karierę. Gdyby nie on, nie wiem czy ruszyłbym się z domu. On był zdecydowany, żeby mnie popchnąć, 18-letniego gówniarza z 15-tysięcznych Łap do wielkiej Łodzi. Wszystko, co we mnie piłkarsko było dobre, zawdzięczam tacie.

Jak był gorszy moment, to od razu chwytał pan za telefon?

Tata był na każdym moim meczu w Łodzi, niemal przez całą karierę. Wsiadał w pociąg w Białymstoku i jechał ponad trzysta kilometrów. Kibicował mi, oceniał i wspierał w podjętej decyzji o zostaniu piłkarzem.

Nie był pan pewny tego, że chce zostać piłkarzem?

W życiu! Wiedziałem tylko, że lubię grać i umiem to robić dobrze. To była cała moja wiedza, a reszta w początkowym etapie się zwyczajnie przytrafiła. O jakichś świadomych wyborach mogłem mówić dopiero po kilku latach w Widzewie. Wychodziłem z zajęć i trafiłem na zupełnie obce łódzkie środowisko, które było dla mnie nowe i dziwne. Wielkie miasto, a ja sam jak palec przez większość czasu. Przez dwa lata mieszkałem w hotelu i zdarzało mi się wracać ze zgrupowania reprezentacji młodzieżowej i usłyszeć: "Pan tu już nie mieszka".

Jak to?

Zmieniali mi zakwaterowanie podczas mojej nieobecności, przenosili rzeczy. Dzwoniłem i dowiadywałem się, gdzie teraz będę nocował.

Wielkie miasto pana nie wciągnęło?

Nie interesowały mnie imprezy. Zdarzało się gdzieś wyjść ze znajomymi, ale miałem swoją grupę inteligentnych, młodych ludzi i mieliśmy inne zainteresowania. Z Witkiem Kubalą, Robertem Augustowskim czy Pawłem Chodakowskim lataliśmy na takie stare ryneczki, gdzie można było dorwać dobre książki, kasety VHS z wielkim szumem przez większość filmu, później pojawiły się też pierwsze komputerowe zabawki - Atari czy Commodore. To był nasz światek, tak spędzaliśmy czas, a nie na imprezach.

Ale palił pan jeszcze jako nastolatek.

Jeszcze w Łapach zacząłem, przed wyjazdem. Palenie pewnie szkodzi sportowcowi, ale nie jestem do końca pewny, bo zawsze paliłem i nie mam odniesienia. Od siedemnastego roku życia kopciłem półtorej paczki, więcej nie. Rzucałem z głową, musiałem dojrzeć do tej decyzji. Najpierw poszedłem na akupunkturę tak testowo, zobaczyć jak to jest. Musieli mnie pokłuć dwa razy, pozostałym wystarczył jeden. Siedzieliśmy na krzesełkach w kółku, jak na spotkaniu anonimowych alkoholików, każdy miał wbijane szpileczki w uszy, a później szedł do innego pomieszczenia na papierosa. Inni wracali i mówili, że czują zmiany, że im nie smakuje. A mnie nadal smakowało, stąd ta dodatkowa sesja. Później, już ze świadomością, że w razie czego jestem w stanie rzucić, popaliłem jeszcze ze dwa lata i wszystko okazało się proste, jak pstryknięcie palcami. Bez syndromu odrzucenia, bez żadnych odwyków, bez jakichkolwiek problemów zdrowotnych - nie byłem ani zdenerwowany, ani zestresowany.

Za trenera Franciszka Smudy palił pan nawet w autokarze.

Franciszek pozwalał. Prosił, żeby nie chować się za autokar na postojach, tylko siadać z przodu, to się szeroko okno otworzy i nie będzie się wszystkim smrodzić. Nikt inny nie korzystał z tej możliwości, wszyscy chyba jednak bali się jakichś konsekwencji, a ja nie miałem z tym żadnych problemów.

Smuda to pana ulubiony trener?

Wiążą się z nim moje najprzyjemniejsze wspomnienia z piłki klubowej. Mistrzostwa Polski, Liga Mistrzów, graliśmy bardzo dobrze w piłkę. Mówiliśmy wcześniej o szatni, o tym, jak się zmienia - trenerzy też się zmieniają, są teraz lepiej wykształceni, bardziej samokrytyczni. To jest tak ciężka i stresująca robota, tak łatwo wywrócić się o jakieś drobiazgi, że potrzeba do niej wyjątkowych predyspozycji.

Jak pan się ze Smudą dogadywał, przecież o filmach nie rozmawialiście?

Szatnia jest prosta, wielka filozofia źle działa na zespół, zaburza relacje, komunikację między trenerem a zawodnikami. Do piłkarzy najszybciej trafiają krótkie, żołnierskie komunikaty. Oczywiście, że trzeba też umieć bawić się motywacją, odpowiednio nastawić zespół do walki, ale ja bym tego nie przeceniał. Dużo ważniejsze jest to, co szatnia widzi w trenerze, jak on reaguje, jak radzi sobie ze stresem i trudnymi sytuacjami. Oczywiście, że warsztat, taktyka i wiedza też są istotne, ale wielu trenerów ma tylko jeden wiodący element, a o reszcie zapomina.

Palenie pewnie szkodzi sportowcowi, ale nie jestem do końca pewny, bo zawsze paliłem i nie mam odniesienia. Od siedemnastego roku życia kopciłem półtorej paczki, więcej nie


To co miał Smuda?

Taktykę, warsztat i kapitalny kontakt. Motywacyjne przemowy nie były jego siłą, ale już klarowna wizja gry jak najbardziej. Umiał przygotować drużynę i ustawić ją tak, by rozumiała, o co mu chodzi. To trudne, ale utrzymywał nas w ryzach przez długi czas.

Powiedział pan kiedyś: "Lubię spełniać swoje marzenia, a grając w piłkę miałem ograniczone możliwości". O jakie marzenia chodziło?

Książka była jednym z nich. Pisałem sam, każde słowo, redakcja była dopiero na końcowym etapie. Nie wiem, jak "Szmata" zostanie odebrana przez czytelników. To fikcja, doszukiwanie się w niej realnych postaci jest błędem. Myślałem o tym, żeby we wstępie się od wszystkiego odciąć, ale uznałem, że to nie ma sensu, bo cokolwiek napiszę, ludzie i tak będą wiedzieć swoje. Puściłem oko, mam nadzieję, że będzie to wyczuwalne. Każdą postać z książki budowało przynajmniej kilka postaci rzeczywistych, a główny bohater nie jest mną - chociaż oczywiście po jego sposobie myślenia, poznaje się autora. Stworzyłem jednak przerysowany obraz szatni i włożyłem kij w mrowisko.

Żeby umieć pisać, wystarczy dużo czytać?

Nadal nie wiem, czy umiem pisać. Uczyłem się, bardzo dużo czasu poświęciłem na edycję tekstu. Pierwsza wersja do niczego się nie nadawała. Siedziałem miesiącami, odchodziłem od komputera zadowolony i myślałem o tym, jakie genialne napisałem zdania. Siadałem po trzech dniach i zastanawiałem się, jak mogłem w ogóle tak napisać. Siedziałem, gładziłem, myślałem czego jest za dużo, czego za mało. Ale poza książką marzę jeszcze o filmie. Przez dwa lata robiłem studium w Warszawie na kierunku reżyserskim. Film promocyjny do książki sam wyreżyserowałem. Chciałbym pójść w tę stronę - książka, scenariusz, film, nabrać trochę doświadczenia, bo przecież podczas zajęć tylko się prześliznąłem po temacie. Praca reżysera to kapitalna sprawa, trudna, ale bardzo mnie pociągająca. Tam jest kreacja na takim poziomie, że można poczuć się trochę, jak bóg.

Czy Tomasz Łapiński zrobiłby większą karierę, gdyby nie strach przed samolotami?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×